Pierwszy głos na ten temat zabrał Leonardo Boff, były ksiądz i brazylijski teolog wyzwolenia. W jednym z wywiadów udzielonym pod koniec ubiegłego roku powiedział, że papież Franciszek poważnie zastanawia się nad dopuszczeniem w jego kraju – w ramach eksperymentu – żonatych byłych księży do sprawowania Mszy św. W Brazylii księży brakuje wręcz dramatycznie, jest ich obecnie niespełna dwa tysiące, potrzeba przynajmniej osiemdziesięciu tysięcy.
Żonaci księża?
Teraz mówić zaczął sam papież Franciszek. Nie idzie tak daleko jak Boff. Nie sugeruje, że celibat mógłby zostać zniesiony. Przeciwnie – mówi, że jego dobrowolność nie byłaby żadnym rozwiązaniem. Nie wraca do tematu powrotu byłych księży do ołtarza. Mówi za to o viri probati, „mężczyznach wypróbowanych”: żyjących wiarą i żonatych, których można by dopuścić do święceń kapłańskich w tych miejscach świata, w których najbardziej brakuje księży. Byłaby to zupełnie nowa kategoria kapłanów w Kościele katolickim: idąca niejako obok, nie zamiast księży celibatariuszy.
To nie byłaby rewolucja. W Kościele rzymskokatolickim również mamy żonatych księży: jeśli przechodzą do niego księża z kościoła anglikańskiego, nie rozstają się ze swoimi rodzinami. Żonaci mężczyźni od pewnego czasu mogą przyjmować święcenia diakonatu (diakonat stały) – w Polsce jest ich już ponad dwudziestu. Proponowana właśnie przez papieża dyskusja o viri probati nie przyniesie zatem zmian, które byłyby kościelnym przewrotem kopernikańskim. Zdaje się jednak, że dyskusja nad obowiązkowym celibatem księży katolickich właśnie wraca i będzie wracać w formie coraz poważniejszych pytań. I nie ma powodów, by się jej obawiać.
Kapłan z ojca na syna
Stary Testament nie znał kapłanów celibatariuszy. Małżeństwu przyznawał zdecydowanie wyższą rangę niż dziewictwu. Kapłaństwo było wręcz przekazywane z ojca na syna w pokoleniu Lewiego. Celibat stał się wartością dopiero dla esseńczyków, czyli wspólnoty wyrastającej ze Starego Testamentu, a istniejącej równolegle z pokoleniem pierwszych chrześcijan. To tam, w klasztorze w Qumran zrodziła się idea czystości, która nie jest Bożym przekleństwem, ale sposobem oczekiwania na ostateczne przyjście Pana.
Jezus, sam żyjąc w czystości, nie ustanowił jej normą dla wszystkich. Motywację bezżenności związał z królestwem niebieskim: „Są i tacy bezżenni, którzy dla królestwa niebieskiego sami zostali bezżenni”. Mówił: „Nie wszyscy to pojmują, lecz tylko ci, którym to jest dane”. Niewiele jednak uwagi poświęcał płciowości człowieka i z Jego wypowiedzi nie da się wyczytać żadnego jednoznacznego nakazu ani zakazu celibatu. Jednoznaczny jest tylko Jego przykład.
Apostołowie mieli żony, w rzymskiej tradycji przechowało się nawet imię córki św. Piotra, Petronilli. Córka owa była przedstawiana na wizerunkach w katakumbach, stąd wiemy, że żona i dzieci apostoła nie były czymś niestosownym ani wstydliwym.
Żona tak, seks nie
W II i III w., bardziej pod wpływem filozofii platońskiej niż nauczania Jezusa, wśród ojców Kościoła pojawiło się myślenie o seksie jako czymś brudnym i złym – do obronienia w zasadzie jedynie w wymiarze prokreacji. Czerpana z niego przyjemność była uznawana za grzech sam w sobie. Dzieckiem tego sposobu myślenia były postanowienia synodu w Elwirze na początku IV w. Wtedy to zapisano: „Biskupom, prezbiterom i diakonom, czyli wszystkim duchownym pełniącym posługę, nie wolno w żaden sposób współżyć ze swoimi żonami i płodzić dzieci; ktokolwiek zaś to uczyni, będzie pozbawiony godności stanu duchownego”.
Co ważne: nakaz zachowania wstrzemięźliwości seksualnej nie był jeszcze wówczas jednoznaczny z celibatem, czyli bezżeństwem. Kapłani mogli mieć żony, ale nie mogli z nimi współżyć – św. Ambroży podkreślał, że prawa do ożenku nie wolno nikomu odebrać kościelnym przykazaniem.
Postanowienia synodu w Elwirze nie zostały zaakceptowane na Soborze Nicejskim w 325 r. i nie weszły jako obowiązujące w całym Kościele, choć wracały jako postulaty na innych synodach lokalnych. Małżeństwo nadal miało wśród biskupów swoich gorących zwolenników. Zasada była jedna: duchowny mógł być żonaty tylko raz i być pierwszym mężem swojej żony. Dopiero w połowie V w. abstynencja seksualna w małżeństwach duchownych przestała być zaleceniem, a stała się prawem, które miało udoskonalać ich więź z żoną.
Celibat obowiązkowy
Przyszedł wiek XI. Właścicielami kościołów byli ich fundatorzy – ludzie świeccy, ale i duchowni. Wówczas pojawił się osławiony problem dziedziczenia. Dzieci poczęte po przyjęciu przez ojca święceń kapłańskich były uważane za pochodzące z nieprawego łoża, wydziedziczane lub skazywane na niewolę – po to, by uchronić kościelne majątki przed rozproszeniem. Jednocześnie budowana była teologia, odwołująca się do Starego Testamentu i żydowskiej czystości rytualnej. W 1123 r. Sobór Laterański I zabronił duchownym mieszkania z kobietami i zawierania małżeństw, nakazał również rozwiązanie małżeństw istniejących i podjęcie za nie pokuty. Sobór Laterański II w 1139 r. uznał małżeństwa zawierane przez księży za nieważne. Nie było jednak nadal żadnego ślubu ani przyrzeczenia, które zobowiązywałby kapłanów do abstynencji seksualnej czy bezżeństwa.
Tak naprawdę dopiero na Soborze Trydenckim w 1545 r., kiedy Kościół katolicki chciał zdecydowanie odciąć się od tez reformacji i odróżnić od reformatorów, którzy praktykę celibatu bardzo atakowali, bezżeństwo duchownych zostało wprowadzone jako obowiązkowe w całym Kościele katolickim pod sankcją kościelnych kar.
Do dyspozycji
Jak widać: celibat zdecydowanie nie należy do istoty kapłaństwa w Kościele katolickim. Nie jest również dogmatem, a dyscypliną, pewnym przyjętym porządkiem, którego zachowanie przyrzeka się podczas przyjmowania święceń. Można również zakładać, że jeśli Kościół nie rozpadł się przez piętnaście wieków, kiedy celibat nie był obowiązkowy i powszechnie obowiązujący, co więcej – wiernie przekazywał naukę Jezusa Chrystusa i orędzie o Jego zmartwychwstaniu – to i teraz odstąpienie od owej praktyki nie zachwiałoby jego istnieniem. Zasadnicze pytanie jednak brzmi: po co od niej odstępować? Nie wszyscy są w stanie ją udźwignąć, ale wydaje się, że mimo wszystko przynosi dziś ona więcej pożytku niż szkody. Pożytki te dotyczą zarówno osoby samego kapłana, jak i ludzi, do których jest posłany.
Żyjący w celibacie kapłan radykalnie naśladuje Jezusa. Jest dla współczesnego świata znakiem, że niecałą rzeczywistość da się sprowadzić do świata i tego, co cielesne. Składa prawdziwą ofiarę z siebie samego i z tego, do czego – jako istota płciowa – z natury ma prawo. Staje się wolny. To, co w teologii nazywane jest czasem „poślubieniem Kościoła”, w praktyce oznacza, że bezżenny ksiądz naprawdę pozostaje do dyspozycji: do dyspozycji Jezusa, do dyspozycji biskupa, parafian, do dyspozycji każdego, kto będzie go potrzebował. Nie ma innej, większej miłości niż Jezus i Jego Kościół. Nie ma innego, większego obowiązku niż służba Jezusowi w Jego Kościele. Dawny problem dziedziczenia kościelnych majątków dziś już nie istnieje: kościoły i plebanie należą do diecezji, a nie prywatnych osób. Sedno jednak pozostało: nikt nie będzie dla księdza ważniejszy niż Bóg. Nic nie będzie ważniejsze niż służba Boża i człowiek, który księdza potrzebuje.
Następny krok?
Jednym z najczęstszych argumentów przeciw celibatowi, wysuwanym przez współczesnych, jest ten o księdzu, który „gdyby sam miał żonę i dzieci, wtedy by rozumiał nasze problemy”. Owszem – rozumiałby. Najpierw jednak musiałby rozwiązać swoje. Własna żona i dzieci z natury rzeczy byłyby jego pierwszą troską i pierwszym obowiązkiem. Czy ci, którzy głoszą tezy o zniesieniu celibatu, naprawdę gotowi są na sytuację, gdy ksiądz odmawia im pogrzebu w tym tygodniu, bo żona w pracy, a cała trójka dzieci leży chora? Czy naprawdę chcemy wyrzec się księży, którzy swoim celibatem mówią nam: „jestem dla ciebie”?
Brak powołań jest aktualnym i ważnym problemem. Papież jako rozwiązanie proponuje święcenie viri probati. Co będzie następnym krokiem? Czy ów następny krok w ogóle nastąpi? Celibat jest łaską dla Kościoła i jak każda łaska dany jest w określonym czasie: wtedy, gdy człowiek jej potrzebuje. Na razie wciąż celibatu potrzebujemy.