Logo Przewdonik Katolicki

Jesteśmy w połowie drogi

Magdalena Guziak-Nowak, Polskie Stowarzyszenie Obrońców Życia Człowieka
Praca pt. Proszę, nie pozwól mi umrzeć Weroniki Basisty wyróżniona w XVI edycji Ogólnopolskiego Konkursu dla Młodzieży „Pomóż ocalić życie bezbronnemu” o nagrodę im. bł. ks. J. Popiełuszki

W 1993 r. Sejm przyjął ustawę zasadniczo chroniącą życie. Gdzie jesteśmy trzydzieści lat później?

Był 7 stycznia 1993 r. Nasze państwo, jako pierwszy kraj na świecie, odrzuciło w wyniku demokratycznego głosowania komunistyczne, aborcyjne prawo. Sejmowe głosowanie poprzedziła wieloletnia praca u podstaw: organizowanie pomocy dla samotnych matek, wydawanie publikacji popularnonaukowych o rozwoju dziecka przed narodzeniem i wiele innych. Czasy były trudniejsze niż obecnie, a ruch pro-life wydawał się jakimś tabu. Już samo wprowadzenie tematu ochrony życia poczętego do debaty publicznej i przekonanie posłów do głosowania „za życiem” było wynikiem ciężkiej pracy ówczesnych działaczy pro-life (w PRL-u liczba legalnie przerwanych ciąż przekraczała 200 tys. rocznie).
Właśnie – nie „przeciw aborcji”, ale „za życiem”. Przełomowa ustawa, uchwalona 30 lat temu, nie była – jak ją nazywają zwolennicy tzw. wyboru – ustawą antyaborcyjną, lecz – jak czytamy w jej nazwie – Ustawą o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży.

Metoda małych kroków
Przyjęte prawo było niedoskonałe, a niektórzy obwołali je „aborcyjnym kompromisem”. Środowisko pro-life było z tego powodu podzielone. Jedni cieszyli się i mimo wszystko uważali ustawę za cywilizacyjny przełom, inni walczyli o „wszystko albo nic”, zarzucając tym pierwszym „krew na rękach”. Z perspektywy czasu widzimy, że droga małych kroków była jedyną szansą na zmianę stalinowskiego prawa, które przez lata stworzyło kulturę aborcyjną, przyzwalającą na zabijanie dzieci właściwie z każdego „powodu”, np. zbyt małego mieszkania czy niskich dochodów. W tamtym czasie nie udałoby się osiągnąć więcej. Musiało minąć kolejnych 28 lat, aby dzieciom podejrzewanym o chorobę zagwarantować takie same prawa jak innym pacjentom. Tak zwana aborcja eugeniczna została uznana za niezgodną z Konstytucją RP w 2020 r.
Trzydziesta rocznica uchwalenia tej przełomowej ustawy zachęca do postawienia wielu pytań. Jak rozmawiać o aborcji z ludźmi młodymi, dla których 7 stycznia 1993 r. to data z poprzedniej epoki? Jaką strategię narracji przyjąć w mediach? Co dzisiaj jest największym wyzwaniem dla organizacji pro-life? W jaki sposób towarzyszyć kobietom, dla których ciąża jest niechcianym zaskoczeniem? Czy mamy propozycje wsparcia dla rodziców czekających na narodziny chorego dziecka? I czy wspomniana ustawa w ogóle działa, bo po co nam przepisy martwe, ignorowane czy zapomniane?

Czy ustawa „działa”?
Przypomnijmy, że ustawa z 1993 r. dopuszczała zabicie dziecka w przypadku, gdy ciąża stanowiła zagrożenie dla życia i zdrowia kobiety, badania prenatalne wskazywały na ciężkie i nieodwracalne uszkodzenie płodu lub zachodziło uzasadnione podejrzenie, że ciąża powstała w wyniku czynu zabronionego. Trudno jest jednak dyskutować o kształcie ochrony życia w Polsce dziś, w 2023 r., bez uwzględnienia orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego. Opublikowane w Dzienniku Ustaw 27 stycznia 2021 r. zniosło jeden z wyżej wymienionych „wyjątków” – aborcja ze względu na podejrzenie choroby jest niekonstytucyjna, a więc nielegalna.
Kiedy w 1993 r., po burzliwej walce politycznej (słowo „kompromis” naprawdę tutaj nie pasuje…), Sejm przyjął nowe prawo, jego przeciwnicy przewidywali, że wzrośnie liczba zgonów kobiet przy porodach, wzrośnie liczba dzieciobójstw, rozwinie się turystyka aborcyjna, a tzw. podziemie sięgnie 200 tys. kobiet rocznie (na podstawie tych fałszywych przesłanek w roku 1996 na krótko przywrócono aborcję z przyczyn społecznych – więcej w ramce). Po te argumenty zwolennicy aborcji sięgają także dziś. Spróbujmy na nie odpowiedzieć.

Prawo pro-life a zdrowie i życie kobiet
W mojej ocenie najpoważniejszym (choć nieprawdziwym) zarzutem wobec prawa pro-life jest przekonanie, że zagraża ono życiu kobiet. Od czasu do czasu media informują o śmierci kobiety w ciąży, a winą obarczają przepisy chroniące życie. Tak było np. w przypadku tragicznej śmierci pani Izabeli z Pszczyny. Mimo że prokurator postawił lekarzom zarzuty postąpienia niezgodnie ze sztuką lekarską, mimo że kontrola NFZ wykazała liczne nieprawidłowości, mimo że na szpital nałożono karę w wysokości blisko 650 tys. zł, feministki nadal utrzymywały, że kobieta zmarła z powodu ustawy. Z perspektywy czasu widzimy, że to kłamstwo było potrzebne, aby zbierać podpisy pod projektem ustawy „Legalna aborcja bez kompromisów”, zakładającej aborcję nawet do dziewiątego miesiąca ciąży. To najsmutniejszy przykład z polskiego podwórka, ale warto wiedzieć, że w innych krajach podobne tragedie wykorzystywane są dokładnie w taki sam sposób, ostatnio np. na Malcie. Oczywiście, że ciągle możemy zrobić więcej, by jakość opieki nad matką w ciąży była lepsza. Gdy rozmawiamy o tak wielkiej tragedii, jaką jest śmierć człowieka, trudno odsyłać do tabelek. Jednak faktem jest, że standardy opieki okołoporodowej są u nas dość wysokie. Średni wskaźnik śmiertelności matek w Unii Europejskiej wynosi 6 zgonów na 100 000 żywych urodzeń, w Polsce jest on trzykrotnie niższy. Mamy pod tym względem lepsze wyniki niż np. Niemcy czy Francja, a eksperci wiążą te rezultaty m.in. z wprowadzeniem ustawy z 1993 r.


107

Tyle legalnych aborcji wykonano w Polsce w 2021 r. To dziesięciokrotnie mniej niż w poprzednich latach. Aż 75 aborcji wykonano w styczniu 2021 r. z „przesłanki eugenicznej” (orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego weszło w życie 27.01.2021 r.). Pozostałe 32 przypadki dotyczyły zagrożenia życia i zdrowia matki. W 2021 r. nie wykonano żadnej aborcji, dla której przesłanką byłby gwałt lub kazirodztwo


Prawo pro-life a turystyka aborcyjna
Innym argumentem przeciwko ustawie jest tzw.  turystka aborcyjna – Polki mają wykonywać aborcje w klinikach w Czechach, Niemczech, Holandii czy Wielkiej Brytanii. Warto wiedzieć, że wszystkie kraje, w których aborcja przeprowadzana jest legalnie w szpitalach lub klinikach, podają dokładne dane na ten temat. Wynika z nich, że rocznie przerywa tam ciążę od kilkunastu do kilkuset Polek. To ciągle o kilkaset za dużo, ale liczba ta nie przystaje w żaden sposób do statystyk organizacji feministycznych, które mówią obecnie o 10–30 tys. zagranicznych aborcji rocznie. Nagłaśnianie nieprawdziwych danych jest elementem ideologicznej walki o legalizację aborcji w naszym kraju („skoro decyduje się na nią tak wiele kobiet, to lepiej ją zalegalizujmy”).

