Nie myślę, bo trawię
Katarzyna Jarzembowska
Fot.
O grzechu obżarstwa, diecie cud i benedyktyńskich produktach, z ojcem Leonem Knabitem z Tyńca, rozmawia Katarzyna Jarzembowska
Czy wśród świętych są grubasy?
Tak, na pewno do tego grona można zaliczyć św. Tomasza z Akwinu, który był tak gruby, że wycinano mu w stole dziurę, żeby mógł spokojnie siedzieć i pisać. Ale to nie było obżarstwo, tylko choroba. On się tym zresztą...
O grzechu obżarstwa, diecie cud i benedyktyńskich produktach, z ojcem Leonem Knabitem z Tyńca, rozmawia Katarzyna Jarzembowska
Czy wśród świętych są grubasy?
– Tak, na pewno do tego grona można zaliczyć św. Tomasza z Akwinu, który był tak gruby, że wycinano mu w stole dziurę, żeby mógł spokojnie siedzieć i pisać. Ale to nie było obżarstwo, tylko choroba. On się tym zresztą za bardzo nie przejmował. Wszak umysł miał tak lotny, jak niejeden szczuplutki i elegancki mnich czy też niemnich.
My jednak kojarzymy świętych z ascetyczną postawą…
– Opat benedyktyński, błogosławiony ojciec Columba Marmion, też był bardzo słusznej tuszy, ale to z powodu cukrzycy. Zdarzało mu się nawet zasnąć na chórze, co jest niezwykle przykre dla mnicha, który powinien czuwać. Chociaż mówi się, że „kto śpi, ten nie grzeszy”. Więc jak się zdrzemniesz na starość, to szkoda nie będzie się działa wielka. Oczywiście, ważny jest umiarkowany styl życia – jeśli chodzi o jedzenie. Nie przejadać się, a jednocześnie jeść pożywnie. To nie sprzyja tuczeniu się, ale też nie sprawia, że człowiek jest „chudeuszem”. Poza tymi, którzy – jak mówią na Podlasiu – są jak „koń przewalisty”. Cokolwiek zje, wszystko idzie w energię, a tłuszcz się nie odkłada.
Jak na liście grzechów głównych plasuje się obżarstwo?
– Grzech obżarstwa jest przede wszystkim szkodzeniem sobie samemu, a każde szkodzenie sobie jest przeciwko piątemu przykazaniu Bożemu – także upijanie się czy palenie, zresztą – jak wszystko w nadmiarze. Dawniej biesiadnicy łechtali się piórkiem w gardle. Była taka zasada: najadłeś się, wyjdź na bok, zrzuć i dopiero jedz dalej. Zatem coś, co robię dla samej przyjemności, co nie ma żadnego odniesienia do celu, w tym przypadku podtrzymywania życia, jest czymś niewłaściwym. Jest jedzenie i żarcie. Wybór należy do nas…
Mówi się, że jak Polak głodny, to zły…
– Głodny może być, ale przeżarty? „Nie mam czasu myśleć, bo trawię” – jak rzekł pewien zacny wiejski proboszcz. Nie wiem, może podobnie jest z miejskimi?
A co ojciec Leon zazwyczaj jada? Czy są to bardziej „ekologiczne” produkty, czy czasami pojawia się też i golonka?
– Przez dwanaście lat jadłem bardzo zdrowo i ekologicznie. To była taka dieta prawie radiestezyjna, ale bez szarlatanerii! Bez mleka, mięsa, chleba – z wyjątkiem grahama, bez kawy i herbaty, no i bez słodyczy. Za to były ziemniaki, jajka, kasza gryczana, ryż, placki ziemniaczane, kluski z mąki, woda, czereśnie, jabłka, wiśnie, rzodkiewki… Na tym przeżyłem te kilkanaście lat i nic mi się nie stało. Pracowałem najnormalniej w świecie. Wtedy poznałem, jak niewiele człowiekowi potrzeba do normalnego życia.
Skoro o jedzeniu mowa. Ostatnio weszły na rynek produkty benedyktyńskie…
– Tak. Za czasów tzw. minionego okresu wszelka działalność gospodarcza podmiotów religijnych była podejrzana i prześladowana, jednym słowem – zabroniona. A na wszystkie, najmniejsze nawet przejawy tejże działalności były nakładane podatki. Utrzymywaliśmy się tylko z ofiar, które – wiadomo – były bardzo nieregularne, bo społeczeństwo nie było i nie jest za bogate. Jeśli chodzi o obiekty zabytkowe, to państwo dawało jakiś tam procent na konserwację. Realizacja tego w dużej mierze zależała od „czynników lokalnych”. Myśmy mieli szczęście, że w Krakowie ludzie byli życzliwi – jeśli nie byli ostentacyjnie życzliwi, to na pewno Tyńcowi nie szkodzili i to, co mu się należało, dawali. Ale to było tylko tyle, żeby przewegetować. Ot, tyle co na małe remonty czy małe podróże. Poważne przebudowy na szerszą skalę bez pomocy jakiejś „ciotki z zagranicy” nie były możliwe. Teraz też trudno liczyć na taką pomoc tylko z ofiar, bo ci, którzy z chęcią by dawali, są biedniejsi, a ci, którzy mają bardzo dużo, nie zawsze są skłonni dawać albo dają na pewnych warunkach. Poszliśmy więc za przykładem wielu innych klasztorów. Święty Benedykt w Regule pisze, że mnisi muszą żyć „z pracy rąk własnych”, więc już od początku zakładał jakąś działalność gospodarczą. Z czego innego mamy żyć? Trzeba coś robić – nie tylko dla siebie, ale też dla innych. Przecież część rzeczy – miody, serki, wina (jeszcze nie spenetrowałem dokładnie wszystkich propozycji) to produkty dostarczane przez osoby prywatne. Ci ludzie, którzy sami nie mieliby siły przebicia, a mają możliwości coś zrobić, „podłączają się” pod Tyniec – tzn. klasztor firmuje sprawdzone produkty. Po prostu zakonnicy żyją w symbiozie z ludnością. Dawniej też ludzie świeccy robili to, co umieli, odciążając tym samym zakonników, którzy mogli spokojnie swoje pobożne sprawy odprawiać – czy to były rekolekcje, praca nad Pismem Świętym, prowadzenie wydawnictwa, wychowanie młodych… To przecież cały etat dla klasztoru!
W Waszej ofercie można znaleźć m.in. konfiturę przedsoborową, owoce leśne z żubrówką, borowiki w zalewie nowicjackiej, konfiturę medytacyjną czy smalec mniszy ze skwarkami. Poezja!
– Pismo i zdrowy rozsądek mówią, że żarcie i pijaństwo są bezsensowne. Co prawda u nas i miód się znajdzie, i wino węgierskie. Ale bierze się pół kieliszka, siedzi nad nim trzy godziny i sączy pomalutku. A nie – stawia się litr na dwóch, z czego jeden nie pije i dopiero wtedy jest zabawa. Trzeba czuć ducha kultury – także kultury jedzenia. Poza tym samo wyobrażenie klasztoru, krzątających się mnichów ma w sobie coś bajkowego, wręcz magicznego, tak jak ta zalewa w sosie nowicjackim. Ho, ho! Wszyscy przychodzą, pytają, kupują. Tworzymy wspólne dobro, bo przecież przy naklejaniu etykiet na słoiczki czy przy samym pakowaniu pracuje kilka świeckich osób. Dzięki temu żyje im się trochę lepiej. Sam handel to za mało, żeby społeczeństwo zdrowo się rozwijało.