Co roku w okolicach maja nawet ci, którzy nie mają już małych dzieci, dyskutują o Komuniach. Prezenty zostawmy z boku, a zacznijmy od tego: kto jest odpowiedzialny za przygotowanie dziecka do Pierwszej Komunii Świętej?
– Pytanie o odpowiedzialność przenosi nas trochę do porządku idealnego. Idealnie byłoby, gdyby w tym przygotowaniu współpracowały ze sobą najważniejsze dla dziecka środowiska, czyli rodzina i Kościół, a przez katechezę także szkoła. Rodzinę wymieniam na początku nieprzypadkowo, bo to tu dziecko poznaje wiarę. Chłonie świadectwo życia rodziców, uczy się modlitwy, jest wprowadzane do praktyk religijnych. Takie dziecko na katechezie dostaje ugruntowanie intelektualne tego, czego już doświadcza. Gdy Kościół dopuszcza dziecko do sakramentu, jest to zarazem gratyfikacja i wsparcie trudu rodziców. Natomiast doświadczenie wielu katechetów pokazuje, że często brakuje dzieciom tej wyniesionej z domu bazy. Część rodziców swoją odpowiedzialność ogranicza do tego, by pomóc dziecku spełnić wymagania katechety. Dla niektórych taki układ to wygodne rozwiązanie. Warto by się zastanowić, z czego to wynika. Być może nie czują się kompetentni, by robić coś więcej? Jednak ich rezygnacja z odpowiedzialności pozostawia lukę, którą bardzo trudno wypełnić. Myślę, że w duszpasterstwie dzieci komunijnych dobrze byłoby część uwagi z dzieci przekierować na rodziców, tak by dać im to poczucie kompetencji i zaprosić do większej współpracy.
Dać poczucie kompetencji: „Nie musisz być teologiem! Jesteś niezastąpiony, bo jesteś rodzicem!” czy zewangelizować rodziców przy okazji przygotowania do sakramentu ich dzieci?
– To pierwsze. Sądzę, że błędne jest założenie, iż poprzez dzieci duszpasterze trafią do rodziców – choć w wielu parafiach to jedyny model „duszpasterstwa dorosłych”. Jest na odwrót. To rodzice mają za zadanie wychować dzieci w wierze i na to dobrze byłoby nakierować duszpasterstwo: dać mamie i tacie pomysły, jak to zrobić, podsunąć narzędzia, które wesprą, np. dobre filmy, książki, grupki formacyjne dla dzieci. W przeciwnym razie mamy to, co mamy – dzieci znikają z kościoła równie nagle, jak się w nim pojawiły.
Mówi się, że bierzmowanie to sakrament pożegnania z Kościołem. A ja czasem myślę, że dla niektórych tym sakramentem jest Pierwsza Komunia Święta…
– Mam podobną perspektywę, a na potwierdzenie mogę przytoczyć dowód anegdotyczny – naoczny w wielu parafiach. Kiedy na Mszy św. jest coś związanego z przygotowaniami, np. rozdanie różańców, kościół jest pełen dzieci. Można się zdziwić, że jest ich aż tyle, bo w pozostałe niedziele ich nie widać. I podobny efekt jest po białym tygodniu. Ledwo się skończy, dzieci przestają przychodzić. Jeśli się zastanowimy, dlaczego tak jest, jak bumerang wróci hasło: rodzice. Dziewięciolatki rzadko chodzą same do kościoła. To rodzice je tam zabierają – albo nie.
Dlaczego Twoje dzieci nie uczęszczają na standardowe przygotowanie w parafii?
– Powodów jest kilka, a najważniejszy jest ten, że od lat jesteśmy z mężem zafascynowani ideą wczesnej Komunii Świętej i szukaliśmy sposobów, by przygotować nasze dzieci do pełnego przeżywania Eucharystii właśnie w taki sposób. W pedagogice istnieje określenie „fazy wrażliwe”. To takie etapy w życiu dziecka, gdy jest ono szczególnie podatne na rozwój w danej dziedzinie. Jest faza wrażliwa na czytanie, na matematykę, i jest też okres, gdy dziecko jest szczególnie wrażliwe religijnie. Staraliśmy się uchwycić te momenty i rozpocząć przygotowania do Komunii właśnie wtedy. Mamy doświadczenie, że sześcio-, siedmioletnie dzieci z wielką wiarą odkrywają Jezusa Eucharystycznego. Myślę też, że przez wczesne Komunie Pan Bóg oczyszcza nasze spojrzenie na ten sakrament.
Że nie musimy na niego zasługiwać, bo zasłużyć się nie da? I że Komunia nie jest nagrodą za ukończenie jakiegoś etapu, ale chlebem na drogę?
– Właśnie tak! I mamy po prostu przyjmować Pana Jezusa z wiarą i miłością. Tak właśnie rozumieją to dzieci. Przynajmniej zanim się zorientują, że można przy tej okazji zorganizować małe wesele i dostać górę prezentów.
Też jestem zwolenniczką wczesnej Komunii Świętej, ale wielką krzywdą byłoby powiedzenie, że w zwyczajnej szkole nie da się dziecka dobrze podprowadzić do sakramentu, że zawsze trzeba szukać czegoś niestandardowego. Widzę jednak dużą trudność księży i katechetów: jak ocenić, czy dziecko jest gotowe w sposób inny niż „pruski”?
– Prawda, to niełatwe zadanie. Czy w parze z przyswajaniem wiedzy religijnej idzie zrozumienie? Jaki jest wewnętrzny stan dziecka, czy ono pragnie przystąpić do Komunii? Aby to ocenić, potrzeba czasu, wnikliwej obserwacji, uwagi poświęconej każdemu dziecku z osobna. Należałoby też te kryteria zobiektywizować, żeby ocena nie opierała się wyłącznie na odczuciu katechety. Może jakimś ideałem byłaby indywidualna rozmowa z rodzicami każdego dziecka na temat jego dojrzałości religijnej, aby wspólnie się jej poprzyglądać? Wiem, że w warunkach pracy z klasą to trudne do zrealizowania. Siłą rzeczy akcent pada więc na egzekwowanie wiedzy, bo to najłatwiej w sposób obiektywny zmierzyć. I bywa, że wiedza, jako czynnik, który łatwo sprawdzić i wyegzekwować, przyćmiewa wszystko inne.
A gdybyśmy na serio odwrócili kolejność: najpierw doświadczenie, potem wiedza? W tę stronę idą wskazówki duszpasterskie dotyczące dopuszczania dziecka do wczesnej Komunii. Nie ma tu żadnych wymagań co do zakresu wiedzy religijnej dziecka. By móc przystąpić do wczesnej Komunii, dziecko musi wyrazić takie pragnienie, a także rozumieć, że Chleb Eucharystyczny to nie jest zwykły chleb, ale Ciało Chrystusa. Na bazie tego podstawowego pragnienia i zrozumienia można poszerzać wiedzę dziecka na kolejnych etapach katechizacji.
Dziecko ma całe życie na miłowanie Pana Boga umysłem, na zrozumienie, w co wierzy. Zdąży jeszcze przeczytać świetne książki o różnych rodzajach duchowości, zajrzy do Katechizmu Kościoła katolickiego, pozna historię narodu wybranego, sięgnie po najważniejsze encykliki. A teraz, gdy jeszcze jest małe, doceńmy siłę d o ś w i a d c z e n i a religijnego! Bezcenne jest nie tylko świadectwo wiary rodziców, dziadków, chrzestnych, których dziecko obserwuje, ale też doświadczenie, które nabywa samodzielnie: jego modlitwa, jego pełne uczestnictwo we Mszy św., jego osobista relacja z Panem Jezusem. Może czasami to spłycamy, powątpiewając, czy kilkuletnie dziecko może mieć żywą więź z Bogiem. Tak, może mieć.
Oprócz „zdawania” dekalogu, Credo, prawd wiary i innych elementów małego katechizmu obecnie głównym kryterium dojrzałości jest wiek. Gdy sześciolatki poszły do szkoły, Komunia została wrzucona do trzeciej klasy. W edukacji zadziała się reforma, ale Komunia pozostała w trzeciej klasie. Może warto rozpocząć dyskusję o przeniesieniu jej do klasy drugiej, a nawet pierwszej?
– Ja jestem za! Również dokumenty Kościoła zachęcają, by umożliwić przyjmowanie Komunii św. młodszym dzieciom. Na pewno bylibyśmy wtedy bliżsi uchwycenia fazy wrażliwej na religię u wielu dzieci. Bo co się dzieje, gdy się ten moment przeoczy? To, co przychodziłoby dziecku z łatwością, wsparte jego naturalną ciekawością, staje się trudem, mozołem. Nie znam poważnego argumentu, który by kazał zostawić Komunię w trzeciej klasie. Raczej wygląda to na niedopatrzenie. Może czas je naprawić?
Była analogia z bierzmowaniem, to jeszcze ze ślubem. Narzeczeni zamawiają salę, tort, obrączki, zapraszają setki gości, ustalają, jakie kwiaty, zdjęcia itp., aż w dniu ślubu są tak wykończeni, że wzdychają: „Uff, wreszcie koniec…”. Tymczasem to dopiero początek! Nam, rodzicom, zależy na dobrym przygotowaniu do Komunii, na jej uroczystej oprawie, ale tu też: to dopiero początek. Jak towarzyszyć dziecku potem?
– Po prostu: żyć sakramentami, modlitwą, Ewangelią w swojej codzienności. Modląc się, uczyć modlitwy. Uczestniczyć wspólnie w Mszy św., przyjmować Komunię, praktykować spowiedź. Z wiarą przyjmować to, co nam się przydarza. Żyć rytmem roku liturgicznego – np. stworzyć w domu miejsce, które będzie przypominało o obecności Boga, a zarazem podkreślało okres liturgiczny. Może to być półka z Pismem Świętym, krzyżem i obrazem, a na niej to, co pomaga przeżywać dany czas – kalendarz na Adwent czy Wielki Post, szopka, grób Pana Jezusa, świeca na Zesłanie Ducha Świętego, różaniec czy bukiet kwiatów dla Maryi. Przy założeniu, że dziecko uczęszcza na katechezę, wystarczy samo życie. Jeśli natomiast chcemy pogłębić dzieciom intelektualne zrozumienie wiary, można dobrać odpowiednie lektury. Warto też po prostu rozmawiać o tym, jak sami przeżywamy wiarę, i pytać o to dziecko, by wiedzieć, jak ono rozumie różne pojęcia i kim dla niego jest Bóg.
Napisałaś niezwykłą książkę. Najpiękniejszą, jaką znam o Eucharystii – a czytam prawie wszystko, co jest na rynku. Dlaczego do opowiadania o Eucharystii zastosowałaś tak modny w dziennikarstwie storytelling?
– Storytelling to słowo, które zyskało popularność, ale samo opowiadanie historii to coś, co ludzie robili od zawsze. Od pradawnych czasów opowieści towarzyszyły ludziom, pomagały oswoić to, czego nie rozumieli, przekazać wiedzę poprzednich pokoleń, objaśnić świat, ale tak, żeby człowiek sam mógł wyciągnąć wnioski na miarę swojej dojrzałości. Przecież przypowieści Jezusa o królestwie Bożym to nic innego, jak właśnie takie historie. Miały one niezwykłą funkcję – jednocześnie odkrywały i zakrywały rzeczywistość, trzeba było mieć klucz, by je odpowiednio zrozumieć. Z opowieści każdy czerpie tyle, ile potrafi, nie więcej. Nie da się jej przedawkować jak wiedzy. Kiedy szukałam sposobu, by przybliżyć dzieciom Eucharystię, unikając wykładu teologicznego, pomyślałam właśnie o stworzeniu opowieści. Takich, które pomogą tę niezwykle bogatą rzeczywistość naświetlić z różnych stron. Które przybliżą do tajemnicy, ale pozostawią wiele do samodzielnego odkrycia. Właściwie byłam zdziwiona, że nie opowiadamy w taki sposób o Eucharystii. Jezus sięgał po przypowieści o Królestwie, a my mamy Najświętszą Ofiarę, która wykracza poza ramy czasu i przestrzeni! Trudno to wyjaśnić – opowieści są narzędziem, które to ułatwia.
Ksiądz do pełnego kielicha wina wlewa tylko maleńką kroplę wody. Ta kropla symbolizuje wszystkie grzechy ludzkości, popełnione od początku do końca świata. I ten ogrom zła tonie w Bożej miłości i miłosierdziu, które symbolizuje wino stające się Krwią. Masz łatwość tłumaczenia trudnych spraw prostymi słowami. I wyjaśniania symboli, które także dorosłych prowadzą do głębszego przeżywania Mszy św.
– Dziękuję – to zasługa opowieści. Dzięki nim „rozkładam” Mszę św. na poszczególne części, a kiedy taka mała cząstka dostaje swoją opowieść, odkrywamy ją na nowo. Tak się właśnie dzieje w opowieści kropli, którą przytoczyłaś. Na Mszy św. jest to tylko chwila, drobny gest kapłana. Łatwo go przeoczyć. Dzięki temu, że kropla wody opowiada swoją historię, dużo lepiej go rozumiemy i przede wszystkim – uczymy się zauważać. Innym gestem, którego wagi często nie dostrzegamy, jest pocałunek ołtarza, jakim kapłan rozpoczyna Mszę św. A przecież ten pocałunek to zarazem powitanie w imieniu całej wspólnoty, znak miłości i całkowitego oddania kapłana, ale także wyraz czci dla miejsca, na które już wkrótce zstąpi sam Bóg. Albo chwila, gdy kapłan ukazuje wiernym Ciało Pańskie. To tylko krótkie spojrzenie, niektórzy wierni nawet nie podnoszą wtedy oczu. A gest ten ma korzenie w historii Izraela i wskazuje, jak wielka jest waga tego spojrzenia – ono ocala życie. Dzięki opowieściom stajemy się wyczuleni na te momenty. Przeżywamy Mszę św. uważniej, coraz bardziej otwarci na miłość, coraz pełniej obecni. Już nie tylko czytamy w katechizmie, że Msza św. to źródło i szczyt życia duchowego, ale zaczynamy tą prawdą żyć.
---
Magdalena Urlich
Polonistka, dziennikarka, autorka książek dla dzieci, wydawca
---
Eucharystia w opowieściach
Magdalena Urlich
il. Magdalena Lisak
Wydawnictwo Jaskółka 2025