Prawo pro-life a tzw. podziemie
W wielu krajach przed laty wprowadzono aborcję na życzenie, aby – jak twierdzono – wyprowadzić aborcję z podziemia i zadbać o zdrowie kobiet. Dziś obserwujemy ponowną próbę przeniesienia aborcji do podziemia i ominięcia obowiązującego prawa, głównie poprzez oferowanie kobietom tabletek poronnych do wykonania aborcji farmakologicznej w domu. Aborcja ponownie zaczyna być spychana do szarej strefy, czego poważne konsekwencje ponosi przede wszystkim kobieta. Aktywiści anti-life przekonują o rzekomym ogromnym podziemiu aborcyjnym (według nich w Polsce wynosi ono 50–200 tys. aborcji rocznie). To także jedno z narzędzi w strategii pro-choice, którą już w 1982 r. zdemaskował nawrócony aborter dr Bernard Nathanson, odpowiedzialny za aborcje 75 tys. dzieci, w tym jednego własnego. Wspominał: „Mass mediom i opinii publicznej przekazywaliśmy informację, że rocznie przeprowadza się w Stanach około miliona aborcji, chociaż wiedzieliśmy, że naprawdę jest ich około 100 tysięcy. (…) Liczby te zaczęły kształtować świadomość społeczną w USA i były najlepszym środkiem, aby przekonać społeczeństwo, że trzeba zmienić prawo antyaborcyjne. Sfałszowane przez nas dane na temat przerywania ciąży wpłynęły na legalizację aborcji przez Sąd Najwyższy”.
Trzeba uczciwie przyznać, że trudno jest rzetelnie oszacować rozmiar podziemia aborcyjnego. Możemy tę liczbę uprawdopodobnić w oparciu o naukowe modele, bazujące na danych demograficznych i medycznych. Modele te uwzględniają m.in. liczbę odnotowanych poronień samoistnych, martwych urodzeń, hospitalizacji, zgonów kobiet, śmiertelności noworodków. Według tych wyliczeń liczba nielegalnych aborcji w Polsce mieści się w granicach od 5 do 16 tys. rocznie. Gdyby rzeczywiście podziemie aborcyjne w Polsce miało rozmiary podawane przez aktywistki aborcyjne (czyli między 50 a 200 tys. rocznie), natychmiast znalazłoby to odbicie w danych demograficznych i medycznych.
Należy też dodać, że podziemie aborcyjne w 2023 r. nie chowa się w dzikich gabinetach w piwnicach. Jego nową odsłoną jest wspomniana aborcja farmakologiczna. Domowa, cicha i dyskretna – mówią aktywiści anti-life – ale zaraz dodają: „powiedz sąsiadowi, że źle się czujesz, niech do ciebie zajrzy za parę godzin”, bo wiedzą dobrze, że tego typu praktyki są dla kobiet bardzo niebezpieczne. Nawet ginekolodzy znani ze swoich proaborcyjnych wypowiedzi przestrzegają kobiety przed przyjmowaniem w domu tego typu środków. Ostrzeżenia przed domową aborcją znajdują się także na stronach internetowych zagranicznych klinik aborcyjnych, gdyż możliwymi powikłaniami są m.in. krwotoki, poważne infekcje wymagające hospitalizacji i transfuzji krwi, konieczność interwencji chirurgicznej, a nawet zgony (np. w 2021 r., wskutek powikłań po aborcji farmakologicznej zmarła 23-letnia argentyńska aktywistka proaborcyjna, która wcześniej walczyła o jej legalizację). Środki do aborcji farmakologicznej, które promują polskie aktywistki, są produkowane przez indyjski koncern, który zaopatruje rynki w Azji Południowej i Afryce. Nie otrzymał dopuszczenia do obrotu w żadnym kraju europejskim, USA ani Australii ze względu na wątpliwą jakość produktów. Z forów internetowych dowiadujemy się, że tabletki do aborcji przychodzą w zwykłej kopercie albo woreczku strunowym, podczas gdy środki hormonalne mają jedne z najbardziej restrykcyjnych wymogów co do przechowywania i transportu. Niestety, prawdopodobnie taki kształt podziemia aborcyjnego jest wielu środowiskom na rękę: władzy, bo „nikt nic nie wie”, i organizacjom proaborcyjnym, bo „to twoja sprawa”.

Jesteśmy w połowie drogi
Polska historia, najpierw legalizacji aborcji, a potem wprowadzenia ustawodawstwa chroniącego życie nienarodzonych, pokazuje, że aborcja jest jedynie umową społeczną. Tak jak społeczeństwa umawiają się na płacenie podatków, obowiązek szkolny czy system emerytalny, tak umawiają się na aborcję. „Do 12. tygodnia ciąży? A dlaczego tak krótko? Może do 24. tygodnia? Tylko chore płody? Nie, dorzućmy jeszcze przyczyny społeczne…” Austriacki reżyser Tomasz Furhapter, twórca filmu dokumentalnego Trzecia opcja o późnych aborcjach dzieci uznanych za niepełnosprawne, pokazuje, w jaki sposób miarą zaczerpniętą ze świata produkcji zaczęliśmy oceniać ludzkie życie. Skonstruowaliśmy przepisy, aby nasze dążenie do „optymalizacji” objęło także człowieka. Choćby badania prenatalne – opracowane, by ratować najmniejszych, z biegiem czasu w rękach niektórych osób stały się narzędziem selekcji prenatalnej. „W wywiadach z lekarzami pytałem, jak należy zdefiniować poważną niepełnosprawność i gdzie jest granica. Odpowiedź była taka, że nie ma odpowiedzi. To kwestia gustu” – powiedział Furhapter w wywiadzie. W podobnym tonie wypowiedział się prof. Siddhartha Mukherjee, amerykański onkolog i hematolog: „Decyzje o usunięciu płodu z zespołem Downa (…) zostały zaakceptowane na drodze konsensusu społecznego i medycznego (..) Ale przecież nietrudno zauważyć, że granice te są łatwo przesuwalne”.
Z jednej strony to przerażające – to człowiek decyduje, kto może żyć, a kto musi zginąć. Ale dziś popatrzmy z tej drugiej strony – skoro aborcja to tylko umowa społeczna, to znaczy, że można ją zmienić, co szczęśliwie wydarzyło się 30 lat temu. Niech jednak nasz optymizm będzie umiarkowany. 30 lat po uchwaleniu przełomowej ustawy jesteśmy w połowie drogi. Cieszymy się z dobrego prawa, ale też widzimy, jak wiele jest jeszcze do zrobienia. Wyzwaniem jest pomoc osobom z niepełnosprawnościami. Skrajne ubóstwo wielu z tych rodzin to wielka rana, której nie zakleimy plasterkiem internetowych zbiórek. Tu jest potrzebna pomoc systemowa, o którą niektóre środowiska pro-life apelują od lat. Z przykrością stwierdzam, że jak dotąd żadna z partii nie potraktowała tych postulatów poważnie, prawdopodobnie nie dostrzegając w tej grupie elektoratu na tyle dużego, że warto byłoby o niego zabiegać. Tymczasem rodziny opiekujące się niepełnosprawnymi dziećmi i dorosłymi są od lat dyskryminowane – i nie jest to słowo na wyrost. Absurdem jest np. zakaz pracy dla opiekunów, którzy pobierają tzw. świadczenie pielęgnacyjne.
Wyzwaniem, które zawsze będzie aktualne, jest też pomoc kobietom w nieoczekiwanej ciąży. I to nie tylko wtedy, gdy do nas przyjdą i poproszą. Nie, naszą odpowiedzialnością jest szukanie ich i towarzyszenie im, jeśli nam na to pozwolą. W dobie fake newsów ciągle trzeba też stawiać na edukację, która może skutecznie chronić przed manipulacją. Potrzeba promować hospicja perinatalne – jeszcze dwa lata temu prawie 90 proc. Polaków nie wiedziało, że takie placówki w ogóle w Polsce istnieją, a co dopiero, że można skorzystać z ich kompleksowej opieki na NFZ. Powinniśmy też szukać nowych sposobów mówienia o pro-lifie – dziś znajdujemy się między narracją wojenną a visual storytelling. Co będzie potrzebne jutro, za rok, dwa…?

---

Po raz pierwszy w Polsce zalegalizowano aborcję 9 marca 1943 r. Hitler powiedział: „Osobiście zastrzelę tego idiotę, który chciałby wprowadzić w życie przepisy zabraniające aborcji na wschodnich terenach okupowanych”. Równocześnie zaostrzono kary, do kary śmierci włącznie, za zabicie niemieckiego nienarodzonego dziecka.

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki