Logo Przewdonik Katolicki

Teraz myśleć, co będzie potem

Monika Białkowska
Wyzwaniem dla wszystkich jest przełożenie na długoterminowe działanie tych ogromnych pokładów dobra, które tragedia Ukraińców w nas wyzwoliła, fot. Piotr Molecki/East News

Rozmowa o potrzebie długofalowej pomocy uchodźcom i o trudnościach czekających za zakrętem z Rafałem Cekierą - pracownikiem Instytutu Socjologii Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach; zajmującym się socjologią religii, migracji i kultury; konsultorem Rady KEP ds. migracji

Polacy wykazują się olbrzymim entuzjazmem w niesieniu pomocy. Ale z doświadczenia wiemy, że taki stan najwyższej mobilizacji nie może być trwały. I nie jest to niczyją winą. Tak działamy: jesteśmy zmęczeni, swoje już zrobiliśmy, dopada nas codzienność.
– Skala tego odzewu jest rzeczywiście zdumiewająca i dla wielu niespodziewana. To jest naprawdę wspaniałe: angażuje się mnóstwo osób, zarówno w wielkich miastach, jak i małych wioskach. Powstają spontaniczne inicjatywy, aktywizują się instytucje – od Ochotniczych Straży Pożarnych, przez lokale gastronomiczne czy galerie sztuki, aż po uniwersytety. W powstające na Facebooku grupy pomocowe angażuje się olbrzymia rzesza osób, które zgłaszają gotowość do różnych form działania. Tego nie można w żaden sposób relatywizować, to jest bez cienia wątpliwości fantastyczne i budujące.
Jednocześnie obawiam się, że to, czego jesteśmy świadkami, ma charakter karnawałowy. Chciałbym być dobrze zrozumiany. To absolutnie nie jest żaden przytyk względem niosących pomoc czy deprecjonowanie tak zwanych odruchów serca. Po prostu jesteśmy ludźmi i będziemy się wypalać. To jest naturalne, na to trzeba się przygotować. Być może część osób stwierdzi, że już wystarczająco pomogła, inni z kolei uznają, że najważniejsze już załatwione, zapewniliśmy schronienie, można wrócić do własnych codziennych spraw. Tymczasem czeka nas wyzwanie z całą pewnością długotrwałe.

Czasem po prostu zaczniemy szukać dla siebie oddechu – dla swojego zdrowia psychicznego. Widziałam to, rozmawiając z wolontariuszami w lasach na Podlasiu. Od czasu do czasu musieli wrócić do domu, wyłączyć telewizję, obejrzeć jakąś komedię, żeby nie zwariować. Skuteczny pomagający to zdrowy pomagający, a nie emocjonalny wrak.
– To jest jedna kwestia. Druga dotyczy deficytu narzędzi. Wiele osób pomaga, jeszcze więcej chce pomagać, ale często sami nie wiemy, jak to robić dobrze. Nawet mając najlepsze zamiary, jeśli ktoś włoży w pomoc duże zasoby, ale z drugiej strony będzie miał nadmierne oczekiwania, dotyczące np. reakcji doświadczonych traumą i dramatami uchodźców, może się szybko zniechęcić. I znów, nie jest to wina pomagających. Kłopot raczej w tym, że jako społeczeństwo znaleźliśmy się w sytuacji dla nas nowej, nie mamy też przerobionych sposobów wchodzenia w relacje międzykulturowe. Obawiam się, że u wielu osób może pokutować przekonanie, że uchodźca powinien dopasować się do naszych wyobrażeń. Tymczasem przybywają do nas konkretni ludzie, z własnym bagażem doświadczeń, kultury, z oczywistych powodów często znajdujący się w fatalnej kondycji psychicznej. To wymaga od nas empatii i wrażliwości na ich los. Obawiam się, oby na wyrost, że wkrótce możemy też mieć do czynienia ze zmianą narracji części mediów na temat uchodźców. Ktoś z tak licznych przybyszów zachowa się być może niewłaściwie, ktoś nie okaże wdzięczności za okazaną pomoc… Po fali entuzjazmu zaczną być nagłaśnianie różne przykłady, które będą miały relatywizować konieczność pomocy wojennym uciekinierom. A wtedy może się zacząć u części osób rodzić poczucie, że coś tu nie gra, że może powinniśmy kwestię przyjmowania przemyśleć jeszcze raz. Te napięcia mogą być spotęgowane przez kwestie finansowe. Już teraz, kiedy pojawiła się w przestrzeni publicznej informacja o możliwym objęciu uchodźców programem 500 plus, w mediach społecznościowych wielu zaczęło się oburzać, że to już byłaby przesada…

Chrześcijańskie pomaganie nie ogranicza się do tych z certyfikatem wysokiej moralności. Jest po prostu ratowaniem życia, a nie wydawaniem wyroków, kto na to zasługuje, a kto nie.
– Oczywiście. Problemy mogą rodzić się z faktu, że się nie zrozumiemy albo że będziemy mieli odmienne oczekiwania. Człowiek uciekający przed wojną, odcięty od swoich bliskich i środowiska, swoimi myślami, co zrozumiałe, jest wciąż w miejscu, które musiał opuścić. Martwi się tym, co się tam dzieje. Może nie być zainteresowany poznawaniem nowego świata, budowaniem tu zażyłych relacji. Ma do tego pełne prawo. Jeśli zabraknie nam takiej świadomości, jeśli nie będziemy o tym pamiętać, możemy łatwo potraktować taką postawę jako przejaw niewdzięczności. I w konsekwencji uznać, że w takim razie taka osoba nie  zasługuje na pomoc. Jeśli ktoś będzie chciał się z nami zaprzyjaźniać, opowiedzieć swoją historię, to świetnie. Jeśli jednak nie będzie miał ochoty, też powinniśmy to zrozumieć. Zapewne bardzo zróżnicowane będą nasze relacje z uchodźcami. Fantastycznie dla wszystkich, gdyby udało się nam szybko zintegrować, poznawać wzajemnie, razem działać. Ale nie powinniśmy mieć takich oczekiwań, że skoro przyjęliśmy uchodźców pod swój dach, to będziemy się teraz z nimi fajnie bawić, robić sobie wspólne zdjęcia do mediów społecznościowych, a oni nieustannie będą nam okazywać wdzięczność. Pomaganie, szczególnie osobom w tak dramatycznym położeniu, nie jest zabawą, choć rzeczywiście daje ogromną satysfakcję. Jest trudne i wymaga uważności. Mając dobre intencje, powinniśmy starać się do tego jak najlepiej przygotować.

Brak wrażliwości na traumę, zmęczenie, różnice kulturowe. Gdzieś jeszcze mogą czaić się na nas pułapki, które musimy znać, żeby je ominąć? Powiedzmy wyraźnie, że nie próbujemy tu przecież wkładać kija w szprychy rozpędzonego roweru pomocy. Próbujemy powiedzieć, że za zakrętem czeka nas wysoka górka i trzeba dobrze rozłożyć siły, żeby ją pokonać. Prawdopodobnie ten człowiek, który daje uchodźcom mieszkanie, będzie za pół roku najbardziej obciążony – a na jego apel w internecie, że potrzeba środków czystości i jedzenia, nie odpowie już taki tłum jak dziś.
– Dlatego właśnie konieczna jest dobra kooperacja instytucji i osób pomagających, nakierowana właśnie na dłuższą perspektywę. Potrzebne jest mądre wspieranie, przez agendy państwowe, zaangażowanych w pomoc. Wyzwaniem dla wszystkich, w tym pewnie również dla Kościoła, jest przełożenie na długoterminowe działanie tych ogromnych pokładów dobra, jakie tragedia naszych braci i sióstr z Ukrainy w Polakach wyzwoliła. Żeby to działanie karnawałowe przełożyć na codzienną, szarą praktykę najbliższych tygodni czy miesięcy.
Podam przykład z własnego podwórka. Ze studentami socjologii Uniwersytetu Śląskiego próbujemy organizować sieć nakierowanych na pomoc uchodźcom asystentów międzykulturowych. Byłyby to osoby, które w ramach wolontariatu opiekowałyby się konkretnymi rodzinami, które przyjechały do Polski, czuły się za nie jakoś odpowiedzialne. Nie chodzi tu o specjalistyczną pomoc, ale o dawanie uchodźcom poczucia bezpieczeństwa, że przez całą dobę jest pod telefonem ktoś, kto wezwie lekarza w chorobie dziecka, pomoże kiedy przestanie działać internet albo gdy nie będzie się można dogadać z urzędnikiem. Ktoś, kto będzie pośrednikiem, wskaże gdzie znaleźć pomoc lub przekaże informacje o możliwościach, z których korzystać mogą przyjezdni. To właśnie asystenci mogą być również tymi, którzy pokażą nowe miejsce pobytu, pomogą się w nim odnaleźć, być może zaproszą do siebie na rodzinny obiad. Nie chodzi o to, by codziennie się spotykać, by zadręczać telefonami, lecz o nastawione na potrzeby przybyszów przejęcie się ich losem. Otwarte, autentyczne i bardzo konkretne. Oczywiście, są instytucje, które mogą zapewnić uchodźcom utrzymanie, pomoc psychologiczną, ale żadna z nich nie może zapewnić przyjaźni i poczucia, że obok jest drugi człowiek, któremu bezinteresownie na mnie zależy, który jest przejęty moją sytuacją. I który mądrym, uważnym działaniem okazuje swoje współczucie, szanując równocześnie moje prawo do przechodzenia przez ten trudny czas na własny sposób.

