W błogą ciszę chłodnej majowej nocy wcina się denerwujący dźwięk budzika dobywający się z mojego telefonu. Wyłączam go z lekką irytacją, próbując przypomnieć sobie, gdzie jestem i jakie szaleństwo pchnęło mnie do ustawienia go na godzinę 3 w nocy. Rzut oka na pokój, w którym znajduje się jedynie stolik z lampką, szafa, umywalka i łóżko, wystarcza, bym wiedział już wszystko – jestem w klasztorze benedyktyńskich mnichów na południu Francji, niedługo zaczynają się pierwsze modlitwy.
Po krótkim przygotowaniu schodzimy ze znajomymi do kościoła, gdzie w stallach na modlitwę oczekuje już prawie sześćdziesięciu mnichów w czarnych benedyktyńskich kukullach, z charakterystycznym uczesaniem przypominającym koronę cierniową. Punktualnie o 3.30 do ustawionego na środku kościoła prostego pulpitu podchodzi pięciu zakonników, którzy rozpoczynają śpiew matutinum, czyli nocnej modlitwy psalmami, odpowiednika dzisiejszej Godziny Czytań z brewiarza. Pogrążony w półmroku romański kościół rozświetlony niewielką ilością świateł rozbrzmiewa potężnym (nie siłą pojedynczych śpiewaków, a mocą wspólnoty) łacińskim śpiewem: Dómine, lábia mea apéries. Et os meum annuntiábit laudem tuam, czyli Panie, otwórz wargi moje. A usta moje będą głosić Twoją chwałę. Dalej rozbrzmiewa Psalm 95(94) i kolejne, śpiewane przez mnichów z pamięci; goście – tacy jak ja – włączają się w śpiew dzięki książeczkom, które przed modlitwą przyniósł nam uśmiechnięty od ucha do ucha brat. Włączając się w oficjum wśród licznej wspólnoty, czułem, jakby ten klasztor, położony wśród prowansalskich wzgórz, pośrodku zupełnie niczego, stawał się na chwilę przedsionkiem nieba. Nie było to jednak chwilowe emocjonalne uniesienie, po które nie trzeba przecież udawać się setki kilometrów od domu. Był to raczej pogłębiający się z każdym dniem podziw dla radykalizmu życia tych ludzi, którzy podporządkowując się surowej regule sporządzonej prawie półtora tysiąca lat temu przez swojego założyciela, starają się zbliżyć do świętości już za życia.
Życie mnicha
Nie jest to życie łatwe, bo cenobicka reguła św. Benedykta z Nursji jest surowa, a w Opactwie św. Marii Magdaleny w Le Barroux podchodzi się do niej bardzo poważnie. Schemat dnia wyznaczają śpiewane modlitwy przedsoborowego brewiarza: w nocy wspomniane już matutinum, o 6 rano laudes zwany dzisiaj jutrznią i ciche Msze św. tych zakonników, którzy są kapłanami. Pod koniec porannej modlitwy po raz pierwszy rozbrzmiewają dzwony, które w ruch wprawiają, ciągnąc za sznury podwieszone w prezbiterium, wyznaczeni do tego zakonnicy. O 8.00 pryma, następnie o 10 tercja i uroczysta Msza wspólnotowa, o 12.15 seksta, o 14.30 nona, o 17.30 nieszpory, o 19.45 kompleta, po której zgodnie z regułą mnichom nie wolno się już odzywać. W międzyczasie zakonnicy wspólnie pracują m.in. przy zbiorze winogron i oliwek, ale również przygotowując posiłki, zajmując się szatami liturgicznymi, a także ćwicząc śpiew chorału gregoriańskiego.
Ważnym elementem życia wspólnotowego są oczywiście posiłki, skupiające jak w soczewce surowe i pokorne reguły życia monastycznego. Przed obiadem opat, czyli wybrany dożywotnio przełożony wspólnoty, obmywa gościom dłonie i zaprasza ich do stołu. Usługują przy stole wyznaczeni do tego zakonnicy, a gdy opat skończy jeść, sam do nich dołącza. Surowy, ale obfity posiłek spożywa się szybko, słuchając w milczeniu recytowanych przez lektora czytań. Mnisi posiłki spożywają z metalowych misek twarzą do usadzonych na środku sali gości, zgodnie z regułą nie jedzą również mięsa czworonożnych zwierząt. Po kończącej posiłek modlitwie wszyscy opuszczają refektarz.
