Zanim pójdziemy w szczegóły, konieczne przypomnienie. W obecnym kształcie Ustawa o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży z 1993 r. zezwala na legalne „przerwanie ciąży” w dwóch sytuacjach:
gdy ciąża powstała w wyniku czynu zabronionego (gwałtu lub kazirodztwa) oraz gdy rozwijające się dziecko zagraża zdrowiu lub życiu matki. Tyle w teorii, przejdźmy do praktyki.
Statystyka
W sierpniu Ministerstwo Zdrowia opublikowało dane statystyczne z wykonywania aborcji w roku 2022. W polskich szpitalach pozbawiono życia 161 dzieci nienarodzonych. Nie odbyła się ani jedna aborcja z tytułu gwałtu lub kazirodztwa. Wskazaniem do wszystkich 161 terminacji” było zagrożenie zdrowia lub życia matki, przy czym najpewniej wszystkie lub prawie wszystkie „zabiegi” dotyczyły zagrożenia zdrowia kobiety. Najpewniej, bo z sytuacjami, gdy rozwijające się dziecko zagraża bezpośrednio życiu matki, mamy do czynienia rzadko.
Ktoś powie: 161 to „dobry wynik”. Żeby zrozumieć, że statystyka się psuje, trzeba odnieść się do danych za rok 2021, gdy przeprowadzono w Polsce 107 aborcji. To w 2021 r. 29 stycznia orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego o niekonstytucyjności przesłanki eugenicznej zostało ogłoszone w Dzienniku Ustaw, zatem tego dnia aborcje eugeniczne stały się nielegalne.
Do 29 stycznia wykonano ich jednak aż 75. 107 minus 75 równa się 32 – w całym roku 2021 wykonano 32 aborcje z powodu zagrożenia zdrowia i życia matki. W kolejnym roku sprawozdawczym – 161. To prawie pięciokrotny wzrost. Sytuacja zmienia się na niekorzyść dzieci nienarodzonych i najprawdopodobniej mamy do czynienia z nadużywaniem przesłanki zagrożenia zdrowia psychicznego. Już dwa szpitale, w Oleśnicy i Jeleniej Górze, poinformowały o abortowaniu dzieci z podejrzeniem ciężkiej choroby lub niepełnosprawności, zwykle zespołu Downa. Jak to możliwe, skoro selekcja prenatalna ze względu na przewidywany stan zdrowia jest nielegalna? Po prostu – chore dziecko… zagraża zdrowiu psychicznemu matki. Nowe prawo tworzy nowe luki.
Polityka
Tymczasem zbliżają się wybory. Dla największych politycznych graczy temat ochrony dzieci nienarodzonych to gorący ziemniak. Kukułcze jajo, które chciałoby się podrzucić, ale nie ma komu. Donald Tusk najpierw wyrzuca z list wyborczych kandydatów, którzy nie poprą aborcji na życzenie. Jednak gdy „współczesna sufrażystka”, jak mówi o sobie Jana Shostak, opowiada się za aborcją aż do porodu, puszcza oko do niezdecydowanych konserwatywnych: nie, bez przesady, Platforma nie popiera takiego rozwiązania.
Z kolei PiS w generaliach idzie w family mainstreaming. Dla sprawiedliwości trzeba przyznać, że zrealizował dwa ważne postulaty środowiska
pro-life. Najpierw rękami Trybunału Konstytucyjnego zdelegalizował przesłankę eugeniczną, przyjmując na siebie tsunami agresywnej i wulgarnej krytyki podczas czarnych protestów. Na boku zostawmy rozważania na temat sposobu „załatwienia tej sprawy” – naprawdę, można było lepiej to przemyśleć. Po drugie, PiS przegłosował ustawę o świadczeniu wspierającym, która wreszcie jest zmianą systemową, a nie kosmetyczną, i tym samym szansą na realną pomoc rodzinom osób niepełnosprawnych. Zniesienie fatalnego zakazu pracy dla opiekunów na świadczeniu pielęgnacyjnym czy zwielokrotnienie świadczenia, które odtąd ma być przyznawane na każde niepełnosprawne dziecko w rodzinie, a nie – jak do tej pory – tylko na jedno dziecko, nawet jeśli chorych jest troje, to wreszcie poważne potraktowanie najsłabszych.
Ale czy PiS naprawdę jest pro-life? Jarosław Kaczyński autoryzuje „czarną strefę”, mówiąc, że „niemalże na każdym rogu w Warszawie i w wielu różnych miejscach można [aborcję – przyp. red.] załatwić i nikt tego nie zwalcza”. Mateusz Morawiecki zaś przypomina, że zawsze był zwolennikiem tzw. kompromisu aborcyjnego. Na dokładkę zdymisjonowany już minister zdrowia Adam Niedzielski powołał 12 czerwca br. Zespół do spraw opracowania wytycznych dla podmiotów leczniczych w zakresie procedur związanych z zakończeniem ciąży.
Tajemniczy zespół
Nie wszyscy członkowie zespołu wypowiadali się publicznie na temat aborcji, więc nie znamy poglądów każdego z nich. Możemy jednak podejrzewać, że w gremium tym brakuje osób, które reprezentowałyby interesy obojga: i matek, i ich nienarodzonych jeszcze dzieci. Mimo próśb i interwencji różnych organizacji do prac zespołu nie zostali dopuszczeni przedstawiciele środowiska pro-life ani sugerowani przez nich ginekolodzy i położnicy.
Przewodniczący zespołu prof. dr hab. Krzysztof Czajkowski, konsultant krajowy w dziedzinie położnictwa i ginekologii, twierdzi, że „Powinna być wprowadzona furtka dla kobiet, których dzieci nie mają żadnych szans na przeżycie” („Wprost”, listopad 2020 r.). Z proaborcyjnych poglądów znany jest także prof. dr hab. Mirosław Wielgoś, konsultant krajowy w dziedzinie perinatologii. O zakazie aborcji eugenicznej mówił: „Czuję się bezradny, solidaryzuję się z kobietami” (wyborcza.pl, styczeń 2021 r.). Z kolei prof. Ewa Helwich, konsultant krajowy w dziedzinie neonatologii, wskazywała, że porody i opieka nad ciężko chorymi dziećmi obciążają finanse publiczne i powodują wypalenie zawodowe neonatologów, a siedem lat temu tłumaczyła, dlaczego w 1993 r., gdy weszła Ustawa o planowaniu rodziny, nie można było na jej podstawie abortować dziecka z podejrzeniem zespołu Downa, a już kilka lat później stało się to możliwe. „Nas ostatecznie przekonali genetycy” – powiedziała, co dobitnie pokazuje, że aborcja jest jedynie umową społeczną. Po prostu tak się dogadaliśmy.
Prace owego zespołu są utajnione. Do opinii publicznej nie przedostają się żadne notatki z posiedzeń. Możemy podejrzewać, że eksperci debatują nad ustawowym określeniem „katalogu wskazań” do tzw. przerwania ciąży, gdy zagraża ona życiu lub zdrowiu kobiety. Ale taki „katalog”, taka „czarna lista” nigdy nie powinna powstać. Nie mam wątpliwości, że gdyby znalazło się na niej np. dwadzieścia przesłanek, to w kolejnych latach łatwo można by dopisać kolejne. Abstrahując od tego, że podobny „katalog” nie powstał dla obowiązującej ponad 20 lat przesłanki eugenicznej, choć to akurat wydawałoby się prostsze, gdyż markery z badania USG czy amniopunkcji łatwiej zmierzyć i zobiektywizować niż czynniki psychiczne.
Furtka czy brama?
Czy niepokój, że prace zespołu Adama Niedzielskiego doprowadzą do szerszego uchylenia aborcyjnej furtki, jest uzasadniony? Tak. Chyba że wcześniej sama otworzy się jak wielka brama, jak stało się w Hiszpanii. W 1985 r. socjalistyczny rząd zalegalizował aborcję z dwóch przesłanek: ciąża w wyniku czynu przestępczego oraz w sytuacji zagrożenia zdrowia i życia matki. Prawo to obowiązywało do roku 2010, czyli
25 lat. W praktyce ok. 98 proc. wszystkich aborcji zgłoszonych w latach 1986–2010 zostało zaklasyfikowanych jako „zagrożenie dla zdrowia matki”. Kolejną zmianę prawa przyniósł rok 2010 – wówczas dodano aborcję na życzenie do 14. tygodnia ciąży. Co zaskakujące, liczba legalnych „przerwań ciąż” prawie nie wzrosła. Papier jest cierpliwy i wszystko przyjmie – przez lata zagrożenie zdrowia psychicznego załatwiało aborcję na życzenie.
Wiele wskazuje na to, że nad Wisłą będzie podobnie. Obym się myliła.