Sławetna dworska kronika i legenda gminna są zgodne, że wróżebnych znaków na niebie i ziemi nie brakowało: „Pewni ludzie […], którzy czuwali w nocy, widzieli na tarczy księżycowej ostrą niekiedy walkę między królem z jednej strony a mnichem z drugiej. W końcu jednak mnich, pokonany przez króla i zrzucony z tarczy księżycowej, spadł szybko w dół. To dziwne zjawisko, o którym raz po raz mówiono następnego dnia, potwierdziło świadectwo kapelana królewskiego Bartłomieja z Kłobucka, który twierdził, że własnymi oczami oglądał to widzenie” – zanotował Długosz.
Klechda ludowa eksponowała mocno siły przyrody, które pomogły zdruzgotać Krzyżaków; pamięta się często o palącym słońcu, gnębiącym ciężkozbrojnych, ale wcześniej miała ponoć szaleć nocna burza, zeszła ulewa, nad ranem dołączył jeszcze niezwykły wicher. Polskie namioty wiatr poszarpał, krzyżackie położył. Tylko upór i pomysłowość Jagiełły pozwoliły rozstawić polskiej czeladzi namiot – kaplicę. Tam władca wysłuchał w skupieniu Mszy.
Po drugiej Eucharystii był gotów na bitwę.
Bój na miecze, bój na doktryny
Już w samym starciu Jagiełło i jego hufce zyskują „wsparcie niebiańskie”. Znów Jan Długosz: „Nadto krążyło opowiadanie pewnych żołnierzy z wojska krzyżackiego powtarzane z namysłem i nie zaczerpnięte z plotek […], że przez cały czas trwania bitwy widzieli nad wojskiem polskim czcigodną postać ubraną w szaty biskupie, która udzielała walczącym Polakom błogosławieństwa, ustawicznie dodawała im sił […]”. Zidentyfikowano w owej wizji św. Stanisława. Legenda przetrwa w kolejnych pokoleniach.
Ingerencja świętego patrona była Polakom potrzebna pilnie i mocno: znak cudowny mógł osłabiać wymowę propagandy krzyżackiej, mobilizującej dotąd sojuszników hasłem „wsparcia i ochrony chrześcijaństwa”. Starciu pod Grunwaldem nadano pewne cechy „sądu Bożego” – pojedynku o uznanie wszelkich racji, objawienie prawdy, sprawiedliwość. Armie były jedynie „odważnikami” na szalach boskiej wagi.
Znakomity, a wyraziście uduchowiony historyk i filozof dziejów Feliks Koneczny pozostawił w swojej spuściźnie ciekawą broszurkę Teoria Grunwaldu, gdzie uderzająco pomniejsza jednostkowe znaczenie samej bitwy, wpisując ją w kontekst dłuższych kampanii, wieloletnich zmagań polsko-krzyżackich, za to skupia się na tle doktrynalno-religijnym wydarzeń. Według badacza sława największego pogromcy Zakonu należy się Pawłowi Włodkowicowi z Brudzenia, rektorowi krakowskiemu, autorowi zupełnie rewolucyjnych tez, negujących prawo do nawracania pogan orężem i terrorem, przyznających poganom ludzką podmiotowość. Koneczny emocjonuje się długim cyklem rozpraw kanonicznych przeciwko Krzyżakom, gdzie papieskie ostateczne potępienie stanowiska Jana Falkenberga (głos Zakonu) następuje dopiero w 1424 r. Do tego czasu bezkarnie niosły się po Europie nawoływania Falkenberga, aby „wolno było bez grzechu zabić każdego Polaka dla obrony porządku chrześcijańskiego”, zaś królowi z Wawelu „należy się szubienica”.
Dla Feliksa Konecznego „kanonik z Brudzenia” godny jest stanąć w jednym rzędzie z Kopernikiem! Bez doktryny Włodkowica Grunwald byłby przegraną; daremnym trudem i ofiarą krwi.
Miejsce wielu cudów
Dowodem na cokolwiek niepewną pozycję zwycięskiego Władysława Jagiełły i Królestwa Polskiego w oczach zachodniej opinii publicznej jest fakt, że biegli w dyplomatycznych rozgrywkach bracia zakonni zdołali zablokować powstały na grunwaldzkim pobojowisku królewski zamysł wybudowania ośrodka sakralnego, strzegącego „wieczystego spokoju” poległego tutaj rycerstwa. Do budowy kaplicy i kościoła przystąpili pośpiesznie pobici Krzyżacy, legitymizując się bullą papieską otrzymaną w 1412 r. Słowa papieża brzmią dla nas gorzko: „Z powodu niezwykłej i straszliwej wojny, którą w tej właśnie okolicy niewierni z chrześcijanami z podjudzenia wroga ludzkości prowadzili, ponad 18 tysięcy poległych chrześcijan, ci, którzy ocaleli od mordu i rzezi tej wojny, pochowali, ustanowił i polecił wybudować kaplicę”.
Zbudowany obiekt nie przetrwał kolejnej kampanii wojny z „niewiernymi” (Polakami) – tzw. wojny głodowej 1414 r. Kaplica na miejscu wielkiej bitwy zostanie jednak odtworzona, urastając z czasem do ważnego centrum pielgrzymkowego, słynącego cudami, uzdrowieniami ciała oraz ducha. Pielgrzymki są ponadgraniczne – późniejsze badania archeologiczne udokumentują to licznymi okazami polskich monet (z różnych epok).
Nabożne zainteresowanie Polaków Grunwaldzkim Polem nie było stale pożądanym efektem. Blisko 300 lat po bitwie władze pruskie nakażą rozbiórkę kaplicy. Mało tego! Dla ośmieszenia polskich peregrynacji przy ruinach pojawia się głaz upamiętniający „bohaterską śmierć” Ulricha von Jungingena, rzekomo usieczonego właśnie w tym miejscu.
Głaz tworzył celowo trop fałszywy, ale to resztki kaplicy zainspirowały współczesnych archeologów do poszukiwań, uwieńczonych kolejnym miejscowym cudem! Otóż odsłonięto właśnie tutaj kilka jam – grobów masowych, których analiza przyniosła wiele ciekawych ustaleń. Zbadano wiek pochowanych w grobowcach poległych, ustalono przyczyny nagłego zgonu (jaki rodzaj broni zadziałał w konkretnym przypadku), a nawet potwierdzono mityczną zaciekłość starcia (walczono rzeczywiście zajadle, nie żałując cięć i uderzeń).
Fantazja matejkowska
Czy chcemy tego, czy nie chcemy, „otwartą księgą” grunwaldzkiego mitu, istnym kłębowiskiem symboli, stał się obraz Jana Matejki, malowany u szczytu sławy artysty. Poświęcę więc ostatnią część artykułu najsłynniejszej polskiej „jatce na płótnie”.
Wyobrazić sobie trudno, aby w naszej epoce ktoś poważył się na podobny czyn, ale warto pofantazjować…
Oto znajduje się reżyser pragnący na nowo sfilmować bitwę pod Grunwaldem! W dodatku ściśle według matejkowskiej wizji! Jaki byłby efekt? Taki: Kostiumolog i rekwizytor pierwsi opuszczają ekipę, głośno trzaskając drzwiami, publikując rychło na Twitterze wspólne, krótkie oświadczenie: „My do tego ręki nie przyłożymy! Byliśmy w teatrze absurdu!”. Rzeczywiście, zmuszano ich tygodniami do spełniania całej listy najwyszukańszych i kuriozalnych kaprysów: dla postaci księcia Witolda kazano uszyć aksamitny żupan ze złotymi guzami, na głowę zaś włożyć biskupią mitrę zwieńczoną krzyżem… Do sceny śmierci Wielkiego Mistrza reżyser zażądał repliki włóczni św. Maurycego oraz ceremonialnego topora niemieckich sztygarów górniczych! Zawisza Czarny otrzymał ozdobną, turniejową kopię… Zamówienia na zbroje perskie, husarskie szyszaki przelały wreszcie czarę – ekipa rozpierzchła się, przeczuwając, że ciężar krytyki, jaka spadłaby na gotowy film, byłby nie do udźwignięcia. Nawet dla realizatorskich weteranów Korony królów.
Tyle kpiarska fantazja. Realnie jednako wszystkie opisane wyżej fanaberie historyczne zostały spełnione – Jan Matejko stworzył z nich obraz imaginacyjny, a jednak genialny. Chaotyczny, ale w swoim szaleństwie piękny. Zdecydowanie ahistoryczny, a jednak pełniący historyczną rolę… Nie bez powodu za ten wielki zwój malowanego płótna Niemcy w latach okupacji wyznaczyli pokaźną nagrodę, tropiąc bez sukcesu miejsce jego ukrycia. Baśniową w treści Bitwę pod Grunwaldem potraktowano właśnie niczym baśniowy skarb – ukryto zwój pod ziemią, pod podłogą magazynu, nieopodal Lublina.
Po swej ucieczce obraz wymagał konserwacji, ale przetrwał. Nie patrzmy na niego chłodnym okiem współczesnego demaskatora, gdyż grozi nam wtedy los nieszczęśnika, który w 1928 r. rzucił się na obraz i wyciął w nim metrowej długości dziurę. Na szczęście wiadomość o tym fakcie okazała się żartem primaaprilisowym „Tygodnika Ilustrowanego”.