Logo Przewdonik Katolicki

Nowy rok za progiem

Jolanta Hajdasz
Fot.

Bez względu na to czy była to szalona, czy jak się dziś mówi, odjazdowa zabawa do białego rana, czy też trochę lepsza niż na co dzień kolacja dla najbliższych z lampką szampana w finale, czy nam się to podoba, czy nie, sylwester 2006 to już historia. Rok 2007 stał się faktem, choć pewnie jeszcze przez kilka dni przy pisaniu daty będziemy odruchowo wpisywać cyfrę sześć zamiast...

Bez względu na to czy była to szalona, czy jak się dziś mówi, odjazdowa zabawa do białego rana, czy też trochę lepsza niż na co dzień kolacja dla najbliższych z lampką szampana w finale, czy nam się to podoba, czy nie, sylwester 2006 to już historia. Rok 2007 stał się faktem, choć pewnie jeszcze przez kilka dni przy pisaniu daty będziemy odruchowo wpisywać cyfrę sześć zamiast siedem.

Jaki będziesz nowy roku? – myślimy automatycznie, poprawiając niesforne cyferki. Bywa, że mamy w oczach smutki i radości minionych dwunastu miesięcy, utratę bliskich, ich choroby mieszają się z dniami ogromnego szczęścia, bo komuś urodziło się dziecko lub wnuczek, ktoś się ożenił, a ktoś zdał maturę, ktoś znalazł pracę albo dostał podwyżkę… Każdy z nas wie, czy ten miniony rok wpisał się w jego pamięć piórem cienkim i dającym się łatwo wymazać korektorem, czy też będzie niczym wykuty w kamieniu posąg, trwały i niezniszczalny. Każdy z nas ma swoją opowieść.

Należę do tych, którzy każdy nowy rok witają z ogromną ciekawością. Jak dziecko cieszę się na myśl o tym, że znowu będą wakacje, święta i ferie zimowe, choć mam tylko 26 dni urlopu i nie zawsze mogę go wykorzystać w całości. Cieszy mnie każda niedziela, która jest przede mną, każde urodziny i każde spotkanie z przyjaciółmi, które, jak mam nadzieję, znowu się odbędzie. Nie bolą mnie upływające lata, bo nie wstydzę się swojej czterdziestki na karku i ciągle jeszcze więcej moich myśli dotyczy przyszłości, a nie przeszłości. Co roku w sylwestra ktoś mi przypominał, że moje dzieci są zdrowe, a z pracy jeszcze mnie nikt nie wyrzucił, choć pewnie niejeden miałby na to ochotę. Jest dobrze i oby nie było gorzej. Witaj, nowy roku! Obyś nie był gorszy.

Zawsze drażniła mnie banalność tych życzeń i nie lubiłam, gdy składający nie potrafił wysilić się na oryginalność przy ich formułowaniu. W tym roku jednak to ja je wypowiadam jak zaklęcie, bo właśnie na przełomie roku kruchość i marność naszej egzystencji ukazała mi się ze swoim pozbawionym epitetów okrucieństwem.

Najpierw, tuż przed Bożym Narodzeniem, w zaprzyjaźnionej rodzinie mąż i ojciec z dnia na dzień stracił pracę. Pracę, dla której latem musiał się przeprowadzić z Poznania do Warszawy, razem z czwórką swoich dzieci i małżonką, która jak łatwo się domyślić, w związku z przeprowadzką musiała ze swojej pracy zrezygnować. „Byłem na tak, jestem na nie” – usłyszał ów przyjaciel, gdy zapytał swojego byłego już pracodawcę o przyczyny. Pracodawca zapomniał, że sam obiecywał „stabilną robotę w swoim zgranym teamie” i sam naciskał na przeprowadzkę swojego podwładnego, bo „w dzisiejszych czasach trzeba być mobilnym, a dzieci w stolicy będą miały większe szanse”. Pozostał niesmak i kredyt mieszkaniowy do spłacenia.

A potem wiadomość druga, jak drugi zimny prysznic. Okazało się, że choroba nowotworowa mojej koleżanki weszła w ostatnią, decydującą fazę, tę, w czasie której lekarze mówią, że lepiej chorego wziąć już do domu i że medycyna jest tu już bezsilna. Zaś profesorowie, doktorzy, nauk medycznych mówią, że trzeba się modlić, bo nic więcej nie da się zrobić. A koleżanka jest młodsza ode mnie i ma młodszą od moich dzieci córeczkę i ze wszech miar zasługuje na kolejny szczęśliwy rok. Niech więc nowy, 2007 nie będzie gorszy. Dla niej, dla niego, dla ich bliskich. Dla Ciebie i dla mnie. Po prostu.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki