Modlitewniki jak skarby
Adam Gajewski
Z Jerzym Ciemnołońskim, organizatorem regionalnego humanitarnego konwoju Wspólnoty Polskiej do Gruzji, wiozącego m.in. dary zbierane w diecezjalnych parafiach, rozmawia Adam Gajewski
Był opóźniony wyjazd, były różnorakie aprowizacyjne kłopoty. W końcu, choć z przymusu pomniejszony, transport wyruszył. Trapił pana strach, przekonanie, iż dalej czekać mogą kolejne przeszkody? ...
Z Jerzym Ciemnołońskim, organizatorem regionalnego humanitarnego konwoju Wspólnoty Polskiej do Gruzji, wiozącego m.in. dary zbierane w diecezjalnych parafiach, rozmawia Adam Gajewski
Był opóźniony wyjazd, były różnorakie aprowizacyjne kłopoty. W końcu, choć z przymusu pomniejszony, transport wyruszył. Trapił pana strach, przekonanie, iż dalej czekać mogą kolejne przeszkody?
– Oczywiście, że tak było. Największa obawa: co zastaniemy w Gruzji. Codziennie słuchaliśmy najnowszych informacji politycznych, bo sytuacja wewnętrzna była dość skomplikowana. Na linii Moskwa – Tbilisi wybuchł dyplomatyczny zatarg, wojna nerwów. Obawiałem się eskalacji konfliktu.
Gruzińsko-rosyjska „zimna wojna” na szczęście nie przerodziła się w „gorącą”. Region i tak stanowi jednak zapalny punkt na mapie…
– Tam rzeczywiście coś „wisi w powietrzu”. Jechaliśmy przez Przemyśl, Lwów, Tarnopol, Humań – do Odessy, aby zamustrować się na prom. Rejs w ponurej aurze. Wokół sporo tajemniczych postaci. Wciąż plotki i różne „sensacje”. Można zakładać, że na tym szlaku próbuje się przerzucać kontrabandę – choćby broń do kaukaskich republik. Statek długo nie wychodził z portu. Rozpytywano i nas o ładunek. Gdy mój gruziński kuzyn nieopatrznie wspomniał o przychylności polskiego Ministerstwa Obrony Narodowej dla tej zbiórki, ktoś zrozumiał to po swojemu – kiedy tylko przybiliśmy do nabrzeża w Poti, otoczyli nas gruzińscy żołnierze! Pod bronią dokonano kontroli aut. Wszystko było oczywiście w porządku i dopiero wtedy zapanowała normalna serdeczność. Gratulowano nam uporu, dziękowano za chęć niesienia pomocy, życzono szczęścia…
Jak wyglądał konwój?
– Nasza „karawana” liczyła tylko dwa samochody – dostawczy bus i osobowy, wyładowane darami. Choć wyselekcjonowanych darów zabraliśmy ile „wlazło”, oczywiście nie udało się zmieścić wszystkiego. Firmy dysponujące wielkimi ciężarówkami nie chciały ryzykować swoich pojazdów – posyłać ich teraz do Gruzji. Tworzyliśmy więc transport „chałupniczo”, własnym sposobem.
Gdzie trafiły przedmioty ofiarowane przez bydgoszczan, naszych diecezjan?
– Pomoc rozprowadzano zgodnie z założonym planem. Część darów zebranych w bydgoskich parafiach dowieźliśmy do miejscowości dobrze znanej z naszych wcześniejszych rozmów – do Achalcyche. Mieszkajacy tam Polacy przyjęli transport z wielkim wzruszeniem i radością. Szczególnie radowały dewocjonalia. Zostawiliśmy tam święte obrazy, książki o Janie Pawle II, książeczki do nabożeństwa, krucyfiksy. Zebrało się sporo osób – starsi przeżywali najmocniej. Jedna babinka od razu zaczęła głośno czytać modlitwę, inne wodziły palcami po tekście – przypominano sobie polską pisownię, litery. Modlitewniki są tam traktowane jak skarby. Potem kolejny już raz pokazano nam zrujnowany przez Sowietów kościół. Odżyły marzenia o jego odbudowie. Polonia w Achalcyche jest bardzo interesująca – znajdziemy tam nawet potomków z rodu ostatniego króla Polski – Stanisława Augusta Poniatowskiego. Wielu Polaków myśli dziś o repatriacji, osiedleniu w Polsce. Życie w Gruzji jest często ponad ludzkie siły. Przyszłość niepewna. Cykliczne konflikty z Abchazją, Północną Osetią, Rosją muszą niepokoić…
Nasi rodacy czują się zagrożeni?
– Jako ludzie – tak, nie jako narodowość. Tolerancja jest wciąż jedną z piękniejszych cech tamtego kraju. Gruzini, Ormianie, Azerowie, Turcy, Grecy, Żydzi, Kurdowie, Polacy, Niemcy… Ileż narodowości tam żyje! Brak wzajemnego szacunku jest po prostu nie do pomyślenia.
Achalcyche to niejedyne skupisko Polaków, o jakim wcześniej pisaliśmy…
– Bydgoskie dary otrzymał też Związek Polaków „Polonia” w Tbilisi. Spotkaliśmy się z młodzieżową drużyną sportową. Chłopców bardzo ucieszyły piłki, które przekazała redakcja „Przewodnika Katolickiego Diecezji Bydgoskiej”.
Od razu rozpoczęła się gra! Naraz bang – pęka szyba! Skończyło się na śmiechu, naprawie szkody. Odwiedziliśmy również polską Szkołę Językową im. św. Jadwigi Królowej. Poznałem tam cudownych ludzi. Wśród wychowawców są i Gruzini – bez żadnego wynagrodzenia chcą pomagać Polakom w prowadzeniu kół zainteresowań, teatru. Spotykaliśmy się z szeroko pojętą Polonią, z grupami osób, z pojedynczymi ludźmi. Tutaj wymieniłbym księdza Tomasza Ochala, proboszcza kościoła pw. św. Piotra i Pawła w Tbilisi. Ks. Ochal modli się żarliwie o pokój dla Gruzji, spokojną przyszłość tego kraju. Jego parafia nazywana jest „polskim kościołem”.
Atmosfery tamtych spotkań pewnie nie można zapomnieć…
– Wszędzie przyjmowano nas z otwartymi ramionami. Częstowano gruzińskim winem, wznoszono słynne toasty. Podejmowano kolacjami, mimo że w wielu domach czy instytucjach trzeba liczyć każdy grosik. Stawiano na stół choćby same kartofle i śledzie – odmowa gościny byłaby nietaktem.
Kiedy przyszło największe wzruszenie, emocje?
– Miałem kontakt ze Stowarzyszeniem Lekarzy Polskich w Gruzji. Pani Tatiana Kurczewska objaśniła ciężką sytuację tamtejszej medycyny. I właśnie ona zawiozła mnie do doktora Tengiza Gwasalia. To profesor, autorytet. Dziurawymi ulicami Tbilisi pojechaliśmy do niezwykłego szpitala. W zimnym domu z pękającymi ścianami leczy się dzieci chorujące na gruźlicę. Profesor Gwasalia nigdy nie opuszcza pacjentów. Mieszka w sali zabiegowej, zawsze gotów do reanimacji duszących się dzieci. Również trafiają tam dzieci o polskich korzeniach. W szpitalu przydały się nasze koce i pościele. Darowaliśmy też krucyfiks. Profesor wziął biały krzyż w ręce, przeszedł z nim od sali do sali. Dzieci dotykały figury Chrystusa. A byli tam przecież i mali Azerowie – muzułmanie, byli Ormianie. Wszyscy znali Jezusa. Krucyfiks zawisł w głównej sali.
Porażka czy sukces? Co osiągnął pierwszy z naszego regionu konwój humanitarny do Gruzji?
– Wróciłem zmęczony, ale z sercem pełnym ciepła. W Gruzji udało się przygotować „przyczółek” dla dalszej pomocy i działalności. Samochód – bus Polonia wzięła pod swoje skrzydła. Przydaje się na miejscu. Zamkneliśmy pewien etap. Organizacja kolejnego, „powtórkowego” konwoju na razie przerasta moje siły. Niepewna sytuacja w Gruzji każe być bardzo ostrożnym w planowaniu czegokolwiek. Zdobyliśmy doświadczenie. Nie wszystko daje się tam łatwo przewieźć w konwoju. Mnożą się zaporowe restrykcje, gruzińskie urzędy celne nie zawsze sprawnie działają…
O Gruzinach, tamtejszych Polakach nie zapominamy. Co możemy dla nich zrobić do czasu kolejnego większego przedsięwzięcia?
– Gruzinom potrzeba emisariuszy ich spraw. Na każdym szczeblu, także lokalnym. Informując, będziemy przygotowywać grunt pod przyszłe akcje.
Co stanie się z resztą darów, które nie mogły w komplecie trafić do Gruzji?
– Generalnie wieźliśmy to, o czym wiedzieliśmy, iż jest oczekiwane. Reszta została już częściowo rozdysponowana pomiędzy nasze instytucje charytatywne. Stanie się podobnie ze wszystkim. Domy dziecka, szpitale, domy samotnych matek i w Polsce borykają się przecież z ogromnymi kłopotami.