Jest Pani autorką książki Uwięzieni we własnej głowie. Jak zrozumieć przeszłość i mieć szczęśliwsze życie. Pani obserwacje i doświadczenie psychologiczne pokazują, że nie doceniamy czy przeceniamy wpływ przeszłości na nasze życie?
– Powiedziałabym, że generalnie nie doceniamy, ale czasami, patrząc wstecz, dramatyzujemy. Obecnie dominują dwa trendy. Pierwszy z nich to zrzucanie odpowiedzialności za swoje dorosłe życie na rodziców: nie potrafię sobie radzić w życiu, mam trudności z emocjami, jestem nieśmiały, a „winni temu są moi rodzice”. Drugi trend to ten, w którym wypieramy traumę: nierzadko osoby bite w dzieciństwie przekonują, że tylko dlatego wyszły na ludzi, gdyż ojciec trzymał dyscyplinę pasem. Tymczasem potrzebujemy znaleźć się pośrodku owych tendencji patrzenia na przeszłość i zrozumieć, że to, co było, jest pewnego rodzaju skryptem zapisanym w moim mózgu i ciele, według niego działam, ale mogę go również zmienić. Nasze myśli formują nasze działania, jeśli zmienimy myśli, możemy zmienić swoje życie. Dobrze podsumowuje to J.P. Sartre: „Nie mam wpływu na to, co mi zrobiono, ale mam wpływ na to, co zrobię z tym, co mi zrobiono”. To właśnie jest istota psychoterapii. Dla wielu ludzi odkryciem jest, że cechy, które uważają za swoją naturę, mają źródła we wczesnym dzieciństwie np. perfekcjonizm jest ukrytym lękiem przed tym, że jestem niewystarczający, osobowość lękowa może być pokłosiem tego, że rodzic mówił, że świat jest zły i pełen niebezpieczeństw. Często dorośli ludzie nie mają świadomości swoich działań, ponieważ ich reakcje są automatyczne, robią coś, bo tak ich nauczono lub takie działanie dawało im poczucie bezpieczeństwa, uznanie, a w skrajnych wypadkach nawet pozwalało przeżyć. To, co kiedyś było adaptacyjne, teraz może być wręcz tym, co nas zatrzymuje. Przeszłość nas kształtuje, a jeśli tego nie zrozumiemy, w naszej codzienności zachowujemy się jak zwierzęta. Głodny kot przygarnięty do domu będzie się przejadał, ponieważ trudno mu będzie się nauczyć, że jest już w bezpiecznym miejscu z regularnym dostępem do jedzenia. My, jako ludzie, w dorosłym życiu często nie zauważamy, że już nie ma czego się bać, że nie trzeba być uległym, przytakiwać lub agresją dochodzić swoich racji. Trudno nam wyjść ze schematów, jeśli sobie ich nie uświadomimy.
Czy są objawy świadczące o tym, że jesteśmy „rezultatem” swojej przeszłości, a to, co robimy, jest pokłosiem naszych głęboko zakorzenionych mechanizmów?
