Logo Przewdonik Katolicki

Mnisi blisko z autostrady

Magdalena Guziak-Nowak
FOT. MICHAŁ DUDEK. Wielka Ruina z widokiem na Wisłę to odnowiona dla gości cześć klasztoru.Grube mury chronią ciszę.

Do każdego problemu można podejść: „O rety, znowu (turyści)”. Ale można też podejść z pasją i zaprosić ich za półtorametrowe mury.

– Kiedy dawno temu przyjechałem do Tyńca, był to mały, kameralny klasztor na granicy wielkiego miasta – rozpoczyna swoją opowieść o. Konrad Małys, mnich od 31 lat, ale „jakby to było wczoraj, bo tu czas płynie inaczej”. – Funkcjonował co prawda dom gości, ale na innych zasadach niż obecnie. Przyjeżdżało do nas od kilku do kilkunastu pielgrzymów. Razem z nami chodzili na modlitwy, liturgię, posiłki i do pracy w gospodarstwie lub ogrodzie. Byli włączeni w krwiobieg naszej wspólnoty. A potem otwierali swoje serca w indywidualnych rozmowach. Gdy poznajemy człowieka w osobistym kontakcie, widzimy jego duszę jakby z lotu ptaka. I dostrzegamy, że najważniejsza historia jest ukryta w sumieniu – mówi o. Konrad. Klasztor był więc po to, aby wejść głębiej w siebie, wydobyć pytania i przebywając z mnichami na wspólnym szlaku poszukiwań, znaleźć na nie odpowiedzi. Oprócz kierownictwa duchowego face to face, benedyktyni prowadzili też bogatą korespondencję. Herosem na tym polu był o. Piotr Rostworowski, który napisał w swym życiu 30 tys. listów i zawsze odnosił się do problemów konkretnego człowieka, dając mu wskazówkę „w punkt”.
W każdym razie model duszpasterstwa 1:1 funkcjonował bardzo dobrze. I pewnie byłoby tak do dziś…
 
Życie po autostradzie
…gdyby nie autostrada – półtora kilometra od klasztoru i gdyby nie lotnisko – pięć kilometrów od klasztoru, i gdyby nie otwarte granice, dzięki którym z różnych kierunków świata zrobiło się do Krakowa bardzo blisko. Niech tylko niewielki procent z setek tysięcy turystów zainteresuje się skromnym klasztorem na brzegu Wisły… Nawet krakusom dopiero po zbudowaniu autostrady stało się do Tyńca po drodze, bo (wreszcie?) zniknął z Wisły prastary prom, który przez tysiąc lat przewoził ludzi na drugą stronę, do Piekar.
Benedyktyńskie słupki popularności skoczyły także dzięki mediom. – W telewizji zapanowała moda na sensację. Ludzie zaczęli się interesować tajemniczymi bractwami i zakonami. Pierwszy film opat kazał nam zrobić pod posłuszeństwem zakonnym – wspomina o. Konrad. Przyjechała ekipa. Z gotowym scenariuszem, bo przecież doskonale wiedzieli, jak wygląda życie w tynieckim opactwie. Mnisi mieli tylko zagrać. Filmowcy kazali im założyć kaptury, żeby było bardziej tajemniczo, do rąk dali pochodnie, a potem nagrywali ich chodzących w kółko po dziedzińcu na tle ruin. – Gdy opat śp. Adam Kozłowski zobaczył ten film, złapał się za głowę i zmartwił, że teraz to już nikt do nas nie przyjedzie. Ale ludzie przyjeżdżali. Może dlatego, że w kinach szło Imię Róży Umberto Eco? – śmieje się o. Konrad.
Kolejna filmowa inicjatywa wyszła od mnichów, którzy postanowili, że sami powiedzą, jak jest. Po drodze ujawnił się talent medialny o. Leona Knabita, który umiał powiedzieć coś sensownego w kilka sekund. Przyjechała kolejna ekipa. Śp. pani Marysia, która pomagała w gospodarstwie, zaangażowała jednego z filmowców do pomocy. Szedł obwieszony aparatami, kiedy zagadnęła: „O, pan z miasta, pan z Warszawy. Chodź pan, pomożesz mi gnój wyrzucić”. Zanim się chłop obejrzał, już stał w gumowcach. Wyrzucał gnój, a pani Marysia opowiadała. I taki był ten drugi film – zwyczajny, o pracy, modlitwie, o tym, co mnisi jedzą i o której wstają. – Myśleliśmy, że to nikogo nie zainteresuje. Tymczasem okazało się, że dla ludzi, którzy żyją mechanicznie i ciągle gdzieś pędzą jak w peletonie kolarskim, już samo wejście w taki klimat jest pomocne. Że potrzebują benedyktyńskiej mądrości sprzed półtora tysiąca lat, aby znaleźć drogę do swojego wnętrza – mówi mnich.
Opactwo Benedyktynów w Tyńcu weszło w nową erę. Po wizytacji opata prezesa w latach 90. postanowiło bardziej otworzyć się na gości. – Skrzydło, w którym się teraz znajdujemy, choć jest najnowocześniejsze, nazywamy Wielką Ruiną. Jeszcze parę lat temu były tu tylko szczątki murów, a między nimi rosły drzewa. W 2008 r. zakończyliśmy odbudowę. Wtedy też wystartowaliśmy z planem innej relacji z ludźmi, którzy nas odwiedzają – wyjaśnia o. Konrad.
 
Orkisz, zioła, zarządzanie
Dziś benedyktyni z Tyńca zapraszają na dziesiątki warsztatów i rekolekcji. Ich oferta to coś więcej niż kiermasz propozycji na zasadzie „dla każdego coś miłego”. Jak podkreślają, wszystkie inicjatywy są odpowiedzią na konkretne potrzeby współczesnych ludzi. Są więc m.in. rekolekcje z postem orkiszowym według św. Hildegardy z Bingen, które leczą duszę i ciało oraz warsztaty pisania ikon i układania ikebany. Miłośnicy średniowiecznej dekoracji książki rękopiśmiennej, bez względu na wiek oraz doświadczenie plastyczne, przyjeżdżają na tygodniowe skryptoria. Zainteresowaniem cieszy się cykl „Tajemnice ziół”, który zaznajamia z ich dobroczynnym działaniem, podpowiada, jak je uprawiać w przydomowym ogródku, a nawet przygotowuje do produkcji własnych kosmetyków. Coraz szersze kręgi zatacza także „Benedyktyński Program Zarządzania. Duchowość lidera”. Uniwersalne tematy sprawiają, że do Tyńca czują się zaproszeni nie tylko księża, siostry zakonne i czołowi działacze wspólnot katolickich, ale również osoby wątpiące czy nawet deklarujące się jako… niewierzące. – Dziś wieczorem rozpoczynamy kolejne rekolekcje dla liderów. Przyjedzie na nie pan, który najpierw mówił o sobie, że jest ateistą. Teraz uważa się za agnostyka. Szuka – opowiada o. Włodzimierz Zatorski, autor książek o duchowości lidera, który wraz ze świeckim specjalistą od zarządzania prowadzi warsztaty dla menadżerów. – W „Benedyktyńskim Programie Zarządzania” uczestniczą zwykle właściciele drobnych firm i menedżerowie średniego szczebla w korporacjach. Potrzebują odnaleźć się w gąszczu zobowiązań. Często czują się pogubieni, szukają równowagi – zauważa o. Włodzimierz. Na rekolekcjach dowiadują się, że swoją duchowość powinni budować na tym, czym żyją na co dzień. Treścią ich życia są kontakty z ludźmi i zarządzanie relacjami. Żywioł lidera może więc doskonale współgrać z Ewangelią, która mówi, że drogą do Boga jest drugi człowiek.
 
Norwid…?
Punktem wyjścia do rozmów o wierze może też być kultura. W Tyńcu odbywają się cykliczne warsztaty chorałowe, czyli „intensywne spotkania z wielowiekową tradycją chorału gregoriańskiego”. Warto na nie przyjechać „wypoczętym, otwartym i chętnym do ciężkiej pracy”. Prowadzi je br. Karol Cetwiński, absolwent szkoły muzycznej pierwszego stopnia, kantor i drugi magister chóru. – Warsztaty rozpoczynają się w czwartek po południu. Kilkugodzinne próby śpiewu przeplatamy wykładami o duchowości chorału, aby formować nie tylko struny głosowe, ale również serce. Kończymy w niedzielę na Mszy św., kiedy to warsztatowa schola staje do śpiewu razem z naszymi braćmi – opowiada br. Karol. Stałą bywalczynią warsztatów jest pani Krystyna z Warszawy, 70 plus. Przyjeżdża z tęsknoty do łaciny i z miłości do muzyki. – Pani Krystyna mogłaby być moją babcią – żartuje br. Karol. – Ale do udziału w warsztatach zapraszam też moich rówieśników. Chorał odsłania głębię teologiczną. Odkrywanie, że piękna muzyka pokazuje nam prawdę o Panu Bogu, jest fascynujące – zachęca.
Ciekawą kulturalną propozycją są także rekolekcje… z Norwidem. – Spotykamy się raz w miesiącu i czytamy jeden albo dwa utwory ze zbioru Vademecum. I tak już od kilku lat – mówi o. Konrad, który z wykształcenia jest polonistą. – Chcemy przejść przez cały zbiór i zobaczyć, dokąd dojdziemy, wypełniając testament autora. To dla nas bardzo ciekawe doświadczenie, bo teksty, które na początku wydawały się nie do przebrnięcia, zaczynają w nas żyć i już nie są poza horyzontem naszej refleksji. Wysiłek medytacji nad utworami poety, filozofa i na swój sposób mistyka, po latach zaczyna przynosić owoce. Widzimy w tym mądrość św. Benedykta, który zawsze akcentował mniejszy wysiłek na długim dystansie niż wielki na krótkim. Wytrwanie przy czymś z cierpliwością przynosi więcej dobra, niż włożenie ogromnej pracy w coś, o czym szybko zapominamy – dodaje o. Konrad. A ponieważ w przeszłości był wizytatorem sióstr benedyktynek, oprócz Norwida prowadzi też warsztaty z komunikacji dla małżeństw. – Było mnóstwo kobiet i ja sam – śmieje się. – Musiałem zrozumieć ich świat. Teraz to doświadczenie bardzo się przydaje.
 
Po prostu Reguła
Orkisz, domowe kosmetyki, nauka chorału, spotkania dla liderów czy poezja mogą prowadzić do Boga. Ale czy to znaczy, że reguła św. Benedykta sama w sobie nie jest już na tyle „atrakcyjna”, że trzeba ją okraszać ikebaną i coachingiem? Albo uciekać się do organizowania trzydniowych ostatków na wzór antysylwestra? Nic bardziej mylnego. Podstawą w Tyńcu są rekolekcje o duchowości. Można przyjechać na medytacyjne czytanie Pisma Świętego, rekolekcje o modlitwie Jezusowej lub z medalikiem św. Benedykta. Cyklicznie odbywają się rekolekcje w milczeniu, Tynieckie Dni Skupienia i medytacje nad Regułą św. Benedykta. Prowadzi je m.in. ojciec opat Szymon Hiżycki. – Z bogactwa Reguły mogą czerpać nie tylko mnisi, ale wszyscy, którzy szukają w życiu umiaru i równowagi. Św. Benedykt tak ułożył dzień, by był czas na pracę, modlitwę i odpoczynek i by żadna z tych czynności nie była dominującą. Przyjazd na rekolekcje nie ma być zamknięciem się na świat na trzy dni i ucieczką do klasztoru w poszukiwaniu ciszy. Chodzi raczej o to, by przyjechać do nas z pragnieniem szukania Pana Boga bez fajerwerków i z chęcią wprowadzenia ładu w swoje życie. Klasztor oferuje spojrzenie z boku, ale żeby je zyskać, nie trzeba się tu przeprowadzać na stałe. Można zakosztować naszego życia i wrócić – z dystansem – do swojego – zachęca o. Szymon.
 
„Gruba kreska”
Historia benedyktynów z Tyńca dzieli się na dwa okresy: przed autostradą i po autostradzie. Z jednej strony niewiele się zmieniło, bo „kosztowanie mniszego życia” wygląda dziś tak jak wtedy, gdy po Wiśle pływał prom. Ciągle znajdują się goście, którzy pragną nie tylko modlić się razem z mnichami, ale też wspólnie z nimi jeść posiłki i w ciszy słuchać lektury duchowej. Którzy chcą pomagać w pracowni ceramicznej, znajdującym się za klauzurą ogrodzie albo myć podłogi – setki metrów kwadratowych podłóg… A z drugiej strony? W Tyńcu zrobiło się tłumnie i gwarno.
Ojciec Konrad: – Nie wzdychamy do „tamtych czasów”. Czy jesteśmy zmęczeni? Zmęczenie jest treścią życia! Jeśli towarzyszą mu pewność obranego kierunku i pasja poszukiwania, to w tym zmęczeniu jest siła duchowa, smak życia, radość. Trzeba ocalić duchowość w takim świecie, w jakim żyjemy. Cieszymy się, że półtorametrowe mury chronią klasztorną ciszę, o którą trudno, gdy na dziedzińcu jest trzystu turystów. Ale nie chowamy się za nimi jak w obozie przetrwania.
 


Pełna lista warsztatów i rekolekcji znajduje się na www.kultura.benedyktyni.com
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki