Logo Przewdonik Katolicki

Dialog oznacza, że ludzie wyszli z kryjówek

Katarzyna Jarzembowska
il. Lidia Piasecka

O tym, jaką wartość ma rozmowa – czyli bycie dla siebie, nieboksowanie się na słowa, o mniej i bardziej wygodnych tematach przy wigilijnym stole i o dialogu, który powinien być wspólnym poszukiwaniem prawdy w rozmowie z dr Elżbietą Okońską, przewodniczącą Rady Programowej Akademii Dialogu UKW.

Rozmowa wydaje się tak naturalną funkcją ludzkiego „bycia” jak oddychanie czy potrzeba snu. Jednak nie może być zbanalizowana do poziomu „produkowania słów”. Mówimy, ale czy rozmawiamy?
– Rozpocznijmy od tego, że osoba jest istotą dialogiczną, relacyjną, realizującą siebie w pełnym miłości otwarciu na drugiego. Jej otwarcie na komunię, jak pisał Józef Ratzinger, stanowi o niej, o jej prawdziwym istnieniu. Zaś podstawową i konstytutywną relacją jest dla niej relacja i komunia osób, która oznacza „bytowanie we wzajemnym «dla», w relacji wzajemnego daru”. W słowie zaś wypowiadanym zawarta jest obietnica. Ale słowo nie może zostać zagubione w świecie, w jego przygodności, skończoności i doczesności, wtedy bowiem mowa, zdaniem Ferdinanda Ebnera, gubi swój prawdziwy dialogiczny sens. Słowo musi być wypowiadane z miłością. Słowo wypowiadane w autentycznym dialogu jest wieczne. Zadałabym zatem pytanie w nieco inny sposób, za Tadeuszem Gadaczem – czy nie jest tak, że komunikując się między sobą, coraz mniej się spotykamy? Czy między nami ma miejsce autentyczne spotkanie osób, otwartych na siebie, chłonących nie tylko każde słowo, ale właśnie tę swoją obecność, to bycie „z” i „dla”?

„Dwa monologi nie czynią dialogu” – twierdzi Jeff Daly, wskazując na podstawę dialogu: umiejętność zrobienia kroku w tył – ustąpienia ze swojej pozycji. Czy łatwo przychodzi nam zrobienie miejsca na przekonania tego drugiego?
– No właśnie, zdarza się dość często, że dialog zostaje sprowadzony do duetu monologów. Aby tego uniknąć, warto pamiętać o kilku regułach takiego dobrego dialogu. Mam tu na myśli przede wszystkim dobrą wolę do podjęcia dialogu, ale także uznanie, że partner dialogu też może mieć swoje racje i argumenty. Ważne jest również zapewnienie obu stronom prawa krytykowania i obowiązku poddawania się krytyce, co często najtrudniej nam przychodzi. Istotna jest również wiarygodność stron, czyli zgodność głoszonych słów i idei z własnymi czynami, kultura prowadzenia dialogu, a wszystko po to, by niejako „wzbogacić” własne poznanie o poznanie, które jest udziałem drugiego człowieka, by wspólnie z nim dojść do prawdy. Słowem, chodzi po prostu o wspomniane wcześniej autentyczne spotkanie twarzą w twarz, takie spotkanie, które jest wydarzeniem. Wymagającym wydarzeniem…

O takim „spotkaniu w pół drogi”, a właściwie „w pół słowa”, pisał ks. prof. Józef Tischner w Etyce solidarności: „W pierwszym słowie dialogu kryje się wyznanie: …z pewnością masz trochę racji. Z tym idzie w parze drugie, nie mniej ważne: …z pewnością ja nie całkiem mam rację. Wyznaniami tymi obydwie strony wznoszą się jakby ponad siebie. Dialog to budowanie wzajemności…”
– Egocentryzm każdego z nas zostaje przekroczony tylko w byciu dla innych i z innymi, co oznacza zwracanie się ku innym w „czynie miłości”. Istotną cechą dialogu przecież jest uznanie specyfiki i odmienności osobowej człowieka, co staje się swoistym kryterium prawdziwości dialogu. Dialog, który stawia sobie jako cel tylko doraźne korzyści, partykularne interesy, staje się dialogiem pozornym. Myślę, że rzeczywistość dialogu pomiędzy osobami nie wydarza się na poziomie intelektualnych, filozoficznych czy nawet teologicznych dyskusji. Chodzi o coś więcej, co hinduski teolog katolicki o. Raimon Panikkar nazwał dialogiem dialogicznym, będącym spotkaniem osób w tym, co dla nich najważniejsze – w przestrzeni ich dążenia do Rzeczywistości Ostatecznej. Dialog taki wymaga, z jednej strony, bycia wiernym własnej tożsamości, z drugiej strony zaś – całkowitej otwartości na Drugiego, która obejmuje gotowość przyjęcia perspektywy partnera dialogu i uznania jego doświadczenia za prawdziwe.

Rozmowa ratuje. „Każdy powinien mieć kogoś, z kim mógłby szczerze pomówić, bo choćby człowiek był nie wiadomo jak dzielny, czasami czuje się bardzo samotny”. Hemingway – chyba trafnie – wskazał na „terapeutyczną” funkcję rozmowy.
– Wspomniane wcześniej „otwarcie” – uzupełniając za ks. Józefem Tischnerem o określenie „dialogiczne” – jest otwarciem na innego człowieka: na ty, na on i ona, na my, wy i oni. W nim, jak pisał ks. Tischner w Filozofii dramatu, inny człowiek jest obecny dla mnie, a ja dla niego. Wspólnota tylko wtedy jest „wspólnotą właściwą”, gdy ludzie ją tworzący spotykają się między sobą na poziomie otwarcia dialogicznego. Warto także w tym terapeutycznym odniesieniu komunikacji wskazać na wartość aktywnego słuchania, czyli formę takiego prowadzenia rozmowy, aby jak najlepiej zrozumieć swojego rozmówcę, sprawić, by miał poczucie, że jest dla nas ważny, i dać do zrozumienia, że jesteśmy naprawdę zaangażowani w rozmowę. To aktywne słuchanie prowokuje drugą osobę do mówienia, pozwala jej mówić o tym, co czuje, jak widzi problem, jak daną sytuację przeżywa. A my, słuchając, pozwalamy drugiej osobie się po prostu wygadać. To często przynosi ulgę – troski stają się łatwiejsze do zniesienia.

Okazuje się, że są jednak tematy, których lepiej nie poruszać. Blisko 60 proc. badanych przyznaje, że obawia się rozmów przy wigilijnym stole. Więcej niż co piąta osoba twierdzi, że najbardziej boi się rozmów o polityce i historii…
– Właśnie… Z jednej strony się obawiamy, a z drugiej – może nawet czasem sami takie rozmowy po prostu inicjujemy. Warto zadać sobie pytanie: czy to nie jest ucieczka „przed…”? Może wygodniej jest podejmować „ograne” tematy, a dużo trudniej porozmawiać o tym, co nam przychodzi z trudem, bo nie jesteśmy odpowiednio do tego przygotowywani – czyli do rozmowy o emocjach, przeżyciach, o sukcesach, mocnych stronach, a może wreszcie także o tym, co boli. W mojej pracy warsztatowej z młodzieżą, studentami, dorosłymi spotykam się często z takim „pudrowaniem” spraw trudnych, osobistych na rzecz eksponowania tych, które są paradoksalnie „bezpieczne” – jak polityka, mimo że mamy różne na nią poglądy, to osiągamy swoisty konsensus – uciekamy od… siebie.

Wśród drażliwych tematów znalazły się też kwestie stanu konta (8 proc.) oraz wiary i wyznania (6 proc.). Dużo więcej (13 proc.) obawia się pytania o partnera lub partnerkę, datę ślubu, deklarację „posiadania” dzieci czy sytuację po rozwodzie. Takich wątków boją się zwłaszcza młodzi.
– Jesteśmy otoczeni, by nie powiedzieć – osaczeni przez nakładanie się na siebie różnych obrazów świata: tradycyjnych wartości, oczekiwań społecznych i wszechobecnej narracji świata mediów, zwłaszcza środowiska internetu. Myślę, że mimo wszystko młodzi – coraz bardziej wyemancypowani – lepiej radzą sobie z pytaniami o partnera czy partnerkę. Dużo trudniej jest w pokoleniu tzw. wieku średniego dzielić się sytuacją np. po rozwodzie lub innych trudnych przeżyciach, bo to właśnie od tego pokolenia oczekuje się kontynuacji niepodważalnych wartości rodzinnych.

A może właśnie święta i bliskość, jaką sobie wtedy okazujemy, mimo wszystko stanowią dobrą oprawę do tego, by rozmawiać także o sprawach trudnych, niezaleczonych, niezagasłych? Warto?
– Mówiąc za Edwardem Stachurą: Bardzo warto! Jeszcze jak warto! Zwłaszcza w sytuacji niepewności jutra, jaką fundują nam obecne czasy, zwątpienia, warto przypomnieć sobie podstawowe zasady dialogu w rodzinie: słuchanie przed mówieniem – im bardziej słuchamy, tym bardziej drugi człowiek ujawnia się i tym trudniejsze tematy możemy podjąć; rozumienie przed ocenianiem – wczuwając się w drugiego, możemy go bardziej rozumieć, bardziej kochać i mieć większe zaufanie; dzielenie się przed dyskutowaniem – dzieląc się, przekazuję moją wizję zagadnienia od strony mojego przeżycia wewnętrznego, które mogę później zobiektywizować.

Coraz częściej słyszy się o barierach i trudnościach w rozmowie między rodzicami a dziećmi. Właściwie od zawsze tak było, ale wydaje się, że dziś rodzice są nawet bardziej „poza” językiem młodego pokolenia. Młodzi często tworzą swój własny słownik, który sprawia, że dorośli czują się staromodni i nieżyciowi. Bo nie wiedzą, na przykład, co to essa (czyli „łatwy”) lub boomer (przedstawiciel pokolenia urodzonego w latach 40., 50. lub 60.). Jak rozmawiać z dziećmi czy wnukami?
– Myślę, że najważniejsze to uświadomić sobie, że młode osoby potrzebują raczej wymiany, wzajemnego czerpania od siebie. Młodzi oczekują dialogu, a nie mentoringu, na który nastawione są osoby starsze. W relacji pokoleniowej dobrze, by starsi przyjęli rolę budzących nadzieję. Jeśli rodzice przekażą młodzieży frustrację i narzekanie, to będzie to niszczyć w młodzieży nadzieję, zamiast ją budzić. Zgorzknienie jest najgorszym świadectwem własnego życia. I tak naprawdę język, te charakterystyczne dla danego czasu zwroty, nasz własny słownik – a umówmy się, że za młodu wszyscy go mieliśmy – to jest sprawa wtórna. Ale sformułowanie „Jestem szczęśliwy” mimo upływu lat jest najlepszym posagiem dla młodzieży, który może przekazać pokolenie starszych czy też „młodych inaczej”.

W Danii jakiś czas temu powstał ciekawy projekt, w ramach którego można „wypożyczyć” jedną osobę zamiast książki i przez pół godziny słuchać historii jej życia. Jego celem jest zwalczanie uprzedzeń i łamanie stereotypów. Każda „wypożyczona” osoba nosi konkretny tytuł: Uchodźca, Bezrobotny, Dwubiegunowy, Niewidomy… Chcemy słuchać innych – chcemy się uczyć przez rozmowę?
– Pamiętajmy, z punktu widzenia personalizmu, że chociaż osoba nie jest ukonstytuowana przez „ty”, to spełnia się przez odniesienie do „ty”, do wspólnoty. Dzięki temu, że jesteśmy osobami, możemy wejść ze sobą w relacje, możemy tworzyć wspólny świat przeżyć i doznań. W takiej właśnie rozmowie nie chodzi o sprawowanie władzy nad innymi osobami lub kwestiami w znaczeniu podejścia do problemu, który musi zostać rozwiązany. Chodzi raczej po prostu o wzajemne zrozumienie, o aktywne słuchanie, o swoiste dochodzenie – zapytywanie, w którym chodzi o zrozumienie zarówno „sprawy”, jak i siebie. Po  prostu w prawdziwym dialogu sytuujemy rozumienie innych w horyzoncie naszego własnego rozumienia. Zatem dla mnie nauka płynie z funkcji fundamentalnych założeń: „Miłuj bliźniego swego jak siebie samego” i „Nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe”. Po prostu słuchajmy siebie, by zrozumieć – tylko tyle i aż tyle…

Rozmowa rozmową, ale dziś chyba też mało dbamy o piękno języka – i nie chodzi tu tylko o błędy gramatyczne czy stylistyczne, ale o coraz bardziej wszędobylską agresję, brutalizację języka, manipulację.
– Jakkolwiek język jest bardzo dobrym, jeśli nie najlepszym, sposobem komunikowania się społeczności i narzędziem poznawania świata, to niewątpliwie należy przyznać, że agresji zachowań słownych sprzyja dziś po prostu mediatyzacja języka. Poniżanie słowem, wyśmiewanie, wykluczanie, hejt, nienawiść – obserwujemy te zjawiska w wielu odsłonach i czasem wydaje się, że zaczynamy to traktować jako stan faktyczny, że tak być musi… I tu z pomocą przychodzi nam edukacja.

Sztukę dialogu nazywa się dziś „ginącą kompetencją ludzkości”. Jak temu przeciwdziałać?
– Właśnie poprzez edukację! Mozolnie, krok po kroku, propagując kulturę dialogu. A to nie dzieje się w przestrzeni wielkich, spektakularnych przedsięwzięć, choć i one są potrzebne. A przede wszystkim w kulturze wzajemności, dobrego przykładu, rozmowy na co dzień, w prawdziwym – ubogacającym spotkaniu, wreszcie w sztuce dialogu, rozwijanej i propagowanej na każdym etapie życia i w każdej sytuacji.

DR ELŻBIETA OKOŃSKA
Prodziekan ds. Kształcenia Wydziału Pedagogiki Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy, prezes Fundacji Laboratorium Bezpieczeństwa, przewodnicząca Rady Programowej Akademii Dialogu Akademii Dialogu WP UKW

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki