Dobrze nakręcony zegar
Ale historia cudu sięga jeszcze dalej. 19 września 1389 r., w rocznicę męczeństwa patrona Mediolanu, świętego Januarego, wyszła z katedry procesja z relikwiami męczennika: głową i zakrzepłą krwią. W pewnej chwili prowadzący procesję kapłan zauważył, że krew, zamknięta w relikwiarzu zawierającym dwie szklane ampułki, topnieje, burzy się i pieni. Zgromadzeni zgodnie uznali to za cud. Od tamtej pory krew topnieje co roku, regularnie o tej samej porze: 19 września i przez siedem następnych dni. W 1497 r. wróciło do Neapolu bezgłowe ciało świętego; odtąd w każdą rocznicę tego wydarzenia krew również staje się płynem. W tym stanie trwa przez dziewięć dni, od soboty poprzedzającej każdą pierwszą niedzielę maja. W 1631 r., jak już wiemy, doszedł 16 grudnia. I tak trwa do tej pory. Cud świętego Januarego działa jak dobrze nakręcony zegar.
Patron nieprzewidywalny
January był biskupem Benewentu, miasta niezbyt oddalonego od Neapolu. Został ścięty w 305 r. za panowania Dioklecjana, podczas ostatniego, lecz chyba najkrwawszego prześladowania chrześcijan w cesarstwie rzymskim. Jak głosi tradycja, pobożna niewiasta imieniem Euzebia zebrała wówczas do dwóch ampułek ściekającą z szafotu krew męczennika. Jego ciało wierni pochowali w neapolitańskich katakumbach. Za panowania Longobardów korpus świętego wywieziono do Benewentu, do miasta wrócił po kilku wiekach. Głowa i ampułki z krwią nigdy się z Neapolem nie rozstały.
Przemiana krwi to największe święto Neapolu. I chyba najbardziej neapolitańskie. Kiedy celebrans podnosi w górę relikwiarz, a jego pomocnik macha chusteczką na znak, że cud nastąpił, ludzie krzyczą z radości i klaszczą w dłonie. Potem wszyscy śpiewają Te Deum.
Zazwyczaj dzieje się tak trzy razy do roku. Czasem krew topnieje szybko, w ciągu kilku minut, czasem trwa to kilka godzin lub dłużej. Bywa też, że nie topnieje wcale – choć gdy zdarza się to innego dnia niż 16 grudnia, mieszkańcom Neapolu snu z powiek nie spędza. We wrześniu 1976 r. lud miasta modlił się żarliwie przez osiem dni, ale krew pozostała w zastygłej postaci. Święty January, jak na prawdziwego neapolitańczyka przystało, jest patronem nieprzewidywalnym.
Co nie znaczy, że obojętne są mu ludzkie błagania. Angielski ksiądz Alexander Lucie-Smith, świadek wydarzeń z września 2001 r., wspomina że również wtedy January wydawał się niełaskawy. Prowadzący nabożeństwo biskup kilkakrotnie oglądał relikwiarz, by z poczuciem zawodu stwierdzać, że nic się nie zmieniło. Wreszcie zapytał wiernych: „Pomodlimy się jeszcze, czy przyjdziemy jutro?”. Odpowiedzią była chóralna prośba o modlitwę. Biskup wznowił suplikacje. I kiedy już wszystkim wydawało się, że nic z tego, przestrzeń nawy przeszyło gwałtowne wołanie: „Dokonało się!”. Święty się zlitował i krew błyskawicznie się rozpuściła.
Wbrew prawom fizyki
Szklane ampułki 1700 lat temu zaczopowano mastyksem, gęstą żywicą z wyspy Chios. Dziś ma ona strukturę kamienia i nie ma możliwości zbadania krwi bez stłuczenia ampułek – a na to Kościół się nie zgadza. Wszystkie dostępne badania naukowe polegają więc na obserwacji i ważeniu. Ale nawet tak skromne narzędzia przynoszą zdumiewające wyniki. Rozpuszczona krew potrafi zmieniać objętość: raz wypełnia całą ampułkę, tę większą, innym razem tylko jej część. Zmienia też wagę, i to w odwrotnej proporcji do objętości. Mówiąc inaczej, im krwi więcej, tym jest lżejsza – a to już przeczy logice praw fizyki. Uczeni nie znajdują na to odpowiedzi. Święty January potrafi też działać „pozaterminowo”. Dzieje się tak, kiedy do neapolitańskiej katedry przybywa papież. Ale i wtedy nie zawsze cud się wydarza. W 1848 r. krew w relikwiarzu stopniała w rękach Piusa IX. Podczas wizyt Jana Pawła II w 1979 r. i Benedykta XVI w 2007 r. skrzep pozostał skrzepem. Oczywiście nikt poważny nie odczytywał tych znaków w kategoriach personalnych „sympatii” czy też „antypatii” świętego Januarego. Kościół we Włoszech przygląda się fenomenowi, ale oficjalnie nadal nie uznaje go za cudowny, określając go jedynie terminem il prodigio, nie zaś il miracolo, zastrzeżonym dla cudów uznanych. Kościół uczy bowiem, że o cudowności jakiegoś zjawiska rozstrzyga nie tyle jego nadnaturalność, ile zdolność do przemiany ludzkich serc.
Nawrócić się bardziej
W sobotę 21 marca 2015 r. relikwiarz spoczął w rękach Franciszka. Papież pomodlił się przy nim, ucałował go i pobłogosławił wiernych. Następnie przekazał go metropolicie Neapolu, kard. Crescenzio Sepe. Ku radości zgromadzenia kardynał stwierdził dokonanie się cudu. Następnie dyskretnie powiedział coś papieżowi. Franciszek zwrócił się do ludu Bożego: „Kardynał powiedział mi, że krew rozpuściła się do połowy. Wydaje się więc, że święty kocha nas tylko w połowie. My w odpowiedzi nawróćmy się trochę bardziej, aby on pokochał nas bez reszty”. Odzewem był ogólny aplauz w kościele. W tym odruchu prawdziwie neapolitańskiego entuzjazmu mało kto zauważył, że krew, po czasie, rozpuściła się do reszty. To wszystko zapewne przypomniał sobie ksiądz prałat de Gregorio, patrząc na pełne wyczekiwania twarze zgromadzonych. Stając przed mikrofonem, umieszczonym przed ołtarzem, powiedział im: „To prawda, cud się nie wydarzył. Ale nie myślmy teraz o nieszczęściu i niełasce. Jesteśmy ludźmi wiary, winniśmy nadal trwać w modlitwie”.
Ludzie, jakby nieco uspokojeni, zaczęli rozchodzić się do domów.