Asystenci mieliby być zatem kimś w rodzaju przyjaciela, przewodnika i pilota w obcym kraju. Ale jednocześnie to oni mogą budować sieć pomocy wokół rodziny. Kiedy na barkach jednej polskiej rodziny spoczywać będzie ciężar utrzymania drugiej, ukraińskiej – to będzie nie do udźwignięcia dłużej niż przez kilka tygodni.
– I to powinno zacząć wydarzać się właśnie teraz, na tej fali entuzjazmu, kiedy od obcych ludzi otrzymujemy niemal natychmiast każdą pomoc, o jaką poprosimy w internecie. Jeśli ktoś przynosi środki czystości, to nie odbierajmy kartonu w drzwiach, ale wypijmy z nim kawę i zapytajmy: czy jesteś gotowy kupować karton proszku do prania co miesiąc, przez najbliższy rok? Ktoś zadeklaruje zakupy raz w miesiącu, a ktoś inny dołoży regularnie sto złotych do rachunku za gaz. Przez rok, przez dwa lata – tak długo, jak będzie potrzeba. Chodzi o budowanie wspólnoty pomocy, która będzie trwalsza niż spontaniczna, jednorazowa akcja. To wydaje mi się obecnie ekstremalnie ważne i potrzebne – podejmowanie prób angażowania wszystkich przejętych dramatem uchodźców w długofalowe działania. Chodzi o to, byśmy nie poczuli się zwolnieni z odpowiedzialności za naszych gości już po kilku dniach czy tygodniach.

Wydaje się, że będziemy się tego uczyć od podstaw. Nie mamy doświadczenia, nie mamy klucza działań.
– Klucz dotąd nie był potrzebny, bo dla uchodźców drzwi były surowo, czasem wręcz w niehumanitarny sposób, zamknięte. Nie mieliśmy jak uczyć się działania na mniejszą skalę. Mimo sporej liczby obcokrajowców przybywających do nas w ostatnich latach, nie mieliśmy też niestety żadnej systemowej polityki integracyjnej. Wsparcie cudzoziemców spoczywało na barkach organizacji pozarządowych i aktywistów. Temat przyjmowania uchodźców i ich integracji był przez lata zamiatany pod dywan, w myśl zasady, że jakoś to będzie. Nie chcę też wracać do haniebnych narracji, którymi próbowano uchodźców opisywać. Ale musimy mieć świadomość, że to również budowało postawy, które szybko mogą się znów pojawić.
Mierzymy się z wyzwaniem o ogromnej skali. Bardzo daleki jestem od bagatelizowania entuzjazmu ludzi. Ten entuzjazm jest olbrzymim wsparciem, a niejednokrotnie po prostu ratunkiem dla doświadczanych horrorem wojny naszych sąsiadów. Jednocześnie działania te z pewnością trzeba będzie usystematyzować, żeby były jeszcze bardziej konstruktywne i efektywne. Dla dobra uchodźców i dla naszego dobra. O tym bowiem też warto pamiętać. Spotkanie z dramatem przybyszów jest dla nas nie tylko wyzwaniem czy testem, ale i okolicznością sprzyjającą przekraczaniu samych siebie i własnych zasiedziałych ograniczeń. Kiedy patrzę na zdjęcie ustawionych w szeregu polskich polityków różnych opcji, wspólnie pakujących żywność dla Ukraińców, myślę o tym, że to jest cud. I że tego rodzaju cuda być może powinniśmy uznać za wystarczającą gratyfikację za niesioną przez nas pomoc.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki