Logo Przewdonik Katolicki

Uchodźcom na ratunek

Monika Białkowska
Zbiórka potrzebnych rzeczy dla mieszkańców Lwowa, zorganizowana na stadionie miejskim w Krakowie, 26 lutego fot. Jan Graczynski/East News

Polacy nie zawiedli – ruszyli na pomoc uciekającym ze strefy wojny Ukraińcom. Entuzjazm wolontariuszy jest bardzo ważny, ale będziemy potrzebować długofalowych, systemowych rozwiązań.

Dotychczasowe doświadczenia pokazują, jak ważna w przyjmowaniu uchodźców jest współpraca obu czynników: otwartych serc w społeczeństwie i wsparcia ze strony państwowego systemu. Ciężaru przyjęcia uchodźców nie wolno zostawiać wyłącznie na barkach prywatnych osób – ze względu na ich dobro i dobro samych uchodźców.

Morze pomocy
– Bracia Ukraińcy! Jeśli uciekacie przed wojną z waszej ojczyzny, zapraszam pod swój dach. Do waszej dyspozycji są dwa w pełni wyposażone mieszkania. Odbiorę was z przejścia granicznego w Hrebennem i dowiozę do miejsca docelowego. Przekażcie proszę tę wiadomość swoim znajomym.
– Kochani! Mogę użyczyć nieodpłatnie dla uchodźców z Ukrainy dom na wsi, wszystkie wygody. Proszę o rozpowszechnianie informacji!
– Dysponuję autem typu kombi. W razie potrzeby i przyczepka się znajdzie. Proszę o kontakt na priv. Jutro jestem dostępny cały dzień.
– O 13:00 ruszam z Grudziądza na obojętnie które przejście graniczne. Jadę 8-osobowym busem. Będę przez cały tydzień rozwoził ludzi po Polsce. Za darmo. Obojętnie gdzie. Zabieram ze sobą prowiant, kanapki, pieczywo, wodę itd. Jeśli ktoś potrzebuje pomocy, podaję swój numer.
– Mamy w ogrodzie domek gościnny, do którego przyjmiemy ukraińską rodzinę potrzebującą pomocy. Nakarmimy, pomożemy odnaleźć się w nowej rzeczywistości, a dzieciom pomożemy zapomnieć.
– Mam całą siatkę ubrań w rozmiarze 36: golfy, sukienki, spódniczki. Wszystko albo nowe albo raz założone. Gdzie dostarczyć?
– W połowie marca będę oddawać krew. Jeśli byłoby potrzebne oddanie ze wskazaniem na konkretną osobę, proszę o kontakt. Ponadto, jeśli trafią tu osoby z psem wymagającym leczenia weterynaryjnego, pokryję koszty leczenia i wyżywienia.
Ta wyliczanka wojennych ogłoszeń tylko w artykule w gazecie wygląda na długą. W rzeczywistości to tylko kropla w morzu pomocy: szybki wybór z dwóch zaledwie portali, z jednej zaledwie godziny. To pozwala zrozumieć skalę zjawiska, w którym uczestniczymy.

Poczucie sprawczości
Nie minęło kilka godzin od ataku Rosji na Ukrainę, kiedy okazało się, że dla Polaków nie ma rzeczy niemożliwych. Natychmiast zapełniły się magazyny, samochody ruszyły na granicę, a lista domów otwartych dla wojennych uchodźców stawała się coraz dłuższa. Do akcji ruszyły organizacje pomocowe, samorządy, ale również prywatni ludzie. Grupy osiedlowych znajomych oferowały po kilkadziesiąt gotowych do zajęcia mieszkań. Na plebanie uchodźców zapraszali księża, a siostry zakonne do swoich domów. Zbiórki darów w ciągu kilku pierwszych dni odbyły się nie tylko w wielkich miastach, ale również w małych miasteczkach i na wsiach. Wydawało się, że nikt nie pozostał obojętny.
„W Bielsku-Białej szał, jakiego nie było – pisze Anna. – W dawnym internacie trwa akcja przygotowywania pokoi na przyjazd uchodźców. Dosłownie jak w ulu: mycie sprzątanie, naprawianie cieknących kranów, pielgrzymki z darami. Pojawia się mnóstwo ogłoszeń od osób, które są gotowe przyjąć ludzi pod swój dach. Miasto organizuje sztab kryzysowy, telefony, dyżury, działają harcerze, parafie, trwają zbiórki w przedszkolach. Mam wrażenie, że prawie każdy robi coś, cokolwiek. To jest niesamowite”.
To pospolite ruszenie ratuje nasze sumienia. Pozwala choć na chwilę poczuć, że zło nie wydarło nam z rąk kontroli nad światem. Możemy coś zrobić, możemy być razem, jesteśmy komuś potrzebni i odpowiadamy dobrem na zło. To odzyskanie poczucia sprawczości w całym koszmarze wojny jest dobre, ważne i potrzebne – równie ważne i potrzebne jak pomoc, którą otrzymują uciekający z Ukrainy ludzie.

Maraton, nie sprint
Udźwignięcie ciężaru napływających do Polski uchodźców z Ukrainy w dużej części (przynajmniej na razie) spoczywa na barkach Polaków. Ludzie przekraczający granicę rejestrowani są jako uchodźcy, a potem muszą sobie poradzić. Na kogoś czeka rodzina. Kogoś kierują znajomi do ich znajomych. Kimś zaopiekuje się któraś z obecnych na granicy organizacji. Ktoś trafi do punktu otwartego przez samorząd. Jeszcze inni po prostu czekają na pomoc obcych ludzi albo wsiadają do samochodu z człowiekiem, który stoi z wypisanym na kartonie napisem: „Kraków, 3-4 osoby”. Nikt nie jest w stanie koordynować całego procesu ani napływu uchodźców, ani pomocy dla nich. Wydaje się, że każdy robi to, co może, i w przestrzeni, która jest dla niego dostępna. Otwiera mieszkanie, jedzie po ludzi na granicę, organizuje kolejną lokalną zbiórkę. To działa – przynajmniej na razie.
Już w niedzielę Fundacja Ocalenie apelowała, żeby ostudzić emocje. Na granicy nie potrzeba więcej ubrań, kosmetyków ani jedzenia. Transport dla uchodźców lepiej konsultować, a nie działać spontanicznie. „Jesteśmy na początku drogi – czytamy w apelu. – Te tysiące osób będą potrzebować wsparcia przez kolejne tygodnie i miesiące. To nie jest sprint, to będzie maraton. Musimy rozkładać siły i zasoby na długi czas”.

Kto kupi skarpety
Uchodźcy z Ukrainy nie są w Polsce jedyni. W ośrodkach dla uchodźców znajduje się ich kilka tysięcy. Większość dotarła tutaj jesienią i zimą. Część przekraczając granicę białoruską, część ewakuowana prosto z Afganistanu.
W ośrodkach zamkniętych mają zapewniony dach nad głową, jedzenie, podstawową opiekę medyczną. O butach, bieliźnie, książkach czy dodatkowym prowiancie dla nich myślą wolontariusze. To oni dostarczają do ośrodków zimową odzież. Oni zbierają w internecie puzzle i karty, bo przymusowa bezczynność i nuda są w ośrodkach dużym problemem. Oni piszą do firm, prosząc o podarowanie skarpet i urządzają zbiórki majtek dla uchodźców. Ubrania zbierają wśród znajomych albo dostają z likwidowanych magazynów pomocowych na Podlasiu. Sami płacą potem za wysłanie paczek. Ponad sto paczek wysłanych przez jedną osobę to około tysiąca złotych.
W nie najlepszej sytuacji są uchodźcy z ośrodków otwartych. Ci, sprowadzeni w sierpniu rządowymi samolotami, ewakuowani z zajętego przez talibów Afganistanu, dziś mogą już je opuścić. Mają pozwolenia na pracę. Niestety, w dalszym ciągu wielu z nich nie zna języka. Nie są przygotowani na szok kulturowy. Nie rozumieją, jak działa Polska, i często nie miał kto im tego wytłumaczyć. Jeśli znajdzie się wolontariusz albo fundacja, która się nimi zajmie, będą mieli dużo szczęścia. Jeśli nie – będzie im bardzo trudno zacząć normalnie funkcjonować w społeczeństwie. Tymczasem ludzie, którzy pomagają, są już zmęczeni.
Sytuacja uchodźców w ośrodkach i po ich opuszczeniu pokazuje, że na ich przyjęcie państwo polskie nie było przygotowane. To nie był tylko logistyczny problem braku miejsc. To był problem zadbania tylko o niektóre ich potrzeby. To również mentalny problem braku kompleksowego pomysłu na integrację, na wprowadzenie przybyszów w społeczeństwo i nauczenie tego, w jaki sposób działa nasza kultura. Tymczasem jest to najgorsze, co można zrobić z przyjeżdżającymi obcokrajowcami: zostawić ich samym sobie, zaspokajając absolutne minimum potrzeb, zepchnąć na margines i pozwolić, by rosły w nich frustracja i gniew. Liczyć na to, że „jakoś sobie poradzą” – lub że poradzą sobie sami wolontariusze.

