Logo Przewdonik Katolicki

Bitwa z rycerskiego snu

Adam Gajewski
Inscenizacja bitwy pod Koronowem w ramach XVI Jarmarku Cysterskiego, 2018 r. Bitwa ta rozegrała się w październiku 1410 r. między wojskami polskimi a zakonem krzyżackim FOT. Tytus Żmijewski/PAP

Wszyscy śpiewają znów chwałę Grunwaldu; zatem ja – uparty i przewrotny wajdelota – zanucę nieśmiało rycerską balladę ku czci podbydgoskiego Koronowa! Pieśń to również z roku 1410, ale jesienna.

Wsparcie duchowe pobieram od samego mistrza Jana Długosza, który na stronicach swojej kroniki pozostawił potomności (czyli również nam wszystkim) ważny zapis: „Mało w naszym wieku pamiętają tak sławnych bitew pomiędzy chrześcijanami i barbarzyńcami; rzadkie bywają przykłady takiego męstwa, takiej wytrwałości i wzajemnego ubiegania się o zwycięstwo. A lubo wygrana pod Koronowem była rzeczywiście mniejszą niż pod Grunwaldem, wszelako ze względu na niebezpieczeństwo, wytrwałość i zapał walczących, można ją wyżej kłaść nad grunwaldzką”.
Fragment owego cytatu spotkamy dziś na cokole monumentu upamiętniającego koronowską wiktorię polskiego rycerstwa, które dość niespodziewanie musiało w 1410 r. zatarasować drogę nadciągającym od strony Tucholi „barbarzyńcom”, czyli Krzyżakom i ich gościom z Europy. Przyznać musimy: zakonna kontra po grunwaldzkim pogromie była prawdziwym majstersztykiem militarnym.

Wielka chwała i sromoty nieco
Proszę darować publicystyczną figurę, ale zauważam z bólem, iż wypadki z XV  w. potrafią wykazywać podobieństwo z naszą aktualną kampanią quasi-wojenną, wymierzoną w podstępnego wirusa.
Gdy tylko bowiem opadł bitewny kurz na grunwaldzkim polu, gdy heroldowie odtrąbili przesławne zwycięstwo, gdy nasycono się widokiem zdobycznych chorągwi krzyżackich – w szeregi triumfatorów wdarł się bakcyl rozprężenia. Nie ruszono od razu na zszokowany klęską Malbork, a darowano Krzyżakom kilka bezcennych dni, które komtur Świecia nad Wisłą nader umiejętnie wykorzystał, prowadząc do zakonnej stolicy posiłki. Gorączkowo szykowano obronę. Nasi przeciwnicy zmobilizowali również rezerwy w Inflantach oraz korzystali wciąż z dużej przychylności władców i rycerzy Zachodu. My zaś radowaliśmy się kapitulacjami pomniejszych ośrodków krzyżackich, które otwierając bramy, składały Jagielle hołd. Będą to jednako śluby wiarołomne, krótkotrwałe.
Energiczny i przytomny komtur ze Świecia – Henryk von Plauen – zostanie już wkrótce nowym Wielkim Mistrzem Zakonu Najświętszej Maryi Panny Domu Niemieckiego. Polacy i Litwini wyraźnie zmniejszają po Grunwaldzie tempo marszu, pokonując zaledwie kilkanaście kilometrów dziennie. Dla królewskiego rycerstwa – w polu szukającego nieśmiertelnej sławy czy też całkiem doczesnego okupu za branych do niewoli jeńców – kampania oblężnicza, cierpliwa walka o mury, nie była specjalnie pociągająca. Potencjał naszej piechoty i artylerii wykorzystano zaś źle, powstrzymując m.in. próbę szturmu na Malbork, nagły atak zastępując nieskuteczną blokadą. We wrześniu 1410 r. zaniechano malborskiego oblężenia.
Von Plauen, zawierając z Polakami taktyczny rozejm, mógł zacząć myśleć o kontruderzeniu. Mistrz odpowiadał za wojska zakonne na północy. Z kierunku zachodniego przeciwko Władysławowi Jagielle wyszedł zaś wójt Nowej Marchii – Michał Küchmeister von Sternberg. Wraz z nim nacierało około 4 tysięcy doświadczonych zabijaków. Wielu z nich było szlachetnie urodzonymi najemnikami z różnych zakątków rycerskiego świata.

Dwaj szlachetni łgarze
Gore! Nieprzyjaciel u bram! Król i królestwo w niebezpieczeństwie! Całkiem dosłownie, gdyż strategicznie położone Koronowo broniło dostępu do Kujaw i Wielkopolski, strzegło przeprawy mostowej przez rzekę Brdę, zaś sam Jagiełło urzędował podówczas w Inowrocławiu, co dla krzyżackiego wywiadu nie stanowiło tajemnicy. Küchmeister miał duszę ryzykanta, zagończyka – mógł podjąć próbę śmiałej rejzy na Inowrocław.
Najpierw wójt zapałał jednak chęcią zgniecenia niewielkiego Koronowa – łatwe zwycięstwo miało podnieść morale Krzyżaków, zaś szeregi rycerzy zaciężnych scementować niezawodnym od wieków „braterstwem broni”. Zaatakowano zatem miasteczko bez zwłoki. Ruszono pieszo, pozostawiając konie giermkom, bowiem efekt zaskoczenia wiązał się z wejściem na wzgórze górujące nad Koronowem. Zaskoczenie było całkowite – Krzyżacy zderzyli się boleśnie z wizją wyjętą z ich najczarniejszego snu – na ziemnych obwarowaniach miasteczka czuwała piechota i uzbrojeni mieszkańcy, zaś najprzedniejsze polskie rycerstwo herbowe formowało właśnie obronny szyk! Nie takiego przyjęcia najeźdźcy się spodziewali: będą się bić, czy odstąpią?!
Właśnie tutaj, zamierając w swoistym suspensie, wspomnijmy za Długoszem nazwiska dwóch rycerzy polskich, którym zawdzięczamy przechytrzenie Krzyżaków i ich sojuszników. Tomasz Szeliga herbu Róża oraz Mikołaj Dębicki herbu Gryf, dostali się rankiem pod Koronowem do niewoli, a przepytani przez wrogów (torturowani?) pokerowo załgali, przeklinając nieudolność Jagiełły w przygotowaniach miasteczka do obrony. W rzeczywistości król zdołał posłać do Koronowa najlepsze z dostępnych mu w owych dniach hufce.
Naszych zbrojnych było o połowę mniej niż podkomendnych Küchmeistra, ale grunwaldzka lekcja nakazywała roztropność – rozczarowani Krzyżacy rozpoczęli ubezpieczony, składny odwrót. Kiedy wrogowie odnaleźli swoje konie, cofali się przez okalające Koronowo pola, spotkał ich kolejny niespodziewany cios. Z nieba.

Robin Hood z mazowieckiej puszczy?
Powietrze przecinały śmiercionośne strzały łuczników, podążających za uciekającymi krok w krok. Ten i ów rycerz spadł z hukiem z konia. Gdy tylko jeźdźcy chcieli rozprawić się z natrętnymi strzelcami, ci zawracali w stronę swoich, chronili się wśród nadciągającego polskiego rycerstwa. Na pięć lat przed sławną wśród Anglosasów bitwą pod Azincourt, właśnie łucznicy okazali się prawdziwą „cudowną bronią”, umiejętnie użytą przez nas 10 października 1410 r. pod Koronowem! Angielskie „długie łuki” były jednak orężem piechoty, zaś nękanie Krzyżaków prowadzono z siodła!
Bitwa na tym etapie kłusowała, manewrowała, przesunęła się o kilka kilometrów względem szańców miasteczka. Istny spektakl taktyki! Któż strzelał? Historycy wojskowości pewności nie mają; sugeruje się raz Mazowszan, być może zmobilizowanych gajowych, ludzi puszczy, a innym razem będących w litewsko-polskiej służbie Tatarów… Pozostaną nam domysły, piękna legenda o rodzimym Robin Hoodzie zdolnym do galopady! Sam model walki – zdecydowanie tatarski.
Upokarzane przez łuczników rycerstwo mieć może stalowe pancerze, ale cierpliwość ludzka bywa krucha. Nieopodal wioski Łąsko Wielkie decyzja o odwrocie zostaje odwołana – Przeważający liczebnie Krzyżacy podejmują honorowo w wyzwanie walnej bitwy. Być może zaczyna się właśnie najbardziej „rycerskie” starcie całej ówczesnej epoki! Bitwa z rycerskiego snu o sławie…
 
Wojowanie z „wczasowaniem”
Oddam w tej części nieco więcej miejsca Długoszowi, aby nie być posądzonym o konfabulację, fantazjowanie. Bitwa miała bowiem przebiegać w układzie „płot”, gdzie każdy rycerz upatrywał sobie przeciwnika i toczył z nim indywidualny pojedynek. Częściej raczej na niewolę i okup niż na śmierć i życie. Pierwszym polskim harcownikiem będzie Jan Szczycki herbu Doliwa, który wartko pokona Konradusa – kondotiera ze Śląska. Była to dobra wróżba dla Polaków. Zapanował nastrój rycerskiej ballady…
Kronikarz relacjonuje: „Wnet obadwa wojska z głośnym okrzykiem uderzyły na siebie i natarczywą, pełną zapału stoczyły walkę. Z obu stron równa odwaga, z obu równa zaciętość przeciągnęły bój do kilku godzin; i długi czas wątpliwy był los bitwy, gdy jednaki dobór rycerstwa, jednakowa dzielność i świadomość boju równoważyły zwycięstwo. Każdy silny i niewzruszony w swoim kroku, napierając na przeciwnika, walczył bez odetchnienia. Gdy więc długo z obu stron żwawa i zacięta toczyła się walka i jedna drugiej bynajmniej nie ustępowała pola, trudem ciągłym i wysileniem tak się w końcu znużyły, że jakby za wzajemną umową przerwano bój i oba wojska wykrzyknęły, aby chwilowy uczynić rozejm”.
Walkę przerwano prawdopodobnie dwa razy, wykorzystując pauzy na „wczasowanie” oraz iście samarytańską posługę – opatrywanie poszkodowanych, wymianę jeńców czy nawet wzajemne komplementowanie rycerskiego kunsztu i odwagi. Krzepiono się winem, którym dwie wojujące strony potrafiły się wymieniać. Kiedy jednak trąbiono na bój – zwarcie ponawiano. Tak kwiat rycerstwa pisał swój epos.
Los bitwy rozstrzygnął się wraz z powaleniem krzyżackiego chorążego, któremu polski rycerz odebrał chorągiew. To częsty motyw średniowiecznych starć. Pamiętajmy, że upadek chorążego nie tylko podminowywał ducha, ale oznaczał brak orientacji w bitewnej kotłowaninie koni i ludzi. W miejsce szyku wchodził więc chaos. A chaos zwiastował masakrę, klęskę. Krzyżacy byli właśnie w chaosie. Uciekali.

Nie taki straszny ten polski król…
Pogrom! Do polskiej niewoli dostał się sam wójt Michał Küchmeister von Sternberg. Połowa jego armii poległa, drugie pół poszło w rozsypkę. Gwiazda Krzyżaków zgasła ostatecznie. W świat poszedł komunikat, że krucjata przeciwko Jagielle jest dla zachodniego rycerstwa przedsięwzięciem mocno ryzykownym, a co ważniejsze – nieuzasadnionym moralnie. Około 300 europejskich jeńców król rozkazał bowiem szybko uwolnić, dopuszczając ich wcześniej do biesiadnego stołu zwycięzców, jaki suto zastawiono kolejno w Bydgoszczy i w Inowrocławiu. Zatriumfowało miłosierdzie, rycerska cnota…
I oby tylko legendarny już dziś św. Jerzy raczył wyrozumiale darować brzydki postępek Szelidze herbu Róża i Mikołajowi „Gryficie” Dębickiemu, którzy w imię zwycięstwa zbrukali swe rycerskie języki kłamstwem o monarszym niedołęstwie…

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki