Rozmawiamy niedługo przed Pani wyjazdem, wraz z polską delegacją, na X Światowe Spotkanie Rodzin, które odbędzie się w dniach 22–26 czerwca w Rzymie. To gorący czas przygotowań?
– Tak, bardzo intensywny, ponieważ uruchomiliśmy m.in. strategię medialną przed tym spotkaniem, odbyła się konferencja prasowa, jest wiele rozmów z dziennikarzami, ale mamy nadzieję, że dzięki temu temat Światowego Spotkania Rodzin dotrze do większej liczby osób niż było to do tej pory, że treści o rodzinie i wokół tematów więzi małżeńskiej trafią do szerszego kręgu odbiorców.
Więź małżeńska jest kluczowa dla rodziny. I buduje się w codzienności. A może jednak codzienność zabija miłość?
– Codzienność może zabijać miłość, kiedy jesteśmy bardzo zapracowani, biegamy z pracy do domu, z domu do szkoły, ze zkoły na inne zajęcia – i brakuje bycia ze sobą, a nawet spotkania; bywa, że informacje, zadania, polecenia są przekazywane bardzo szybko: odbierz dzieci, zrób zakupy, zapłać rachunki… Może być więc tak, że codzienność – kiedy sami na to pozwolimy – zabija miłość, ale również miłość wyraża się w codzienności, w prostych gestach, o których mówi też papież Franciszek – w czułości, delikatności, zauważaniu potrzeb drugiego. W zależności od tego, jak podejdziemy do codzienności, może stać się ona dla nas albo przeszkodą, albo pomostem w budowaniu miłości i jedności w małżeństwie i rodzinie.
Ten stan miłości można jakoś ocenić, zmierzyć? Żeby wiedzieć, co jest w porządku, a nad czym warto jeszcze popracować?
– Jedną z pomocy może być przyjrzenie się koncepcji miłości opracowanej przez Roberta Sternberga. Według niego miłość składa się z trzech komponentów: zaangażowania, intymności i namiętności. Zaangażowanie to zwrócenie ku drugiemu, bycie w sprawach drugiego; to decyzje, myśli, działania podejmowane z myślą o drugiej osobie. Intymność to bliskość, współodczuwanie, delikatność w relacjach, ale i szacunek, zaufanie. Namiętność z kolei to pragnienie bliskości fizycznej, ale i uczucia: zachwyt, wzruszenie, tęsknota… Jeśli chcemy sprawdzić kondycję naszej miłości, proponuję proste ćwiczenie: wziąć po lupę swoją relację małżeńską, narzeczeńską, swój związek i rozdzielić 100 proc. między te trzy elementy, zobaczyć, ile czego w naszej relacji jest. To pokaże nam, jakie obszary muszą zostać wzmocnione, a które już są stabilne.
Powinno być po równo?
– To zależy tak naprawdę od konkretnej pary i od tego, czego ona w danym momencie potrzebuje. Są takie etapy, kiedy na przykład potrzeba jest więcej namiętności, a są i takie, kiedy potrzeba więcej zaangażowania – ale rzeczywiście jeżeli mamy mniej więcej równowagę między tymi elementami, przy czym niekoniecznie chodzi o to, by było idealnie po równo, możemy mówić o poczuciu spełnienia w relacji.
Bliskość to jedno ze słów kluczy papieża Franciszka. Czym jest ona w małżeństwie i jak ją budować?
– Poziom relacji w małżeństwie można mierzyć poziomem bliskości, która może przejawiać się na trzech poziomach. Pierwszy nazywany jest przez psychologię poznawczym – chodzi tu o wiedzę małżonków o sobie nawzajem. Na przykład wiem, że moja żona teraz ma trudny czas, bo wydarzyło się coś w pracy; albo: wiem, że mój mąż lubi, kiedy na śniadanie dostaje bułkę z wędliną. To proste rzeczy, ale ważne jest, żeby znać potrzeby współmałżonka – a odpowiedź na te potrzeby buduje bliskość. Taka wzajemna wiedza o sobie nawzajem wzmacnia relację. Myślę też o naturalnym cyklu kobiety, świadomość i akceptacja tego bardzo zbliża małżonków, szczególnie gdy korzystają z naturalnych metod rozpoznawania płodności, to też jest więziotwórcze dla małżeństwa. Drugi stopień bliskości to uczuciowość, zażyłość emocjonalna, namiętność, ale i szczerość w związku – bo to ona buduje bliskość emocjonalną. Trzeci komponent to konkretne zachowania wobec współmałżonka, które mają szansę zbudować bliskość. Czy jesteśmy przyjaciółmi dla siebie, czy potrafimy okazać sobie wzajemnie zainteresowanie przez pytanie: jak ci minął dzień, czy czegoś potrzebujesz, czy w czymś ci pomóc? To też codzienne gesty: wiadomość nagrana na poczcie głosowej czy SMS z wyrażeniem miłości – one zmieniają dzień, poprawiają nastrój. Bardzo ważne jest też spędzanie czasu ze sobą. Jesteśmy dziś bardzo zagonieni, brakuje nam czasu na bycie tu i teraz. Tymczasem warto spędzić czas np. na wspólnym gotowaniu, oglądaniu filmu wieczorem czy kursie tańca – który bardzo buduje bliskość, szczególnie w parach, które są już oddalone od siebie fizycznie. Pomocny jest też dialog małżeński, o którym mówi coraz więcej wspólnot małżeńskich, czas wzajemnego słuchania, dzielenia się rzeczami pięknymi, ale i trudnymi.
Ale trzeba się go nauczyć…
– Każda para znajduje swój własny sposób na dialog małżeński, na to, kiedy i jak ma się on dokonywać, może to być w trakcie spędzania czasu razem czy na randkach małżeńskich.
Kiedy uczymy się nowego narzędzia, zachowania czy postawy – i dotyczy to także dialogu małżeńskiego – wydaje się nam ono sztuczne, takie „nie nasze”, ale gdy zaczynamy z tego korzystać, dokonuje się asymilacja, to staje się „moje” i znajduję przestrzeń oraz pomysł na to, jak to zrobić. Musimy też wkładać wysiłek, pokonywać pewien opór, żeby wejść na pewien głębszy poziom, już nie mechanicznego wykonywania czegoś. Znalezienie klucza do dialogu może otwierać małżonków na siebie nawzajem.
Co może być przeszkodą w zaistnieniu dialogu?
– To, że jedna ze stron nie będzie chciała go podejmować, że nie będzie umiała słuchać tego, co mówi druga. Przeszkodą mogą być też nasze rozmaite przekonania, schematy, w jakich od lat żyjemy; to także ocenianie – „ty nie masz racji”, pejoratywne, oceniające przymiotniki. To stawia nas w pozycji „jeża”, który ma swoje zdanie i nie chce słuchać. Przeszkodą jest też dyskutowanie, mówienie o różnych opiniach, a nie o swoich potrzebach i uczuciach.
A silne emocje?
– Niekoniecznie. Czasami one muszą wybrzmieć, ale oczywiście bez oceniania i zalewania nimi; wręcz jest wskazane, byśmy w relacji mówili o swoich uczuciach, dzielili się nimi; jeśli jest wysoko barometr tych uczuć, to byłoby sztucznością udawanie, że ich nie ma. Ale mądre mówienie o tym zaczyna się od poziomu „ja”: co ja czuję, bez obwiniania, przypisywania intencji. Pomocna może tu być też teoria uczciwej kłótni.
Uczciwa kłótnia – czyli jaka?
– Jedną z jej zasad jest wyrażanie pełnej gamy uczuć. Chodzi jednak o to, żeby mówić, co czujemy, a nie dawać upust uczuciom, wylewać je bez żadnej granicy. Kolejna zasada to: wyznaczamy konkretny czas na to, kiedy będziemy o danej trudnej sprawie rozmawiali, a nie kłócimy się w drodze z pracy do domu; jedna i druga strona powinna mieć możliwość spokojnie o tym rozmawiać, a nie „w biegu”, kiedy przytłacza nas wielość spraw. Następna zasada zakłada, by mówić o faktach i opisywać problem – ale w odniesieniu do faktów właśnie. Mamy tendencję wracania w kłótni do przeszłości sprzed dziesięciu lat, to oczywiście nie pomaga. I bardzo ważna rzecz: trzymać się w kłótni tej jednej, konkretnej sprawy, o którą nam chodzi, i rozwiązywać sprawy po kolei, nie wszystkie naraz, bo do niczego w ten sposób nie dojdziemy.
Czasem jednak mąż i żona mają różne zdania w istotnych kwestiach, a tu trzeba podjąć decyzję – na przykład jeśli chodzi o podjęcie pracy w innym mieście czy kraju, zapisanie bądź przepisanie dziecka do jakiejś szkoły, zarządzanie finansami…
– Jeśli chodzi o poważne sprawy i decyzje, musimy zastanowić się nad tym, co jest dla nas ważne, jakie mamy priorytety i w odniesieniu do tych priorytetów podejmować decyzje. I tu zawsze musimy brać pod uwagę konsekwencje, zwłaszcza jeśli dotyczy to także osób trzecich. Warto rozłożyć to na czynniki pierwsze: jakie decyzje chcę podjąć i jakie będzie to miało konsekwencje dla mnie, dla nas dwojga i dla naszej rodziny.
W małżeństwie ważny jest kompromis. Jeżeli go nie ma, możemy przez lata tkwić w kłótniach i konfliktach. Ważna jest też umiejętność negocjacji – ale zawsze z myślą, że i moje, i twoje potrzeby są równie ważne. Na przykład jeśli podejmujemy decyzję dotyczącą wyjazdu na wakacje, może wyglądać to tak: ty lubisz góry, więc jedziemy w tym roku w góry, ale ja lubię morze, dlatego za rok jedziemy nad morze. Ten kompromis jest bardzo istotny, jeśli mówimy o podejmowaniu decyzji w ważnych sprawach.
Dobrze byłoby, żeby to wszystko, o czym teraz rozmawiamy, wiedzieli narzeczeni. Jeśli nie otrzymali wcześniej tej wiedzy, nie mają takiego doświadczenia, mają szansę je zdobyć podczas przygotowania do małżeństwa?
– W poszczególnych diecezjach istnieją różne formy przygotowania do małżeństwa, są to katechezy, prelekcje, jest katechumenat narzeczonych, ale coraz częściej pojawia się też forma warsztatowa – gdzie narzeczeni mają możliwość rozmawiać w parze, przy stoliku na różne tematy, których być może by na co dzień nie podjęli. Mogą się wtedy nawet porządnie pokłócić. Dobre kursy przedmałżeńskie poznajemy po tym, że… wiele par się po nich rozstaje. I mają do tego prawo. A świadczy to o tym, że kurs sięgnął na tyle głęboko, że w pewnym momencie młodzi zaczynają „przeglądać” z zakochania i widzieć realia; dostrzegają na przykład, że tak się różnią w podstawowych wartościach, że tworzenie związku na całe życie byłoby dla nich bardzo trudne.
W jaki sposób duszpasterstwo rodzin odpowiada na potrzeby narzeczonych i małżonków?
– We wrześniu ubiegłego roku na naszej sesji jesiennej na Jasnej Górze pracowaliśmy w grupach nad strategią duszpasterstwa rodzin i nad tym, jak ją przełożyć na poziom diecezjalny. W tym roku na sesji wiosennej w Porszewicach mówiliśmy m.in. o potrzebie zmiany komunikacji o małżeństwie i rodzinie, zastanawialiśmy się, jakim językiem dziś mówić, szczególnie do młodych ludzi, żeby ta narracja o małżeństwie, rodzinie, była atrakcyjna.
Zostały powołane trzy zespoły, które wypracowują konkretne narzędzia wynikające ze strategii. Pierwszy z nich to zespołów ds. małżeństw i rodzin, przygotowujemy tu doradców życia rodzinnego do tego, by posługiwali małżeństwom, rodzinom, szczególnie w pierwszych latach po ślubie, bo to jest bardzo ważny okres. Drugi to zespół ds. młodzieży. Widzimy, jak młodzież odchodzi z Kościoła – ale i ucieka od relacji z najbliższymi. Ten program jest już przygotowany i skierowany z jednej strony do młodzieży, a z drugiej – do rodziców, żeby pomóc im w tym, jak z młodymi rozmawiać, jak przekazywać im wiarę. Trzeci zespół – ds. naturalnych metod rozpoznawania płodności – opracowuje narzędzia do pracy z małżeństwami w zakresie badania swojej płodności, stosowania naturalnych metod oraz tego, w jaki sposób rozmawiać o tym w małżeństwie. Ale jest to również oferta skierowana do małżeństw, które zmagają się ze swoją niepłodnością.
Dotarcie do młodych wydaje się szczególnie ważne, w końcu to oni będą – lub nie – tworzyli w przyszłości małżeństwa i rodziny. Ale jak to zrobić, skoro coraz mniej ich w kościele, na katechezie?
– Trzeba docierać do środowisk, w których przebywają, chcemy na przykład, by doradcy rodzinni, którzy jeszcze są w młodym wieku i „łapią” kontakt z młodzieżą, szli na lekcje do szkoły – na katechezę czy wychowanie do życia w rodzinie – lub do wspólnot młodzieżowych. Ale środowisko, w którym młodzież najczęściej przebywa, to są media. I tu chcemy docierać, szukamy jeszcze rozwiązania, ale to jeden z naszych priorytetów.
Warto pokazać im, że Kościół jest atrakcyjny, że to, co niesie ze sobą, to nie są tylko zakazy czy nakazy, ale że to przede wszystkim relacje. Dzisiaj młodzi są bardzo spragnieni relacji, ale w jaki sposób doprowadzić ich do relacji z Bogiem, jeśli oni nie mają relacji ze sobą nawzajem? Dopiero spotkanie niewierzącego z wierzącym, znalezienie punktu wspólnego do budowania relacji ze sobą, nie na poziomie wiary, ale na tym ogólnoludzkim, może doprowadzić do tego, że ta druga osoba zapragnie: chcę żyć tak samo jak ty, bo widzę, że to daje radość, spełnienie.
RADOŚĆ MIŁOŚCI
W małżeństwie powinno się dbać o radość miłości. Gdy dążenie do przyjemności staje się obsesyjne, to zamyka jedynie w jednej dziedzinie i uniemożliwia znalezienie innych rodzajów zadowolenia. Natomiast radość poszerza zdolność rozkoszowania się i pozwala zasmakować w różnych rzeczach, także na tych etapach życia, kiedy przyjemność przygasa. Z tego względu św. Tomasz powiedział, że słowo „radość” (laetitia) jest używane w odniesieniu do poszerzenia wielkości serca. Radość małżeńska, której można doświadczyć nawet w cierpieniu, oznacza zaakceptowanie, że małżeństwo jest koniecznym połączeniem radości i trudów, napięć i odpoczynku, cierpień i swobody, zadowolenia i poszukiwań, kłopotów i przyjemności, zawsze na drodze przyjaźni, która pobudza małżonków, by troszczyć się jedno o drugie: „świadcząc sobie wzajemną pomoc i posługę” (Amoris laetitia, 126).
DIALOG
Potrzeba czasu, dobrego czasu, który polega na cierpliwym i uważnym słuchaniu, aż druga osoba wyrazi wszystko, co potrzebowała wyrazić. Wymaga to ascezy, żeby nie zaczynać mówić, zanim nie nadejdzie właściwy czas. Zamiast zaczynać wydawanie opinii lub rad, trzeba się upewnić, że usłyszałem to wszystko, co druga osoba potrzebowała wypowiedzieć (…) Często jedno z małżonków nie potrzebuje rozwiązania swoich problemów, ale bycia wysłuchanym. Musi przekonać się, że zostało dostrzeżone jego cierpienie, jego rozczarowanie, strach, gniew, nadzieja, jego marzenia (AL, 137).
Wreszcie, uznajmy, że aby dialog był pożyteczny, trzeba mieć coś do powiedzenia, a to wymaga bogactwa wewnętrznego, które karmi się lekturą, osobistą refleksją, modlitwą i otwartością wobec społeczeństwa. W przeciwnym razie rozmowy stają się nudne i bezprzedmiotowe. Gdy każdy z małżonków nie troszczy się o swoją duchowość i nie ma wielu relacji z innymi ludźmi, to życie rodzinne staje się wsobne, a dialog się zubaża (AL, 141).
PRZEBACZENIE
Dziś wiemy, że abyśmy mogli przebaczyć, trzeba przejść przez wyzwalające doświadczenie zrozumienia i wybaczenia sobie samym. Wiele razy nasze błędy lub krytyczne spojrzenie ludzi, których kochamy, spowodowały, że utraciliśmy miłość do samych siebie. Prowadzi to nas w końcu do wystrzegania się innych, uciekania od uczucia, napełniając się lękiem w relacjach międzyosobowych. Tak więc, możliwość obwiniania innych staje się fałszywą ulgą. Trzeba się modlić z naszą własną historią, zaakceptować siebie, umieć żyć z własnymi ograniczeniami, a także przebaczyć sobie, abyśmy mogli mieć tę samą postawę wobec innych (AL, 107).
WYZWANIE KRYZYSU
Aby stawić czoło kryzysowi, trzeba być obecnym. Jest to trudne, ponieważ czasami ludzie się izolują, żeby nie ukazywać tego, co czują, wycofują się w małostkowe i złudne milczenie. W takich chwilach trzeba tworzyć przestrzenie, aby mówić z serca do serca. Problem polega na tym, że coraz trudniej rozmawiać ze sobą w ten sposób w sytuacji kryzysowej, jeśli nigdy nie nauczyliśmy się tego czynić. Jest to prawdziwa sztuka, której uczymy się w czasach spokoju, aby wprowadzić ją w życie w czasach trudnych (AL, 234).