„Musi być dobrze…” – to słowa, które często, zamiast motywować, stają się takim tymczasowym plasterkiem na bolączki. Mówimy je sobie i innym, bo co innego można powiedzieć, gdy świat wali się na głowę? Wy przekułyście je w wyjątkową inicjatywę…
DOMINIKA MATUSZAK: – My naprawdę wierzymy w moc, jaka kryje się w tych słowach! Powtarzałyśmy je sobie w najgorszych chwilach, gdy córka Alicji leżała na OIOM-ie. Stan się pogarszał, możliwości medyków w Polsce się wyczerpały, a na operację w Bostonie potrzeba było dwóch milionów. Każdy lekarz powie, że nastawienie to połowa sukcesu w drodze po zdrowie. Usiąść i się załamać jest najprościej. Tymczasem, jeśli my sami nie uwierzymy, że #MusiByćDobrze, nikt inny tego nie zrobi i nas nie wesprze w tej walce. Postanowiłyśmy do takiego nastawienia spróbować przekonać ludzi w podobnej sytuacji – prowadzących zbiórki charytatywne, ale nie tylko takie. Tak powstała nasza Fundacja #MusiByćDobrze. Pozyskałyśmy wsparcie z Europejskiego Korpusu Solidarności na pierwszy projekt i w jego ramach publikujemy e-book „#ZBIÓRKA, czyli jak zbierać, żeby uzbierać i nie zwariować”. Mamy też w programie szkolenia i warsztaty dotyczące organizacji różnego typu zbiórek.
O zbiórce „Serce Julki” świat – i ta skala nie jest tu chyba grubą przesadą – dowiedział się w grudniu 2019 r. U 5-miesięcznej wówczas Julki wykryto pięciocentymetrowego guza w sercu. Okazało się, że ratująca życie operacja w Bostonie to koszt dwóch milionów złotych. I trzeba je było zebrać w miesiąc… Kosmos!
ALICJA BARLIK-CIESIŃSKA: – Najgorszy jest zawsze pierwszy moment – diagnozy, informacji o sposobie oraz kosztach leczenia. Później przełamania wstydu i publicznego poproszenia o finansową pomoc. Człowiek mierzy się z bardzo trudnymi emocjami i czuje, że jest w tym sam. Wszystko jest nowe, a zatem stresujące. Chcemy ułatwić innym przejście przez ten proces. Przygotować na to, co może ich spotkać. Zapewnić, że żadne odczucia nie są dziwne, do wszystkich ma się prawo, i pomóc oswoić funkcjonowanie w nowej rzeczywistości. Sama zbiórka to dla organizatora historia trudna, ale może być też piękna, jak w naszym przypadku.
Do dziś Wasza akcja to największa zbiórka na wiodącym portalu crowdfundingowym w Polsce – w dodatku zorganizowana w pełni jako inicjatywa oddolna. Jak podkreślacie, nie prowadziła jej żadna gwiazda, nie wspierały wielkie firmy czy fundacje. Skąd więc taki sukces?
D.M.: – Dobry pomysł, bardzo ciężka praca i cudowni ludzie wokół. Zaczęło się od listu do św. Mikołaja starszej siostry Julki – Laury, która prosiła, by jej siostrzyczka wyzdrowiała i razem z mamą wróciła do domu. Sfilmowaliśmy tę wzruszającą historię i podbiłyśmy nią serca ludzi faktycznie z całego świata. Później kilka kolejnych mocnych „filmowych” opowieści. Przez cały czas bardzo intensywna aktywność w social mediach, wizyty w mediach tradycyjnych. Eventy charytatywne. W szczytowym momencie przy organizacji zbiórki pracowało 15 osób przez 7 dni w tygodniu! Niemal 24 godziny na dobę, bo ponad połowa z tych osób wzięła urlop na czas akcji. Choć brzmi to brutalnie, biorąc pod uwagę cel akcji, ale potraktowałyśmy zbiórkę jak projekt do wykonania. Projekt życia. Wymagał więcej pracy i psychicznej siły, niż się spodziewałyśmy, ale się udało. Od początku wierzyłyśmy w happy end i taką nadzieję dałyśmy też innym ludziom. Wpuściłyśmy ich do swojego świata, tworząc jedną wielką „julkową” rodzinę. Każdy chciał dopisać zakończenie „i żyli długo i szczęśliwie”. Każdy wiedział, że może się tak stać właśnie dzięki niemu. Poza nadzieją dałyśmy więc ludziom także przekonanie o ich sprawczości. Wraz z dobrym samopoczuciem, w jakie wprawia nas pomaganie, to częsty argument przekonujący do wsparcia wielu zbiórek.
Julka jest zdrowa. Udało się. W kolejce po swoją szansę stoją setki ludzi – dla wielu z nich dziesiątki czy setki tysięcy złotych na leczenie lub operację to wyrok. Chyba nawet bardziej okrutny niż sama diagnoza. Od czego zacząć, żeby zbiórka była skuteczna?
A.B.-C.: – Od przeczytania naszego e-booka! Publikujemy co tydzień nowy rozdział na stronie www.musibycdobrze.pl. Opisujemy tak każdy etap po kolei. Zacząć najlepiej, oczywiście, od pomysłu na swoją zbiórkę. Im mniej sztampowego, tym lepiej. Od weryfikacji, na czyje wsparcie w organizacji akcji możemy liczyć, i na tej podstawie przygotowaniu jej od strony formalnej, technicznej czy promocyjnej. Chciałybyśmy, żeby raz na zawsze ludzie zdali sobie sprawę, że nikt za nas nie poprowadzi naszej zbiórki! Żaden portal ani fundacja. Takie podmioty mogą pomóc, ale w skali wszystkich zadań koniecznych do wykonania, to raczej wsparcie symboliczne. Trzeba się nastawić na ogrom pracy.
Dziś prawdziwą siłą napędową tego typu akcji są media. Telewizja, radio, prasa, ale chyba przede wszystkim internet czy media społecznościowe. To wyzwanie – bo trzeba, praktycznie z dnia na dzień, stać się osobą publiczną. Jak się do tego przygotować?
D.M.: – Zastanowić się, jakie pytania są dla nas najtrudniejsze i przygotować sobie na nie odpowiedzi. Wówczas żaden dziennikarz nie zaskoczy nas podczas wywiadu. Koniecznie trzeba ustalić z najbliższymi kwestie związane ze zbiórką – przy mocno wypromowanej akcji oni też tracą część anonimowości. Warto wspólnie wyznaczyć swoje granice – na co jestem się w stanie zgodzić: wpuszczenie mediów do swojego domu, relacjonowanie prywatnego życia w sieci… Ustalić sposób komunikacji najbliższy swojemu charakterowi. Nie ma się jednak co załamywać – zasada „ludzie pogadają i zapomną” często tutaj działa. Warto więc nastawić się na funkcjonowanie w „trybie specjalnym”, który jednak może się skończyć niedługo po zbiórce.
Szlachetna inicjatywa. Stawka – życie dziecka. Sztab zaangażowanych ludzi – rodzina, przyjaciele, znajomi. Maszyna się rozkręca. Przychodzą kolejne sukcesy. Niestety, to, co powinno z założenia cieszyć, staje się dla innych solą w oku. Spotkałyście się z hejtem? Odczułyście niechęć czy zazdrość, że Wam „się udało”?
D.M.: – Szczęśliwie zazdrość o sukces chyba nas ominęła. Delikatny hejt pojawił się w trakcie zbiórki w postaci komentarzy z cyklu: jak tacy majętni ludzi mogą prosić o pieniądze. Ten stereotyp chciałybyśmy teraz przełamać. Nawet dysponując jakimś kapitałem, trudno w miesiąc zorganizować dwa miliony złotych. Dwa miliony! Ponadto pragniemy sprawić, by finansowanie społecznościowe na różne cele – tak charytatywne, co biznesowe – było odbierane jako zupełnie normalna forma pozyskiwania funduszy. Tak jest w wielu krajach. W Polsce rynek różnego typu zbiórek mocno się rozwija, ale potrzeba jeszcze zmiany naszego podejścia do tego typu aktywności.
A.B.-C.: – Pojawiało się też trochę głosów, że zbiórka nie udałaby się, gdyby Dominika nie pracowała w telewizji. Na pewno łatwiej było nam się „przebić” z racji jej koleżeńskich kontaktów, ale udało się z zupełnie innego powodu. Po prostu „dostarczyliśmy” mediom świetny, gotowy do emisji, nakręcony w pełni przez nas materiał. Do tego dołączyliśmy bardzo dużą aktywność w social mediach. Na szczęście takie hejterskie historie to jednostkowe przypadki. Przeważają gesty, które utwierdzają w przekonaniu, że naprawdę „ludzi dobrej woli jest więcej”.
„Jak sprzedać używaną poduszkę za 10 tysięcy złotych? Czy proszącej o wsparcie dla swojego dziecka mamie wypada w trakcie charytatywnej zbiórki mieć kolorowe paznokcie lub jeździć mercedesem? I na ile w takiej akcji może pomóc 7-latka?” – to dość oryginalny wstęp do Waszego e-booka…
D.M.: – Bo oryginalna powinna być cała zbiórka! To znacząco zwiększa szanse na jej powodzenie. Te wymienione przez nas wyraziste przykłady dotykają większych zagadnień związanych ze zbiórkami. Po pierwsze, przy skutecznym prowadzeniu akcji, 10 tys. zł można zdobyć w zasadzie na niczym. Licytacje, szczególnie on-line, to szczególnie ważna część takich akcji. Pytanie o kolorowe paznokcie związane jest z promowaniem w mediach określonego wizerunku organizatora zbiórki. Alicja w pewnym momencie zastanawiała się, czy może sobie zrobić błyszczący brokatowy manicure. Podobnie z jeżdżeniem mercedesem. Bo „co ludzie pomyślą”? Chciałybyśmy obalić stereotyp, że pieniądze zbierają tylko ludzie biedni. Skupienie się na Laurze – bo ona odegrała tu niebagatelną rolę, m.in. nagrywając specjalną kolędę dla Julki, czy malując obraz na licytację – to z kolei podkreślenie, jak ważna jest w zbiórce nieszablonowość i ciekawa narracja.
W poradniku podajecie też ciekawe dane statystyczne, jeśli chodzi o akcje charytatywne i tzw. „zrzutki”. Na przykład, że to kobiety w prawie 55 proc. finansują zbiórki on-line, lub że wśród „najskuteczniejszych” województw znajdują się lubuskie, opolskie i kujawsko-pomorskie. Czego jeszcze dowiedzą się czytelnicy?
A.B.-C.: – Odwołujemy się do takich badań, by pomóc organizatorom zbiórek określić swoją podstawową „grupę docelową” potencjalnych darczyńców. Ludzie najchętniej wspierają historie, z którymi się utożsamiają. W naturalny sposób my szczególnie poruszałyśmy serca młodych rodziców, którzy wyobrażali sobie siebie w takiej sytuacji. Wiedząc, do kogo chcemy w pierwszej kolejności dotrzeć, możemy dostosować nasz sposób komunikacji.
Pierwszym krokiem na drodze do zorganizowania akcji jest chyba przełamanie wstydu – no bo co ludzie powiedzą? Czasami trudno wyciągnąć rękę…
D.M.: – Jeśli ma się jakikolwiek majątek, człowiek sto razy się zastanowi, jak go szybko spieniężyć i ile kredytów da się zaciągnąć, żeby tylko nie musieć organizować zbiórki. Warto jednak w takich chwilach zastanowić się – co dalej? Co po udanym leczeniu? Trzeba dokądś wrócić i za coś żyć. Pomocne może być też zadanie sobie pytania: Jak będziesz się czuł, jeśli twoja zbiórka nie uda się tylko dlatego, że nie chciałeś wyjść poza strefę swojego komfortu? Koniec końców przecież ważniejsze od tego, co myślą o nas inni, jest to, co sami o sobie myślimy. Cenna może być też rozmowa z najbliższymi – może ona dać tyle wsparcia i siły, że wszelkie wątpliwości znikną. Z negatywnych opinii da się z kolei wyciągnąć konstruktywne wnioski, dzięki którym można dopracować czy też zmodyfikować swoją zbiórkę.
Sama zbiórka to wyścig z czasem, który może przypominać – jak same podkreślacie –emocjonalny rollercoaster. Jak poradzić sobie z tym wszystkim pod kątem psychologicznym?
D.M.: – Ja płakałam średnio trzy razy dziennie – ze wzruszenia, jak wielkim sercem dzielą się z nami ludzie, ze strachu, kiedy stan Julki się pogarszał, i wreszcie ze stresu, gdy zbiórka spowalniała.
A.B.-C.: – Ja z kolei byłam jak terminator. Łzy pojawiały się sporadycznie, co jednak wcale nie oznaczało spokoju. Po prostu starałam się wygenerować jak najwięcej dobrej energii, by przekazać ją Julce, która tego bardzo potrzebowała. Nie da się uniknąć ekstremalnych emocji, ale można się na nie przygotować. Po to napisałyśmy nasz e-book. Wierzymy, że wiedząc, czego można się spodziewać, łatwiej „oswoić” nawet trudne przeżycia.
Wydaje się, że finał zbiórki i przekręcenie licznika na tę wymaganą kwotę to właściwie koniec… Ale chyba dopiero wówczas zaczyna się ta druga – i kto wie, czy nie trudniejsza, część…
A.B.-C.: – Faktycznie to moment, w którym większość osób cieszy się sukcesem zbiórki, ale dla nas, rodziców Julki, to były bardzo ciężkie chwile. Szalenie ryzykowna operacja ze sfery marzeń przechodzi do rzeczywistości. Strach bierze górę. Sama operacja i leczenie w obcym kraju wiążą się z trudnym do wyobrażenia stresem. Przez ten cały czas wspierający zbiórkę chcą być na bieżąco. Dopytują, jak badania, zabieg, pobyt w klinice. Żeby dodatkowo nas nie obciążać, komunikację z „Julkowymi Aniołami” przejęła całkowicie Dominika. Późniejszy powrót do rzeczywistości to spełnienie marzeń, choć jest to już trochę inna rzeczywistość. Nie jest się już w pełni anonimową osobą. Każdy chce, najlepiej osobiście, poznać uratowaną istotkę. Okazuje się, że świat jednak nie stanął w miejscu na czas akcji i zaległości w każdej dziedzinie życia dość mocno przytłaczają. W głowie non stop dźwięczy myśl, jak podziękować wszystkim wspierającym cię osobom. Mimo to nigdy byśmy tego na nic nie zamienili. Wreszcie słowa „i żyli długo i szczęśliwie” wdraża się w codzienność. Czasami bowiem nie jest ważne, że było trudno. Ważne, że było warto.
ALICJA BARLIK-CIESIŃSKA
Mama 2-letniej Julki i 9-letniej Laury; studiowała fizjoterapię na UMK CM w Bydgoszczy i na AWF w Poznaniu; zaangażowana we wspieranie akcji charytatywnych; aktualnie pracuje w rodzinnej firmie
DOMINIKA MATUSZAK
Autorka i realizatorka zbiórki #SERCEJULKI; absolwenta Akademii Teatralnej w Warszawie; na co dzień dziennikarka telewizyjna, organizatorka wydarzeń kulturalnych; od lat zaangażowana w projekty wolontariackie