Ogień
Podając te wszystkie szczegóły, staram się zobrazować, jak uporządkowane i stałe jest życie w klasztorze św. Marii Magdaleny. Choć klasztor wybudowany został pod koniec lat 80. ubiegłego wieku, cała wspólnota sprawia wrażenie, jakby nie ruszała się z tego miejsca od średniowiecza, a jedyne, co zmieniło się od tego czasu, to poprawa higieny i elektryczność. I chociaż życie mnichów wygląda trochę jak z kart Imienia Róży, to nie sprawia wrażenia wsteczniactwa, ucieczki przed światem z obawy przed nim. Zakonnicy nie uciekają w popłochu na widok gości, nie chowają głowy w piasek na widok – Boże dopomóż – kobiet. Przeciwnie. Zachowują się, jakby surowa reguła wypalała z nich całe zło, pozostawiając ludzi pogodnych, poczciwych i bogobojnych. Zagadywani zawsze uprzejmie odpowiadają, poproszeni o pomoc pomagają, a gdy akurat mają chwilę wolnego, zdarza się, że pośmieją się i pożartują z gośćmi, w czym przoduje opat. Ze znajomymi śmiejemy się trochę przez łzy, że gdyby wszyscy tradycjonaliści byli jak ci mnisi, to sytuacja tradycyjnej liturgii wyglądałaby dziś inaczej – kto wie?
Żarty żartami, prawda jest jednak taka, że Opactwo św. Marii Magdaleny, jak i inne klasztory trzymające się mniej lub bardziej reguły świętego Benedykta, są dla wielu osób, w tym ogromnej rzeszy ludzi młodych, głęboko inspirujące. Nie do zamknięcia się w czterech ścianach piwnicy i celebrowania własnych fobii. Przeciwnie – widok ludzi traktujących poważnie regułę i myśl św. Benedykta uwalnia od strachu przed ewangelicznym radykalizmem, przed traktowaniem chrześcijaństwa zupełnie na serio, nie od święta. Inspiruje do dawania odważnego świadectwa o własnej wierze i bezkompromisowego podążania za Jezusem – w takim powołaniu, jakie akurat jest naszym udziałem.
Śpiew, szczególnie chorał gregoriański, jest jednym z elementów ewangelizacji w duchu benedyktyńskim, fot. Piotr Łysakowski
Święty Benedykt dzisiaj
Co ciekawe, ewangeliczny radykalizm płynący z myśli św. Benedykta jest dziś podejmowany przez ludzi świeckich na naprawdę wielu polach. Realizuje go m.in. założone w 1967 roku przez kilkunastu opatów benedyktyńskich Stowarzyszenie Świętego Benedykta Patrona Europy, które w dniach 19–21 maja w Poznaniu zorganizowało swój doroczny kongres. Członkowie Stowarzyszenia, nie zapominając o przeszłości, uznają aktualność myśli i spuścizny św. Benedykta, biorą za swój cel zachowanie we współczesnej mentalności konkretnych wartości, będących zapowiedzią chrześcijańskiej odnowy Europy: 1) postawy głębokiej wiary i bojaźni Bożej; 2) modlitwy i duchowości karmionej Pismem Świętym i Liturgią Kościoła; 3) uległości względem Tradycji i Magisterium Kościoła oraz posłuszeństwa wobec Ojca Świętego; 4) przepojenie wartościami chrześcijańskimi – skonkretyzowanymi przez Regułę św. Benedykta – zarówno kształcenia i wychowania młodzieży, jak całej kultury; 5) przywrócenie prawdziwego znaczenia autorytetu w rodzinie, państwie, w rozmaitych wspólnotach i w miejscu pracy; 6) działanie na rzecz godności pracy, obrona rzemiosła, wsi, szacunek dla przyrody, a zwłaszcza szacunek dla życia ludzkiego; 7) humanizację warunków życia społecznego, kształtowanie prawdziwych chrześcijańskich wspólnot.
Kilkadziesiąt osób z całej Polski i Europy, biorących udział w Kongresie, przez trzy dni wspólnie modliło się, słuchało wykładów, a także poznawało życie i dziedzictwo św. Wojciecha, wokół którego orbitowały tematy wykładów. Radykalizm tych dwóch świętych, Benedykta i Wojciecha, okazał się dobrze uzupełniać, niosąc ważne przesłanie na dzisiejsze czasy. Ojciec Jan Strumiłowski OCist tłumaczył, co daje nam dzisiaj i czym właściwie jest wiara: że „nie jest ona jedynie poglądem, ale jest wejrzeniem w Prawdę Bożą. Jest ona udziałem w prawdzie nadprzyrodzonej, […] nie jest jedynie uzgodnieniem rozumu z jakąś objawioną treścią, ale jest zgodnością a nawet współuczestnictwem rozumu ludzkiego w umyśle Boskim”. Ważną myślą płynącą z kongresu był również namysł, jakiego nad chrztem Polski dokonał Paweł Milcarek. Historycy nierzadko zastanawiają się nad politycznymi motywacjami przyświecającymi księciu Mieszkowi przy podjęciu decyzji o przyjęciu chrztu. Paweł Milcarek zwrócił uwagę na ważny, a rzadko uwypuklany aspekt tej decyzji, którym mogło być autentyczne nawrócenie. Mówił: „Nie wiemy, jak głęboka była religijna motywacja Mieszka, gdy w końcu przystępował do chrztu. Natomiast obaj cytowani kronikarze opowiadają o tym fakcie tak, jakby sam religijny akt chrztu (nie mamy podstaw, by wątpić w jego szczerość) był poprzedzony powolnym i trudnym procesem nawrócenia obyczajów. W żadnym razie nie wygląda to na rozwiązanie czysto polityczne (w jakimś makiawelicznym sensie), łatwe w porządku osobistego życia władcy”.
Święty Benedykt na serio
Do omawianego wyżej radykalizmu odwoływał się z kolei ojciec Cassian Folsom, goszczący na Kongresie benedyktyn z Nursji, miejsca narodzin św. Benedykta. Podczas konferencji dotyczącej dobra wspólnego mówił: „Kiedy mówimy o dobru wspólnym, często ograniczamy się do brania pod uwagę dóbr materialnych albo tych niematerialnych, które nazywamy «wartościami». Ale mamy tendencję do ignorowania dobra metafizycznego, które jest jedynym prawdziwie uniwersalnym lub wspólnym dobrem, a robimy tak dlatego, że w naszej kulturze obawiamy się mówić o Bogu albo myślimy, że społeczeństwo świeckie nie powinno zajmować się religią. […] Mylimy dobra materialne albo wartości z głębszą podstawą tych wszystkich osobistych lub społecznych dóbr, czyli z błogosławieństwem, życiem wiecznym czy królestwem Bożym. Św. Benedykt nie popełnia tego błędu. Mój apel do wszystkich jest taki: Traktujmy świętego Benedykta na serio”.
Ojciec Cassian Folsom, benedyktyn z Nursji, miejsca narodzin św. Benedykta, celebruje Mszę św. w klasycznym rycie rzymskim w kościele pw. Najświętszego Serca Jezusa
i św. Floriana w Poznaniu, fot. Piotr Łysakowski
Módl się i pracuj
Widzimy zatem, że zarówno przykład benedyktyńskich mnichów żyjących swoją twardą regułą za murami odległego klasztoru, jak i sama myśl św. Benedykta powinny inspirować do aktywnego działania nie tylko na rzecz idei chrześcijańskich, ale do dbałości o dobra nadprzyrodzone, prowadzące nas do zbawienia: począwszy od osobistej relacji z Chrystusem, przez dbałość o liturgię i wszystko, co do niej przynależy, na chrześcijańskim wychowaniu skończywszy. Takie właśnie podejście, wynikające z oparcia właśnie na tym benedyktyńskim fundamencie, stara się krzewić m.in. Fundacja Świętego Benedykta, skupiająca wokół siebie szereg inicjatyw, z których każda wyraża dbałość o inny element dóbr nadprzyrodzonych.
Ważną i benedyktyńską w ścisłym tego słowa znaczeniu inicjatywą jest Szkoła Świętego Benedykta, która od 2013 roku prowadzi w Poznaniu kursy chorału gregoriańskiego, współpracując przy tym ściśle z Opactwem Benedyktynów w Triors. Fundacja wydaje również czasopismo i portal „Christianitas”, których autorzy swoje duchowe zaplecze znaleźli w jeszcze innym benedyktyńskim opactwie – w Fontgombault. Inicjatywy religijne uzupełniają też inicjatywy społeczne, a nawet artystyczne, takie jak odbywający się w Poznaniu Festiwal Katharsis, ogólnopolski Narodowy Marsz Życia oraz poznański, archidiecezjalny Marsz dla Życia, Chrześcijański Kongres Społeczny, Wydawnictwo Dębogóra i wiele innych.
Organizowana przez Fundację polskojęzyczna grupa włącza się co roku w szeroko komentowaną ostatnio w mediach pielgrzymkę z Paryża do Chartres, która, jak podaje Katolicka Agencja Informacyjna, po osiągnięciu rekordowej liczby 16 tysięcy pielgrzymów musiała zamknąć możliwość dalszych zapisów ze względów bezpieczeństwa.
Myśl i dziedzictwo św. Benedykta nie muszą być jednak wcale skupione na działaniu. Fundamentem benedyktyńskiego życia jest bowiem modlitwa brewiarzowa i to w jej kierunku warto zwrócić się na samym początku. Liturgię godzin można odmawiać samotnie, w rodzinie, we wspólnocie, a nawet jeśli wolimy modlić się po łacinie – z samymi benedyktynami łącząc się o odpowiednich porach z transmisją internetową z naszego polskiego Tyńca lub korzystając z nagrań, które zamieszczają codziennie mnisi z opactwa w Le Barroux, śledząc tekst na stronie internetowej adiutorium.pl. Jeśli tylko się chce, możliwości jest naprawdę bardzo wiele.
To, co nieodmiennie fascynuje mnie w duchowości benedyktyńskiej, to jej swoista całościowość i radykalizm, dzięki którym nawet półtora tysiąca lat po spisaniu Reguły wydaje się ona być aktualna i inspirująca nie tylko dla kolejnych pokoleń mnichów, ale i dla ludzi świeckich, by jak mówi reguła: we wszystkim Bóg był uwielbiony.