– Wszystko, co robimy, jest pokłosiem przeszłości, ponieważ tak zostaliśmy wychowani. Położyłabym jednak nacisk na to, że istnieją pewnego rodzaju objawy, które świadczą o tym, że przeszłością warto się zająć. Objawy te są przeróżne i mocno zindywidualizowane. U jednej osoby może występować permanentna trudność w relacjach interpersonalnych, u innej długofalowo utrzymujący się smutek czy mur w braniu i dawaniu miłości, z myślą, że nie zasługuje na miłość. Wyznacznikiem negatywnego wpływu przeszłości często jest brak autentyczności, który wyraża się w nieustannym myśleniu, czy wypada coś powiedzieć, zachować się w ten czy inny sposób, wyrazić to, czego chcę i czego potrzebuję. Jest to informacja dla człowieka, że nie ma odwagi być autentyczny, bo nauczono go, że takim być nie może. Zamiast bycia sobą kazano mu być grzecznym uczniem, walczącą o siebie kobietą czy uległą córką. W tym miejscu możemy przyłożyć różne formy, w które nas włożono. Myślę, że każdy z nas wymieniłby ich przynajmniej kilka. Rozmawiałam ostatnio z pewnym tatą, który powiedział mi, że przez lata próbował być jakimś ojcem, według jakiegoś wyidealizowanego wzorca. To unieszczęśliwia jego i dzieci, a dopiero stanięcie w prawdzie pozwoliło mu być prawdziwym ojcem, według własnych wartości. Doświadczanie cierpienia jest ważnym wyznacznikiem tego, czy w związku ze swoją przeszłością należy podjąć psychoterapię: cierpię, bo nie mogę dogadać się z własną córką, cierpię, bo nie mogę dogadać się z szefem, cierpię, bo wybieram takich samych mężczyzn, którzy mnie potem zostawiają. Jeżeli nie rozumiem tego cierpienia i nie umiem go ukoić, to prawdopodobnie jest ono cierpieniem z przeszłości. Nieustannie zachęcam ludzi do wzięcia udziału w różnego rodzaju warsztatach rozwojowych, ponieważ moje doświadczenie pokazuje, że 90 proc. uczestników, po przyglądaniu się różnym kwestiom ze swojego życia podczas ćwiczeń, mówi, że rozumie, dlaczego warto pójść na psychoterapię.
Znam osoby, które bardzo mocno zaangażowane są w pomaganie innym, nierzadko oddając drugiemu człowiekowi prawie wszystko. Jednocześnie niektóre z nich postawą pomocowości próbują sobie lub komuś coś udowodnić. Czy powinny przestać to robić, bo ich motywacja ma złe źródło np. w zranieniach w przeszłości?
– Bardzo potrzebujemy zobaczyć swoje dziedzictwo, zarówno te trudne, jak i dobre elementy, które nas ukształtowały i zdecydować, co jest darem, który chcemy rozwijać, a co podarunkiem, którego nie chcemy. Jeśli zapyta mnie pani, jak to rozpoznać, dam prostą odpowiedź, która jednocześnie nie jest łatwa: sprawdź, co służy życiu – twojemu życiu. Jeśli ktoś jest w ciągu pomagania, może odpowiedzieć sobie na pytanie, czy ma czas dla siebie, przestrzeń do budowania relacji ze swoimi bliskimi, czy kończy dzień ze spokojem w sercu i poczuciem, że to był dobry dzień, czy z przekonaniem, że jest wypalony i nie ma już na nic siły. Sprawdza się tu ewangeliczna zasada: po owocach ich poznacie, gdzie w tym wypadku owocem jest nasz dobrostan. Ku wolności wyswobodził nas Chrystus, więc mam być wolnym, autonomicznym człowiekiem, który podejmuje autonomiczne decyzje dotyczące miłości, a nie decyzje wynikające z lęku albo ze skryptu „bo zawsze tak było” czy „wszyscy tak robią”. Mam w terapii 50-letnie kobiety, które powołują się na matki i mówią, że święta muszą wyglądać tak a nie inaczej, bo…tak zawsze było. Potrzebujemy mieć odwagę do podjęcia decyzji, że to my będziemy reżyserami swojego życia. Podczas warsztatów, które prowadzę, przeprowadzam ćwiczenia, w których uczestnicy zapraszani są do wdzięczności za trudne kawałki życia i podjęcia decyzji, czy chcą jej nieść dalej. Ja również mam taki swój kawałek, który w pewnym momencie mało mnie nie zabił, a którym jest pracowitość. Od dzieciństwa musiałam pracować, najpierw w każde wakacje cztery tygodnie na polu, aby móc kupić ubrania czy gdzieś wyjechać. Przez wiele lat byłam dumna z tego, jaka jestem pracowita, jednak to nie służyło życiu, ponieważ się zapracowywałam. Po długim czasie odkryłam, że mogę być pracowita, ale mogę też odpoczywać, mogę wydawać pieniądze, ale mogę je odkładać. Kiedyś za pracowitość byłam bardzo nagradzana, dziś to ja decyduję, ile pracuję, a nie jestem chomikiem biegnącym w kołowrotku. Nadal robię dużo rzeczy, ale bardzo wybieram, co i dlaczego chcę robić, zadając sobie pytanie, czy mi to służy.
Czy da się wybaczyć bliskim i pogodzić z trudną przeszłością bez podjęcia pracy?
– Bardzo często pracuję z ludźmi, którzy dzielą się tym, że wydawało im się, że przebaczyli, a tak naprawdę wyparli problem. Wybaczyć oznacza uznać krzywdę i ją opłakać. Psychoterapia nie dotyczy jednak rozdrapywania ran. Zajmuje się ona ich delikatnym i łagodnym oczyszczaniem, by nie bolały i aby blizny nie dawały uczucia ciągnięcia. Odbywa się ona w dużej delikatności, dlatego niczego nie trzeba zrywać czy rozdzierać. Po terapii wcale nie trzeba nienawidzić rodziców, ale również nie jest konieczne radykalne wybaczenie. Można im nie wybaczyć i to jest w porządku, jeśli się na dany moment nie ma zasobów miłości w sobie. Zasadnicze jest dokonywanie wyborów. Pewna część ludzi przyjmuje w swoim życiu tożsamość ofiary, oskarżając wszystkich dookoła i przenosząc na nich odpowiedzialność za swoje niepowodzenia. Zdarza się że, głównym oczekiwaniem dorosłego człowieka wobec rodziców jest to, aby oni go przeprosili za krzywdy dzieciństwa. Jątrzą wówczas swoje rany, opowiadając wszystkim, jak bardzo zostali skrzywdzeni. Robią to po to, aby ktoś to uznał i powiedział, że nie powinno się to wydarzyć, potrzebują empatii i zrozumienia. Gdybyśmy jako społeczeństwo umieli dawać sobie empatię, wiele osób nie musiałoby korzystać z terapii. To podczas terapii człowiek opowiada o swoich ranach, a terapeuta to uznaje, jednocześnie nie mówiąc, że trzeba to wybaczyć, albo że było tak tragiczne, iż jedynym rozwiązaniem jest zerwanie kontaktu z rodzicami. Terapeuta tylko i aż towarzyszy procesowi swojego pacjenta. Bardzo często w terapii ludzie po raz pierwszy słyszą, że coś było traumą. Pamiętam, jak dla jednego z moich pacjentów odkryciem było to, że cierpi z powodu traumy opuszczenia, ponieważ jego rodzice wychodzili o 8.00 rano do pracy i wracali po 21.00. Wówczas on, mały chłopak, głównie grał w gry, a dziś jest dorosłym mężczyzną uzależnionym od telefonu.
Czasem efektem psychoterapii bywa zerwanie znaczących relacji. Przeszłość generuje w kimś tak duże cierpienie, że nie ma on zasobów na konfrontację z bliską osobą, z którą łączy go niełatwa relacja.
– W kryzysie nie podejmuje się ważnych życiowo decyzji. Jeśli jestem w terapii i przeżywam dużo cierpienia, odkrywając, że znajduję się w relacjach, w których jestem nadużywana, potrzebuję dostrzec, dlaczego na to pozwalam. Najpierw się temu przyglądam, obserwuję, co się wydarzy w związku z zachodzącymi we mnie zmianami, a następnie daję informację zwrotną osobie, z którą jestem w relacji. Uważam, że uczciwe jest dać komuś szansę, gdyż do tej pory byliśmy jak puzzle, połączeni ze sobą w wymianie. Potrzebuję więc wziąć odpowiedzialność za mój współudział w tej relacji, że pozwalałam na to przez wiele lat. Nie jestem zwolenniczką podejmowania szybkich decyzji o rozwodzie, kiedy małżeństwo jest w kryzysie. Najpierw warto zobaczyć wzajemne oddziaływanie na siebie, złapać balans, robiąc różne rzeczy małymi krokami. Wyjątkiem oczywiście są wszystkie niszczące nas relacje, zwłaszcza te przemocowe. Generalnie jednak zachęcałabym do zdejmowania bandaża z rany kawałek po kawałku, a nie zrywania go, robiąc nowe rany sobie i innym.
Co, jeśli wykonaliśmy pracę w związku ze swoją przeszłością, wychodzimy z utartych przez lata mechanizmów, a gdy tylko przekraczamy próg naszego domu rodzinnego, czujemy się jak dzieci, które nigdy stamtąd nie wyjechały, gdyż tak traktują nas nasi rodzice?
– Warto czasem spojrzeć na naszych rodziców jak na ludzi, którzy mają swoje deficyty. Ojciec jest jaki jest i na przykład zawsze będzie mówił, że jestem za chuda i źle wyglądam. Będąc dorosłym człowiekiem, jadę do rodziców ze świadomością, że za chwilę rozegra się teatr. Będzie on polegał na tym, że zagramy spektakl pt. „Jesteś za chuda”. Zwykle na te słowa denerwuję się, tymczasem podczas kolejnej wizyty mogę coś zmienić w roli, którą odgrywam, ponieważ występu ojca nie zmienię na pewno. Więc gdy przyjeżdżam do domu i ojciec mówi: „dziecko, jaka ty jesteś chuda”, zamiast denerwować się, mogę powiedzieć: „tato, masz rację, dlatego przyjechałam zjeść coś smacznego do ciebie”. Słowa naszych bliskich mogą nas dotykać, jeśli na to pozwolimy lub będziemy mieli oczekiwania, że tym razem powiedzą coś inaczej niż zazwyczaj. Jeśli jednak ktoś jedzie na sztukę, którą zna od lat, wie z góry, że w tym konkretnym przedstawieniu ojciec ma taką samą frazę do powiedzenia. Wielu moich pacjentów mówi, że od lat to są te same wypowiadane zdania, rozmowy toczą się tak samo. To również pokazuje, jak mocno wszyscy tkwimy w skryptach z przeszłości. Tymczasem to jest odpowiedzialność nas, dorosłych dzieci, że tym razem możemy odpowiedzieć inaczej, a nie postępować zgodnie z automatyzmem.
Aby występować inaczej niż dotychczas we wspomnianym przez Panią spektaklu, potrzebujemy znać swoją wartość, uniezależnioną od opinii innych. Czy możliwe jest wybudowanie poczucia własnej wartości na zgliszczach przeszłości?
– Użyła pani ważnego sformułowania „zbudować”. Poczucie własnej wartości, które zostało podważone w przeszłości, nie odbudowuje się, ale buduje się na nowo, właśnie na zgliszczach tego, co stare i niepotrzebne, a czasem wręcz szkodliwe. Dziś nie zajmuję się zgliszczami, próbując oczyszczać brudne cegły, lecz wypalam nowe. Jeżeli wyjazd do rodziców kosztuje mnie tak bardzo, że wracając do swojego domu, się rozsypuję, to nie jadę ich odwiedzić. Znam ludzi, którzy zbudowali poczucie własnej wartości w dorosłym życiu, ale to, co mówią ich bliscy na ich temat, nie przestało ich dotykać, jednak dziś już wiedzą, co mają z tymi słowami zrobić. Każdy dorosły człowiek potrzebuje zbudować sobie swoją nową tożsamość, nowy, wewnętrzny dom. Przyjdą na niego nowe burze, trzeba go będzie remontować, ale będzie zbudowany na własnych, dorosłych zasadach. Pamiętajmy, proszę, że jako dorośli ludzie również jesteśmy w ciągłym procesie wzrostu.
---
AGNIESZKA KOZAK
Doktor psychologii, psychoterapeuta, coach, nauczyciel akademicki, trener komunikacji w nurcie NVC, autorka i współautorka wielu książek, m.in. Uwięzieni w słowach rodziców. Jak uwolnić się od zaklęć, które rzucono na nas w dzieciństwie, Nastolatek potrzebuje wsparcia
---
Uwięzieni we własnej głowie. Jak zrozumieć przeszłość i mieć szczęśliwe życie
Agnieszka Kozak
Sensus 2024