Nie da się nie skrzywdzić dziecka – przeczytałam jako pierwsze zdanie z Księdza i Pani książki O niektórych lękach dzieci i nastolatków. Zanim pójdziesz na terapię otwartej na chybił trafił i pomyślałam: o, super…
KS. STANISŁAW SZLASSA: – Pytanie dla kogo super.
Super, że tak jasno o tym Ksiądz i Pani Katarzyna mówicie, prawdziwie.
KS. S.S.: – Bo nie da się być idealnym rodzicem, ojcem czy matką, którzy zawsze będą „do rany przyłóż”. Rodzice mają wychować dziecko, czyli nazywać mu świat, pokazywać zasady, które w nim panują. Mają stawiać dziecku granice, nauczyć je odpowiedzialności, wymagać od niego spełniania obowiązków – a to jest trudne dla dziecka, dlatego, używając języka terapeutycznego, ono będzie się czuło pokrzywdzone, chociaż dobrze przygotowane do życia. Ważne więc jest, żeby rodzice mieli świadomość, że nie są i nie będą idealni, i że popełniają błędy, a celem wychowania nie jest: nie popełnić błędów.
Dlaczego rodzice popełniają błędy? Bo czegoś nie wiedzą, nie umieją, sami nie dostali czegoś w dzieciństwie, nie mają odpowiednich wzorców – czyli nie mają jakichś zasobów?
KS. S.S: – Zależy o jakich zasobach mówimy. Jeżeli mówimy o zasobach emocjonalnych, to rodzic zawsze je ma, z samego faktu, że jest rodzicem. I oczywiście może mieć swoje trudności, ograniczenia, które wynikają z własnej historii, doświadczeń, braków – ale istotne jest pytanie, czy pracuje nad swoimi trudnościami. Jeżeli pracuje – nie ma problemu, ale może być tak, że zwyczajnie zaniedbuje pracę nad sobą. Dlatego nasza książka jest kierowana do tych, którzy są, chcą być rodzicami, żeby pomóc im odważyć się do zajrzenia w swoje okresy „ja” dziecięcego, aby na dzieci nie przerzucać swoich problemów. Rodzica problemy są problemami rodzica, problemy dzieci są problemami dzieci – i to trzeba świadomie i umiejętnie rozdzielić.
W książce rozmawiacie o lękach dzieci i nastolatków, wcześniej ukazały się książki o lękach kobiet oraz mężczyzn. Skąd ten temat: lęk? Lęk to jakiś znak naszych czasów?
KATARZYNA MATUSZ: – Dwa lata temu zaczęła się na skalę światową ta sytuacja, która ujawniła wiele naszych lęków. Coraz więcej ludzi wokół zaczynało mówić, że się boi. Gdy zostaliśmy pozamykani w domach, trudnością było wychodzenie do sklepu, nie wiedzieliśmy co z naszą pracą, wiele osób spędzało święta oddzielnie, wtedy zaostrzyły się nasze lęki. I zaczęliśmy o tym bardziej rozmawiać. Dlatego właśnie podejmujemy ten temat.
KS. S.S.: – Bardzo bliska mi jest teoria terapeutyczna mówiąca o tym, że wiele naszych cierpień psychicznych, emocjonalnych jest związanych z kłamstwem – z tym, że mamy zakłamaną rzeczywistość, nieprawdziwie ją widzimy, przedstawiamy i przeżywamy. I myślę, że jednym z bodźców, który sprawia, że zakłamujemy rzeczywistość, jest właśnie lęk – żeby prawdziwie nie zobaczyć siebie, drugiego człowieka, relacji, trudności, cierpienia, ograniczeń. Wtedy ubieramy naszą rzeczywistość w różnego rodzaju obrazy, złudzenia, fantazje i wydaje się, że się nie boimy – tylko nie wiadomo czemu mamy depresję, nie wychodzimy z domu, boimy się podejmować decyzje, wyrazić własne zdanie, nie istniejemy w pracy, nie zmieniamy jej, nie prosimy o podwyżkę, nie wiadomo dlaczego niektórzy nie mają dzieci… Nie mamy świadomości, że różne lęki w nas pracują – i bardzo nas krępują.
Czym właściwie jest lęk?
KS. S.S.: – Pewnym doświadczeniem emocjonalnym, psychicznym, które nam towarzyszy. To informacja płynąca z naszego organizmu, naszej psychiki, rozumu, ciała, która mówi: uważaj, coś się dzieje, coś może być niebezpieczne; zobacz, jak w tej sytuacji wybrać, jak zdecydować. Lęk jest czymś bardzo naturalnym i potrzebnym w naszym życiu. Kłopot zaczyna się wtedy, kiedy zaczyna rządzić, gdy jest nieadekwatny do sytuacji, bodźca, kiedy krępuje nasze życie.
Strach jest bardziej konkretny niż lęk?
KS. S.S.: – Strach rzeczywiście odnosi się bardziej do realnego zagrożenia, lęk jest rzeczywistością bardziej, nazwijmy to, duchową, uogólnioną. Wiem, że coś na mnie wpływa, ale do końca nie wiem, co to jest, dlaczego tak działa, co z tym mogę zrobić.
Jak radzić sobie z lękiem?
KS. S.S.: – Zaczynamy od dialogu, to jest podstawowe lekarstwo na lęk. W wielu szkołach terapeutycznych jednym z głównych narzędzi jest dialog terapeutyczny – rozmawianie o tym, co czuję, co się we mnie dzieje, jak te wydarzenia mają swoje źródło w mojej historii… Ale gdy poziom lęku jest bardzo wysoki, czasem trzeba też skorzystać z pomocy lekarza psychiatry oraz farmakologicznej. Po to, by obniżyć poziom lęku i nauczyć się nowego sposobu myślenia, wprowadzić nowe nawyki funkcjonowania.
A jeśli ktoś nie korzysta z terapii?
KS. S.S.: – Każda rozmowa z bliską osobą, przyjacielem jest pomocna, mogą to też być różnego rodzaju warsztaty, pomoc rozmaitych grup. Może ktoś z boku powie wtedy: zobacz, nie możesz spać po nocach, skonsultuj to. I ważne jest, aby ten dialog podejmować. Bo lęk nas będzie zamykał i podpowiadał, żeby nie wychodzić na zewnątrz. Drugim istotnym elementem jest uważne przyglądanie się samemu sobie, temu, co czuję.
Nie będę się już więcej bać, nie będę płakać – obiecujemy sobie czasem po jakichś dotkliwych porażkach albo trudnych sytuacjach w dzieciństwie. Czy z tych dziecięcych obietnic może wyjść coś dobrego?
K.M.: – Nie wiem, czy może wyjść coś dobrego z obietnicy: nie będę płakać, bo zamykamy się w ten sposób; stajemy jakby „za ścianą”: trzymam swoje emocje i nie pozwolę się nikomu skrzywdzić, ja sobie poradzę… To nie jest dobre. Ale bliskie mi jest to myślenie, że z każdej sytuacji może ostatecznie wyniknąć dobro, Bóg może wyprowadzić dobro. Pamiętam z pierwszych lat szkolnych przedstawienie, w którym brałam udział. Sala gimnastyczna, pełno ludzi, a ja… zapomniałam swojej kwestii. Cała szkoła się śmiała. Potem najpierw chciałam sobie coś udowodnić, że potrafię, a później – odzyskałam jakąś radość, spełnienie, poczucie zadowolenia. Zawsze chciałam być rzecznikiem prasowym, dziś czuję się spełniona jako dziennikarz i PR-owiec. Ten moment wyśmiania w sytuacji publicznego wystąpienia mógł te pragnienia zakończyć, zamknąć mnie w lęku, ale stało się inaczej, nie zamazało to mojego marzenia.
KS. S.S.: – Człowiek, który zamyka się i nie mówi u emocjach, jest jak… pies przed sklepem rzeźnika. Ogląda przez szybkę szynki, kiełbasy, ale ponieważ nie może ich dotknąć, zjeść, posmakować, to w pewnym momencie przestaje mu ślina ciec na widok. To jest człowiek odcięty od emocji, od przeżywania, i to jest ogromne cierpienie, tragedia tego człowieka, bo on spotyka się z drugim, nie umie okazać miłości, drugi mówi mu: nie jestem przez ciebie kochany, a on na to: jak to? Przecież ja ciebie kocham! Ot, wszystko jest w nim zamrożone – jak w sklepie u rzeźnika.
Jung powiedział, że nawet największe cierpienia i krzywdy, które nas spotkały, jeśli je przepracujemy i spotkamy się z nimi, „przerobimy” je w sobie, stają się zasobami na przyszłość. Takie osoby udręczone będą bardzo dobrze rozumiały inne osoby cierpiące; może taka osoba będzie w przyszłości pracowała w jakimś zawodzie pomocowym: będzie psychologiem albo kimś, kto pracuje z dziećmi czy w ośrodku pomocowym. To są osoby, które przez własne doświadczenie są bardziej wrażliwe na dany temat i będą bardzo wiarygodnymi „pomagaczami”, bo będą mówiły z praktyki, a nie z teorii.
Co jest potrzebne, żeby udało się przepracować w sobie różne rzeczy?
KS. S.S.: – Potrzeba odwagi, siły, wiary, ufności i kogoś, kto będzie wierzył. Najlepiej byłoby, gdyby sam człowiek wierzył, ale ponieważ jest cały w lęku, to on w to nie wierzy, dlatego potrzebuje kogoś z boku. Jeżeli w gabinecie terapeutycznym mówię do pacjenta, że ja wierzę, że to czy tamto można zmienić, pacjent nieraz mówi: ale ja nie wierzę. Odpowiadam: ale ja wierzę, a to już jest 50 procent. I na mocy tej wiary terapeuty można osiągnąć wiele.
Przychodzi dorosły człowiek na terapię, mierzy się z różnymi sprawami. I odkrywa: no tak, jestem taki, bo miałem trudne dzieciństwo, ono mnie ukształtowało, to wina moich rodziców, okoliczności… To jest OK? A gdzie odpowiedzialność za własne decyzje, praca nad sobą?
KS. S.S.: – To pytanie pokazuje pewien konflikt i lęk, jaki mają takie osoby, by wejść w dzieciństwo i je zobaczyć. Wiele osób myśli, że wejście w dzieciństwo oznacza oskarżenie rodziców, szukanie przyczyny, wroga, na zasadzie: kto mi to zrobił, czy raczej: kto mnie takim zrobił? Tymczasem wejście w dzieciństwo nie zwalania z odpowiedzialności, własnego myślenia. Szukamy w dzieciństwie, ale nie w kategoriach obarczenia i winy, tylko zobaczenia pewnych schematów i skryptów, które chcąc nie chcąc wziąłem. Pedagogika mówi, że rodzice modelują dziecku – i ja te modele w sobie mam. W pierwszych latach rzeczywiście odpowiedzialność spoczywa na rodzicach, ale później człowiek zaczyna być samodzielny i nie może powiedzieć, że jest bezwolnym dzieckiem, któremu rodzice coś nakazują. Może się okazać (a pacjenci często nie chcą tego zobaczyć), że w jakiejś patologicznej sytuacji, która miała miejsce, też miałem swoje korzyści i nie zmieniałem jej, bo była dla mnie wygodna. Bolesna, ale pod pewnymi względami wygodna, miałem jakieś profity.
W książce jest mowa o lękach na różnych etapach rozwojowych. Z jakimi lękami mierzą się małe dzieci, a czego obawiają się nastolatki?
KS. S.S.: – Powiem o lęku, który jest zarówno u dzieci małych, jak i nastolatków: to lęk związany z tym, czy będę przyjęty, zaakceptowany, czy mogę być taki, jaki jestem. U dzieci przedszkolnych objawia się to lękiem separacyjnym: że dzieci tracą rodziców z oczu, idą do żłobka, przedszkola i doświadczają lęku – nawet w kategoriach zagrożenia życia – czy ci rodzice po mnie przyjdą, czy też na zawsze ich utracam? Bardzo podobnie jest z tym lękiem w okresie nastoletnim. Często powtarzam rodzicom, że w tym czasie nie można powiedzieć dziecku, że jest dzieckiem, ale nie można zapomnieć, że jest dzieckiem. Nastolatek przeżywa lęk przed utratą relacji. Dlatego najważniejsze – i najtrudniejsze zarazem – jest to, by nie stracić z nastolatkiem kontaktu. Nie wkurzyć się na niego tak, żeby z nim nie rozmawiać, nie karać go odbieraniem kontaktu. Dziecko sprawdza: odchodzi z domu w świat, boi się iść w ten świat i sprawdza w domu – czy ja mogę być taki, jaki jestem, taki, który się zmienia, taki, który ma swoje zdanie, próbuje, testuje? I czy ja mogę być pomimo wszystko, niezależnie od tego, co zrobię?
Czy kobiece i męskie lęki są różne?
K.M.: – Różnimy się jako kobiety i mężczyźni sposobem przeżywania lęku, a nie tym, czy go mamy, czy nie – bo mamy wszyscy. Książka o mężczyznach pokazała na przykład, że chcemy mieć u boku tych, którzy będą dla nas oparciem, ale wymagamy od nich, żeby byli herosami, i nie pozwalamy im jako kobiety na to, żeby mówili o sobie, o tym, czego się boją. Tą książką chcieliśmy pokazać, że to nie ujmuje męskości mężczyznom. Książka o kobietach pozwalała mężczyznom bardziej zrozumieć to, co przeżywają kobiety, a im samym pokazywała z kolei: tak, możemy sobie nie radzić w różnych momentach – utraty pracy, kiedy jesteśmy w ciąży, nasze ciało się zmienia, próbujemy zaakceptować upływający czas. Odnalazły w tej książce to, z czym się borykają, i że nie są w tym odosobnione. Te książki dają ludziom ulgę, że można o naszych lękach rozmawiać. One tracą wówczas swą siłę, a my jesteśmy sobie bliżsi. Warto się otworzyć, nawet gdyby miało nas to kosztować.
KS. S.S.: – To zawsze kosztuje. Ale wtedy, kiedy jesteśmy realni, jesteśmy sobie bliżsi, bo nie jesteśmy w maskach.
Mówi Ksiądz o psychopatologii religii, kiedy mamy do czynienia z używaniem Boga do uspokojenia dziecka, jego emocji, manipulowania nim. „Bozia się obrazi” – ciarki przechodzą mi po plecach, gdy pomyślę, co tego typu sformułowania robią i z obrazem Boga, jaki kształtuje się u dziecka, i z jego psychiką. Monika i dk. Marcin Gajdowie mówią z kolei sporo o religijności neurotycznej – która jest formą nerwicy lękowej. Z drugiej strony można spotkać się z tezą, że modlitwa czy medytacja pomagają również na poziomie psychicznym czy emocjonalnym opanować pewne stany, złagodzić je. Myślę, że w dobrze pojętej duchowości nie ma miejsca na lęk, bojaźń Boża to przecież całkiem coś innego. Gdy lęk „wchodzi” w religijność, sprawy się chyba komplikują…
KS. S.S.: – Dotyka pani bardzo ważnego elementu, który jest w świecie, nazywamy go nerwicą i zaburzeniami kompulsywnymi. Bardzo często nerwica „wywala” właśnie w religijności, ponieważ w nerwicy człowiek szuka sposobu, żeby zapanować nad lękiem. I wydaje mu się, że jeśli nic nie działa po ludzku, to Pan Bóg zadziała. Są rytuały, powtarzanie modlitw, znaku krzyża, kropienie wodą święconą, leżenie krzyżem, pompejanki itp. To rodzi później różne skrupulanctwo, np. fakt, że ktoś potrafi dwa razy dziennie pójść do spowiedzi. To jest ogromne cierpienie człowieka – musimy w ten sposób na to popatrzeć. Medytacja chrześcijańska jest bardzo ważnym elementem budowania relacji z Bogiem, budowania więzi – dla osób, które są zdrowe. Ale nie w sytuacji zaburzeń. I jeżeli ktoś mówi drugiemu: adoracją sobie pomożesz, kolejnymi zdrowaśkami czy rekolekcjami ignacjańskimi – to nie widzi całego kontekstu cierpienia danej osoby. Może chciałby nawet pomóc, ale przez brak własnej wiedzy robi takiej osobie jeszcze większą krzywdę. Jeżeli to jest jednostka chorobowa, trzeba włączyć leczenie. Dziś na przykład osoba chcąca przyjechać na rekolekcje ignacjańskie i wypełniająca kwestionariusz, odpowiada na pytanie, czy jest w terapii. A jeśli tak, to czy terapeuta wyraża zgodę na rekolekcje ignacjańskie. Bo nie każda forma na danym etapie jest dla danej osoby dobra.
Ogromną wartością jest z kolei współpraca w dziedzinie terapii i duchowości. Mam pacjenta, który jest też w kierownictwie duchowym i współpraca daje ogromne efekty, kiedy nie ma rozdwojenia, terapeuta i kierownik duchowy mówią to samo, to bardzo pomaga pacjentowi wyzdrowieć.
Kiedy udać się z dzieckiem na terapię? No i czy rodzic przychodząc na terapię, nie będzie czuł się zagrożony – bo wyjdą też wtedy jego różne braki?
KS. S.S.: – Drugie pytanie jest odpowiedzią na pierwsze: wtedy pójść z dzieckiem na terapię, kiedy rodzic ma odwagę zobaczyć siebie, własne niedoskonałości i błędy i kiedy ma odwagę nad tym pracować, przyznać się do błędów, ale też nie brać wszystkiego na siebie. Wielu rodziców nie idzie z dzieckiem do terapeuty właśnie dlatego, że boją się, że zobaczą, jacy to oni są i co być może źle robią. Miałem kiedyś taką sytuację: rodzice przyszli z dzieckiem na terapię, matka bardzo przyjmowała to, o czym rozmawialiśmy, widziała, że nie jest doskonała, że niektóre zachowania z domu w jakiś sposób mogą oddziaływać na dziecko, natomiast ojciec powiedział, że terapeuta się nie zna, głupoty gada, własnych dzieci nie ma…
Można coś zrobić w sytuacji, kiedy jest tak duży rozdźwięk między rodzicami?
KS. S.S.: – Można… się więcej nie spotykać, bo to do niczego nie doprowadzi. Tyle że ostatecznie dziecko za chwilę może potrzebować już psychiatry, a nie psychoterapeuty.
W planach są kolejne książki: o lękach osób w związkach oraz osób starszych.
K.M.: – W pierwszej z nich, która ukaże się na wiosnę, nie będziemy mówić tylko o związkach romantycznych typu mąż i żona, ale i o przyjaźniach, relacjach z dziećmi – czyli związkach szeroko rozumianych. W książce o osobach starszych, która z kolei planowana jest na jesień, niejako prześledzimy drogę do starości, bo możemy się do niej przygotować. I zrobić wszystko, by była dla nas spełnieniem, czasem pełnym szczęścia.
KS. S.S.: – Starość jest wyjaskrawieniem młodości. Jeżeli teraz ludzie nie będą nad sobą pracować, to w przyszłości również będą tacy zgryźliwi, że bez kija nie podchodź. To już bardziej będzie książka o skutkach naszego lęku: co on robi z naszym życiem, jeśli nad nim nie pracujemy.
KATARZYNA MATUSZ
Absolwentka Instytutu Edukacji Medialnej i Dziennikarstwa oraz Centrum Ekologii Człowieka i Bioetyki na UKSW. Od 2004 r. związana z branżą public relations, dziennikarka współpracująca m.in. z polską edycją portalu Aleteia, lektorka radiowa
KS. STANISŁAW SZLASSA
Psychoterapeuta, trener umiejętności społecznych, mediator, absolwent m.in. Szkoły dla Spowiedników w Krakowie. Członek Stowarzyszenia Psychologów Chrześcijańskich i Stowarzyszenia NEST. Prowadzi psychoterapię indywidualną, w tym osób konsekrowanych, a także rekolekcje z elementami psychologicznymi