Towarzyszy Pani wolontariuszom w ich działaniach od pierwszych dni wojny. Co jest dziś największym wyzwaniem w pomaganiu uchodźcom?
– Od początku największym wyzwaniem dla wolontariuszy jest brak wsparcia ze strony instytucji państwowych. Po półtora miesiącu jest to jeszcze bardziej dojmujące, ponieważ ludzie prywatni mają coraz mniej siły, czasu i przestrzeni, aby pomagać. Towarzysząc wolontariuszom, najczęściej spotykam się z bezsilnością i bezradnością. Po pandemii obudziła się w nas duża potrzeba wspólnotowego działania. Ludzie chcieli łączyć się w pomaganiu, dlatego angażowały się całe społeczności lokalne. Każda angażująca się osoba ma swoje różne przestrzenie życia, które są coraz bardziej zaniedbywane. Słyszałam o przypadkach ludzi, którzy na początku wojny tak się zaangażowali w pomoc, że przestali wypełniać zobowiązania zawodowe. Również ucierpiało ich życie rodzinne. Im młodsze dzieci, tym mniej rozumieją, dlaczego rodziców nie ma w domu popołudniami, dla nich to jest po prostu nieobecność i brak uwagi najważniejszych ludzi w życiu. Wolontariusze niejednokrotnie stają wobec dylematów moralnych, ponieważ towarzyszenie uchodźcom jest zadaniem bardzo wymagającym, potrzebującym podejmowania szybkich kroków w krótkim czasie.
Jakie mogą być długofalowe konsekwencje braku wsparcia?
– Pojawi się frustracja, poczucie utraty równowagi między swoim życiem a tą sferą, w której angażujemy się w pomoc. Czasem możemy również ucierpieć somatycznie, gdyż nastąpi zaniedbanie swojego zdrowia czy czasu odpoczynku. W świadomym pomaganiu ważne jest planowanie tego procesu krok po kroku. Kryzys uchodźczy jest czasem, w którym trzeba gasić pożary, dlatego trudno jest przewidzieć większość sytuacji. Wiele osób nie miało świadomości, że oprócz traumy wojennej uchodźcy przywożą do Polski swój bagaż przeszłości, swoje trudne relacje, kryzysy w związkach, trudności z dziećmi, konflikty w rodzinie. Przyjmując kogoś pod swój dach, w pewnym sensie tego doświadczamy. Jednak my sami mamy też swoje życie i zauważam, że z tygodnia na tydzień coraz trudniej nam to pogodzić.
Powszechnie panuje przekonanie, że aby pomagać drugiemu człowiekowi, wystarczy być empatycznym. Tymczasem często zapominamy o zasobach, z którymi powinniśmy wchodzić w proces pomocowy. Czy może jednak sama wrażliwość i chęć pomocy wystarczą?
– Podstawową zasadą ratownika jest to, że najpierw musi on zadbać o siebie. Dlatego tak ważne jest, abyśmy starali się utrzymywać względną równowagę na różnych płaszczyznach naszego życia, abyśmy nie zaniedbywali pracy i relacji rodzinnych. Prędzej czy późnej spychanie życia na dalszy plan odwróci się przeciw nam, ponieważ będziemy w stresie i w ciągłym niedosycie. Najpierw patrzmy na swoje zasoby, a potem pomagajmy na ich miarę. W zaangażowaniu nigdy nie przekraczajmy własnych granic możliwości i wytrzymałości.
Bardzo ważne jest zdanie sobie sprawy z różnicy między wsparciem a pomocą. Nie możemy pomóc we wszystkim. Uchodźcy utracili swój dobytek, przez lata budowane życie rodzinne i zawodowe. Możemy dać im małą, bezpieczną przestrzeń, w której mogą odzyskiwać siły, aby w którymś momencie poczuć, że idą dalej. To schronienie, które my dajemy, jest na chwilę, to jest przystanek. Nie bierzmy odpowiedzialności za ich przyszłość zawodową, rodzinną i emocjonalną . To jest tylko moment ich życia, w którym uczestniczymy po to, aby dać im warunki do tego, aby wzięli życiowy oddech. My ich na ten moment wspieramy, a pomoc to jest coś głębszego. Pomagać mogą specjaliści i profesjonaliści w konkretnej dziedzinie. Specyfiką zmierzenia się z traumą uchodźczą jest pomoc specjalistów. To oznacza, że przeciętny człowiek udzielający wsparcia nie jest na to przygotowany. Praca z traumą wymaga bardzo dużego doświadczenia. Nawet jeśli ktoś jest psychologiem, powinien przejść specjalne przygotowanie, aby móc pracować z osobami z traumą uchodźczą. Nie u wszystkich, ale u wielu osób będzie to wymagało pracy psychologicznej przez długie lata. Tak samo jest w przypadku integracji lub adaptacji – jeśli Ukraińcy będą chcieli u nas zostać. Tak naprawdę wielu z nich nie chce PESEL-ów i uprawnień do życia w Polsce, ponieważ myślą o powrotach. Jeszcze nie są w fazie myślenia o tym, że życie być może będzie musiało być gdzie indziej. Potrzebują pomocy, aby skonfrontować się z realnością, gdyż wielu z nich będzie musiało zmierzyć się z tym, że nie ma dokąd wrócić, że ich domy nie istnieją. Badania pokazują, że aby rodzina uchodźcza mogła na nowo się zasymilować, zapuścić korzenie rodzinne i zawodowe, potrzebuje nawet sześciu lat. My nie zrobimy tego w miesiąc, dwa czy nawet rok. Fundacja Polskie Forum Migracyjne, w której pracuję, pomaga, stosując różne formy pomocy psychologicznej: interwencję, indywidualną psychoterapię, czasem pracę z całą rodziną. Praca z uchodźcami wymaga przygotowania, doświadczenia i wielu lat działań.
Na początku wojny do Polski przyjeżdżały osoby, które zdążyły uciec przed zniszczeniami dokonywanymi przez Rosjan. Obecnie coraz więcej uchodźców ma już wiele znamion traumy, widzieli i doświadczyli tyle, że cierpią na PTSD (zespół stresu pourazowego). Jak być z nimi w tym doświadczeniu?
– Przede wszystkim trzeba podążać za osobą, nie robiąc nic na siłę, ale pytając o jej potrzeby, o to, czego najbardziej potrzebuje. Jeśli ktoś jest w złym stanie psychicznym, to podstawą jest skontaktowanie takiej osoby z lekarzem psychiatrą czy psychologiem. Bardziej nastawmy się na słuchanie i obserwację niż na impulsywne działanie. Warto jednak pamiętać, że wszyscy przejmujemy część emocji osób, którym pomagamy. Osoby wysoko wrażliwe jeszcze bardziej wchodzą w te stany. W takich sytuacjach warto być świadomym siebie, aby nie narażać się na to, że nasze kruche przestrzenie zaczną się odzywać i zapłacimy za to swoim kryzysem psychicznym. Znam kobiety, które przechodziły swoje dramatyczne historie związane z utratą dzieci i sam widok matek z małymi dziećmi czy w ciąży uruchamiał ich bardzo głębokie traumy. Nie wiemy do końca, jak zareagujemy na daną tragedię, czy jesteśmy na tyle silni i odporni. Potrzebny jest głębszy namysł i wgląd w siebie, aby w tym wspieraniu nie zaszkodzić sobie i innym. Ważna jest również świadomość tego, co będzie później. Jeżeli podejmujemy decyzję, że przyjmujemy rodzinę, nie możemy zupełnie nie wiedzieć, kim oni są. Nie możemy wspierać kogoś zupełnie na ślepo, bo odpowiadamy też za siebie, swoje dzieci, związki. Przyjmując kogoś, bierzmy pod uwagę historię naszego życia.
A co, jeśli prywatne kryzysy osób, które przyjęły pod swój dach uchodźców, spotykają się z dramatem Ukraińców?
– To jest pytanie o nasze możliwości, o formy zaangażowania. Jeśli coś zaczyna się sypać, np. w naszym związku, bo my pomagamy innym, to jest to dla nas światłem alarmowym. Dzieci też są takim papierkiem lakmusowym, jeśli np. zaczynają gorzej radzić sobie w szkole, to też jest to dla nas sygnałem. Są to sytuacje, które pokazują, że granica bezpieczeństwa została przekroczona. Dlatego mówię o systemowym rozwiązaniu, bo przyjmując kogoś do domu, umawialiśmy się często na jakiś czas. Ostatnio rozmawiałam z panią, która przyjęła do rodziny starszą osobę. Seniorka bardzo się u nich zadomowiła, wręcz weszła w rolę babci, która gotuje, sprząta, myje okna. Na początku umawiali się na miesiąc. Jednak teraz, gdy przypominają jej o tym, ona próbuje ich przekonać, że przecież dobrze im się żyje i nie ma potrzeby, aby się wyprowadzała. Każdy z nas chciałby mieć w domu swoją przystań. Przez jakiś czas możemy komuś podarować przestrzeń, ale przyjdzie taki moment, że większość osób będzie chciała na nowo poczuć się jak u siebie.
Zdarza się, że rodzina, która przyjęła do siebie uchodźców, źle oszacowała swoje zasoby i z różnych powodów nie jest już dłużej w stanie zaoferować miejsca w swoim domu. Z jednej strony pojawiają się wyrzuty sumienia, a z drugiej można spotkać się z ostracyzmem społecznym. Jak sobie z tym radzić?
– Spróbujmy pomyśleć o tym, ile już zrobiliśmy. Pomogliśmy na tyle, ile to było możliwe. W pomaganiu możemy wejść w pułapkę, że nigdy nie będzie dosyć, nigdy nie będziemy pomagać wystarczająco. To jest ocean potrzeb i nie pomożemy wszystkim we wszystkim.
Przez ten czas pomogliśmy tyle, ile byliśmy w stanie. To był mały wkład w to, co się wydarzyło w życiu tych ludzi dalej. Trauma uchodźcza ma to do siebie, że człowiek broni się przed kolejną zmianą, więc jak poczuje się bezpiecznie, to się tego trzyma. Jednak często umowy ustne, które były zawierane na wspólne mieszanie, były na jakiś czas. Bardzo ważna jest forma tego, w jaki sposób rozmawiamy o zakończeniu wspólnego mieszkania. Nie doprowadzajmy się do takiego stanu, takiej frustracji, że rozstaniemy się w złości. Warto poinformować te osoby, że cieszymy się, że możemy im towarzyszyć, ale nadszedł czas na następny krok. Nie chodzi o to, aby kogoś wyrzucić na ulicę, ale aby mu pomóc znaleźć dalszy przystanek. Dobrze zapytać i wesprzeć w planowaniu.
Jak zadbać na nowo o swój dobrostan psychiczny, który u części osób angażujących się w pomoc, został dość mocno ostatnio nadszarpnięty?
– Podstawą jest nabranie dystansu. Od początku miałam w sobie opór, aby powszechna była narracja, iż przyjmujemy do siebie gości. Przy całej naszej tradycji gościnności takie podejście może być niebezpieczne, gdyż uchodźcy nie wybrali sobie rodziny, do której chcieli przyjechać. To są ludzie, których wspieramy w wojennej traumie. Bardzo często oni nie będą się chcieli z nami zżyć, zaprzyjaźnić. Oni są w swoich ukraińskich relacjach cały czas, dzwonią, dowiadują się. Gościowi trzeba we wszystkim towarzyszyć, pokazać miasto, pomóc załatwić różne rzeczy. Jeśli wyjdziemy z perspektywy osoby, która gości, będzie nam łatwiej wyznaczyć granice wspierania: dajemy dach nad głową, możemy wesprzeć w zorganizowaniu życia, ale już nie będziemy się angażować w nic więcej. Mamy swój czas pracy, odpowiedzialności związane z wychowaniem dzieci, w tym, czego życie od nas oczekuje.
Warto przekazywać pewne odpowiedzialności. Ale całą organizację życia, przeprowadzki i kwestie organizacyjne dobrze scedować na organizacje, które w tym pomagają. Szukajmy pomocy w tym, co jest możliwe, a nie zagryzając zęby, swoim kosztem róbmy wszystko na własną rękę. Dajmy tej osobie możliwość do odzyskania wpływu na swoje życie.
Zewsząd otaczają nas przerażające obrazy rzeczywistości wojennej, słyszymy mrożące krew w żyłach historie, słyszymy relacje osób, które straciły wszystko. W wielu z nas zaczął dojrzewać lęk przed wojną. Jak się uchronić przed natrętnymi myślami?
– Przede wszystkim ograniczmy korzystanie z mediów. Zwłaszcza wieczorem, przed snem Bardzo nam szkodzi, jeśli odbiornik telewizyjny czy radiowy jest cały czas włączony w naszym domu. Podobna sytuacja jest wtedy, gdy nieustannie scrollujemy telefon. Warto wyznaczyć sobie czas korzystania i źródła, z których czerpiemy informacje. Nie wchodźmy i nie szukajmy cały czas wiadomości, zwłaszcza omijajmy bardzo drastyczne zdjęcia. Obrazy w jakiś sposób budzą w nas traumy transgeneracyjne . Opowiadała mi ostatnio pewna osoba, że podczas wielu spotkań rodzinnych słyszała różne historie wojenne. Gdy wybuchła wojna, zdziwiła się, jak wojna wydała jej się czymś znajomym. Z Ukrainą dzielimy w pewnym sensie wspólnotę losów, dlatego tak się identyfikujemy. Podobieństwa i bliskość jest tak przerażająca, że wszystko zaczyna w nas ożywać. Od lat traumy wojenne mamy w sobie wypielęgnowane. Musimy szukać równowagi, nie rozmawiajmy między sobą cały czas o wojnie. Ćwicząc się w uważności na to, co jest, dajmy sobie możliwość odzyskiwania sił i szukania pokoju.
Z jednej strony prześladują nas obrazy wojenne, pośrednio jesteśmy zanurzeni cali w wojnie, a z drugiej strony zaczynamy planować wakacje. Jak funkcjonować w napięciu wynikającym z jednej strony z realności wojny naszych sąsiadów, dramatów uchodźców w Polsce, a z drugiej strony – potrzebą normalnego życia, wakacji, przyjemności?
– Sytuacja wojny trochę przewartościowała nasze podejście do różnych spraw. Gdy widzimy osobę z Ukrainy, która przyjechała z jedną reklamówką w ręku, dobra gromadzone przez lata przestają mieć jakąkolwiek wartość. Być może sprawi to, że będziemy trochę mniej obrastać w rzeczy materialne, gdyż zdamy sobie sprawę, że można stracić wszystko w sekundę. Jednocześnie nie zapominajmy o swoich zasobach i dobrostanie niezależnie od tego, co będzie w niedalekiej przyszłości. Skoncentrujmy się na tym, na co mamy wpływ.
Włóżmy naszą energię we wzmacnianie relacji z bliskimi, zapewnienie odpoczynku sobie i rodzinie. Zadbajmy o jakość życia tu i teraz. Zadbanie o wakacyjny wyjazd, o czas z dziećmi to nie luksus czy działanie niemoralne w obliczu wojny, ale dbanie o siebie. To nasz kapitał na niewiadomą przyszłość.
AGNIESZKA CARRASCO-ŻYLICZ
Psycholożka, psychoterapeutka systemowa, specjalizuje się w psychoterapii międzykulturowej, pracuje m.in. w Fundacji Polskie Forum Migracyjne