Entuzjazm to za mało
Nieprzypadkowo zestawiam tu dwie sytuacje, którym jako Polacy stawiamy czoła w ostatnim czasie. Z tego zestawienia wynika bowiem jeden ważny wniosek i kilka trudnych pytań.
Wniosek jest ważny, jeśli chcemy naprawdę zadbać o dobro i bezpieczeństwo przekraczających nasze granice uchodźców z Ukrainy. Brzmi on: pospolite ruszenie Polaków jest piękne, ale to za mało. Wolontariat, intensywny i wyczerpujący emocjonalnie, nie może być jedynym sposobem na długofalowy problem, z którym prawdopodobnie będziemy mieli do czynienia. Jeśli wojna nie skończy się szybko i jeśli nie rozleje się na Europę, to właśnie my jako Polska będziemy musieli zapewnić uchodźcom z Ukrainy mieszkania (długo nie da się mieszkać „na pokoju” u obcych). Trzeba będzie zapewnić przedszkola i szkołę dzieciom, a w szkołach wypracować sposoby integracji. Uchodźcy będą musieli wejść w system ubezpieczeń i ochrony zdrowia, i nie jest to wyłącznie kwestia formalna, ale bardzo praktyczna (wszak poruszanie się po polskim systemie do intuicyjnych nie należy). Zapewnić im trzeba będzie intensywną naukę języka polskiego, a gwarantowana przez państwo godzina w tygodniu zdecydowanie nie będzie wystarczająca. To wszystko z pewnością nie będzie łatwe: brak doświadczenia i umiejętności ze strony struktur państwowych może odbić nam się czkawką.

Na pomoc wolontariuszom
Integracja sama się nie stanie – nawet jeśli ma być integracją tylko na chwilę. Społeczeństwa, które przyjmują uchodźców od dawna, dobrze o tym wiedzą. To dlatego w Szwecji istnieje instytucja „goodmana” (kogoś w rodzaju kuratora). Dlatego we włoskich korytarzach humanitarnych każda rodzina uchodźców ma opiekującą się nimi grupę, gotową pomóc rozwiązać każdy problem. Jednocześnie pomagający – zarówno w Szwecji, jak i we Włoszech – sami otrzymują wsparcie, żeby się w tej pracy nie wypalić i nie poddać. W Polsce głos organizacji pozarządowych, wyspecjalizowanych w integracji uchodźców i mających na tę integrację sprawdzone metody, jest (był?) przez rządzących ignorowany. Dodatkowo pomagający nie mogą liczyć na systemowe wsparcie ze strony państwa. W Polsce wolontariusze pozostawieni są samym sobie. Dają radę i sprawdzają się fantastycznie, ale nie przestają być ludźmi, którzy mają własne rodziny, problemy i ograniczone możliwości finansowe. Państwo nie może zrzec się swojej odpowiedzialności i liczyć na to, że oni swoim zapałem i entuzjazmem rozwiążą wszystkie problemy – zwłaszcza w czasie kryzysów czy wojny. Działania wolontariackie powinny wspierać i poszerzać systemowe działania pomocowe państwa, a nie je zastępować.
Doświadczenie z przyjętymi w sierpniu uchodźcami z Afganistanu budzi obawy, że również ciężar troski o uchodźców z Ukrainy spocznie na ludziach dobrej woli. Ludziom dobrej woli za to chwała i szacunek. Państwu jako instytucji – niekoniecznie.

Życie tak samo kruche
Co się stało, że teraz na pomoc Ukraińcom ruszyliśmy dużo chętniej niż jesienią w przypadku Afgańczyków? Może to kwestia kulturowej bliskości. Może poczucia zagrożenia ze strony Rosji, które mocno nas łączy. Może obrazy wojny, które z Ukrainy docierają do nas łatwiej niż obrazy życia na Bliskim Wschodzie.
Może być też i tak, że jesienią ubiegłego roku zatrzymaliśmy się na poziomie teorii: bo to najpierw rządzący na przyjęcie uchodźców nie wyrazili zgody. Większość z nas mogła jedynie teoretycznie dyskutować nad tym, co powinniśmy zrobić i które rozwiązanie okazałoby się lepsze. Teraz stanęliśmy przed faktem dokonanym. Tysiące osób bez domów nagle znalazło się wśród nas. I wydaje się, że zdajemy ten egzamin. Skończyły się dyskusje, a zaczęło działanie. To działanie może być otwierające, poszerzające serca również na ludzi innych kultur i narodowości – znajdujące zarówno dach nad głową dla Ukraińców, jak i bieliznę dla Afgańczyków. To działanie może być konstruktywne i systemowe: tak, żeby było i skuteczne, i nie prowadziło do wypalenia się pomagających.
Pomoc Ukraińcom bez wątpienia jest łatwiejsza i mniej wymagająca. Może jej udzielić niemal każdy i to, że jej udzielamy, dobrze o nas świadczy. Być może uchodźców z krajów arabskich byłoby nam przyjąć łatwiej, gdyby kolejność była odwrotna: gdyby najpierw to Ukraińcy poszerzyli nasze serca i otworzyli nas na spotkania z Innym. Na razie doświadczenia z uchodźcami z Afganistanu i Syrii uczą nas, jakich błędów nie powtarzać.

Po polskiej stronie wszystko jest świetnie zorganizowane
Z samej granicy uchodźcy są przewożeni do punktu recepcyjnego. Tam wszystko jest jasne i dostępne – od oznaczeń, przygotowanych pomieszczeń, poprzez system komunikacji (czytelne komunikaty przez megafon), fachową kadrę (tłumacze, psychologowie, adwokaci), po miejsca do odpoczynku, posiłku, kąpieli. Jeśli znajdziesz się w nieodpowiednim miejscu, natychmiast pojawia się ktoś, kto pokieruje w odpowiednie. Nie ma również problemu z transportem do większych miast. Non stop jeżdżą autokary i busy. Nie ma potrzeby dodatkowej pomocy czy jeżdżenia z Polski, żeby przywozić uchodźców – chyba że znamy konkretnych ludzi, którzy chcą do nas trafić.
Największy problem jest po stronie ukraińskiej. Nie chodzi jednak o bałagan. Tam trzeba bardzo długo czekać, średnio po dziesięć godzin, na ulicy, w zimnie, nocą. Przekroczyliśmy granicę, żeby trochę pomóc tamtym ludziom. Cała podróż na Ukrainę i z powrotem zajęła nam w sumie cztery i pół godziny (pogranicznicy trochę przymknęli oko na jazdę pod prąd). Mówiąc szczerze, widok był smutny. O czwartej nad ranem patrzyliśmy na płaczące i zmarznięte dzieci. Zostawiliśmy im wszystko, co tylko mogliśmy, i zabraliśmy z powrotem kobiety w ciąży. Warto byłoby znaleźć sposób, jak pomóc właśnie na tym odcinku przy granicy, po stronie ukraińskiej. Stojący tam ludzie potrzebują koców, ciepłych ubrań, czapek i... pluszaków. To jest drobiazg, ale dla dzieci bardzo ważny.
Zostanie mi w pamięci jeszcze jeden obraz: mężczyźni, którzy łapią stopa, żeby się z powrotem dostać na Ukrainę. Nie mogą przekroczyć granicy pieszo, muszą na jej teren wjechać. Zabrałem pięciu mężczyzn i trzy kobiety. Wszyscy byli w pełnym ekwipunku, wyposażeni, z plecakami i butami. Jechali na front w obronie swojej Ojczyzny. To jest patriotyzm przez wielkie P.
Jakub Wawrzyniak, dyrektor Szkoły Podstawowej Kompas w Łodzi, który 26 lutego pojechał do Hrebennego, żeby z granicy zabrać część ukraińskiej rodziny, uciekającej przed wojną.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki