"Bezbolesne przywracanie miesiączki", "Masz ciążący problem?", "Ginekolog - pełen zakres" - gazety zapełnione są dziś podobnymi ogłoszeniami. Czy na tej podstawie można jednak wysnuwać jakiekolwiek wnioski o skali podziemia aborcyjnego w Polsce?
Według oficjalnych statystyk rządowych, w 1999 roku zanotowano 62 przypadki nielegalnych aborcji, rok później 83, a w 2001 roku 60 (przy 124 wykonanych legalnie). Nie trzeba być specjalnie bystrym obserwatorem, by stwierdzić, że te dane są fikcją, a skala aborcyjnego podziemia jest dużo większa. Co do tego panuje jednak wyjątkowa zgoda zarówno wśród przeciwników, jak i orędowników aborcji. Problem pojawia się przy ocenie skali tego zjawiska. Zdaniem środowisk feministycznych i popierających legalizację aborcji parlamentarzystów Sojuszu Lewicy Demokratycznej, ustawa antyaborcyjna jest fikcją, czego dowodem ma być - według różnych szacunków - od 80 do 200 tys. nielegalnych zabiegów przerywania ciąży rocznie. Z kolei środowiska zaangażowane w obronę życia poczętego twierdzą, że są to dane wzięte z sufitu. Ich zdaniem, realna liczba "podziemnych" aborcji mieści się w przedziale 7-15 tys. rocznie. Kto zatem ma rację w tym sporze?
Głos "wiarygodnych"
Najpoważniejszym sojusznikiem SLD w walce o swobodny dostęp kobiet do przerywania ciąży jest Federacja na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny. To właśnie raport z 2000 roku autorstwa szefowej Federacji Wandy Nowickiej stanowi podstawę wszelkich przekłamań, jakimi dzisiaj posługują się w swojej argumentacji zwolennicy aborcji bez ograniczeń.
Jednak już choćby pobieżna analiza dokumentu pokazuje, z jak mało wiarygodnymi informacjami mamy do czynienia.
Zdaniem przedstawicielek Federacji o skali podziemia aborcyjnego mają świadczyć dane demograficzne, przede wszystkim spadek liczby urodzeń (tyle tylko, że niż demograficzny to od lat trwała tendencja europejska), a zwłaszcza występowanie pewnej współzależności pomiędzy liczbą urodzeń a liczbą aborcji. "Jaki procent urodzeń żywych stanowią w Polsce aborcje, trudno stwierdzić, choć jest on na pewno znaczący" - brzmi jedno ze zdań raportu. Powstaje jednak pytanie, skąd to przeświadczenie, skoro tak trudno to stwierdzić? Ale autorki raportu zaraz przekonują, że w latach 80. liczba legalnych aborcji stanowiła około 1/5 liczby urodzeń, zatem jeżeli w Polsce rodzi się ok. 400 tys. dzieci rocznie, to liczba aborcji powinna wynosić w tym okresie mniej więcej 80 tysięcy.
Widocznie jednak ta liczba wydaje się dla nich zbyt mała, więc pojawia się kolejne zdanie: "Znane są analizy, na podstawie których szacuje się, że w latach 80. stosunek liczby urodzeń do liczby aborcji wynosił 1:1. Uwzględniając znaczny wzrost stosowania antykoncepcji w porównaniu z latami 80., niektórzy demografowie oceniają, że obecnie liczba urodzeń ma się do liczby aborcji jak 2:1. Gdyby te szacunki były prawdziwe, oznaczałoby to, że około 190 tysięcy Polek rocznie poddaje się aborcji".
No właśnie, tyle tylko, że federacjonistki nie podają niestety, skąd pochodzą owe "znane" analizy.
Potwierdzenia szukają za to w analogii do państw ościennych. Na Łotwie liczba aborcji ma przewyższać liczbę urodzeń, a w Czechach i na Litwie ma być niewiele mniejsza.
Szkoda tylko, że autorki raportu nie biorą pod uwagę, że szacowanie nielegalnych aborcji na podstawie porównania z państwami sąsiednimi jest niemiarodajne. Zwrócił na to uwagę prof. Bogdan Chazan, który przypomniał, że częstość chorób przenoszonych drogą płciową (w tym HIV), zgonów kobiet w związku z ciążą, porodem i połogiem, umieralność płodów i noworodków są w tych krajach dużo wyższe niż w Polsce. Dzieje się tak m.in. właśnie z powodu powikłań poaborcyjnych.
Niejako przy okazji autorki raportu same sobie przeczą. Skoro - zgodnie z ich informacjami - po legalizacji aborcji spada ogólna liczba takich zabiegów, to jak to się ma do rzeczonej Łotwy czy Czech? Tam przecież nikt kobietom nie przeszkadza usuwać ciąży w sterylnych warunkach…
Ażeby ostatecznie przeważyć szalę na swoją korzyść, federacjonistki podają informację o badaniach na kobietach wiejskich, na podstawie których szacują, że w 1999 roku aborcji poddało się 90 tys. mieszkanek wsi. Kto robił te badania, tego znowu nie podano.
Skoro zresztą istnieją tak "szczegółowe" badania, to czemu służyło wcześniejsze powoływanie się na nieprecyzyjne dane porównawcze?
Zwalczać, nie sankcjonować
Przeciwnicy aborcji wskazują na zupełnie inne dane demograficzne, które ich zdaniem są najbardziej wiarygodne dla próby określenia skali podziemia aborcyjnego w Polsce. Nawet w okresach legalizacji aborcji mamy do czynienia z podziemiem aborcyjnym (np. z osobistych pobudek kobiety). Demograf Marek Okólski określił, że stosunek aborcji nielegalnych do legalnych wynosi 1:2, natomiast Karol Meisner określił go w proporcjach 1:4.
W 1997 roku - kiedy aborcja była legalna - dokonano "na życzenie" 3047 legalnych zabiegów przerwania ciąży. Stąd wniosek, że nielegalne aborcje mieszczą się w przedziale 7-13 tys. rocznie.
Innym wskaźnikiem, na jaki zwracają uwagę obrońcy życia, jest notowany w ostatnich latach spadek śmiertelności kobiet związanej z ciążą (w roku 1991 było takich przypadków 80, w 1998 - 30, rok później 28, a w 2000 roku 25).
Gdyby podziemie aborcyjne było zjawiskiem masowym, musiałoby to znaleźć odzwierciedlenie w powyższej statystyce. A jest dokładnie odwrotnie.
Podobnie ma się sytuacja z danymi na temat kobiet leczonych szpitalnie z powodu powikłań poporodowych oraz w przypadku ilości poronień samoistnych, które miałyby - według feministek- maskować przypadki nielegalnych zabiegów. Tymczasem liczba tych ostatnich spadła w 2001 roku o prawie 19 tys. w porównaniu z rokiem 1990.
W ciągu ostatnich 20 lat nastąpiło też przewartościowanie w podejściu Polek do aborcji. Jeszcze w 1990 roku bardzo modne było hasło "mój brzuch należy do mnie". Dziś mało która kobieta mówi o swoim poczętym dziecku "płód" czy "zygota". Przyczyniły się do tego zarówno działania ruchów obrony życia, jak i rozwój medycyny (a zwłaszcza ultrasonografii, która daje dziś przyszłym rodzicom możliwość oglądania dziecka już w 12. tygodniu ciąży).
Jeszcze przed uchwaleniem ustawy chroniącej życie nastąpił diametralny spadek liczby aborcji. Wzrosło także w polskim społeczeństwie przekonanie o konieczności ochrony życia dziecka poczętego. Dane OBOP z czerwca 2003 r. mówią o 81 proc. zwolennikach (50 proc. na "tak", 31 proc. na "raczej tak") ochrony prawnej życia dzieci nienarodzonych. W ciągu ostatnich 10 lat spadła też liczba osób popierających aborcję z 26 do 13 procent. Jednak, aż 83 proc. Polaków uważa, że przerywanie ciąży powinno być dozwolone, ale jednocześnie opowiadają się za ograniczeniami dopuszczalności aborcji (dane CBOS).
Jeśli zatem wszyscy zgadzają się, że w Polsce podziemie aborcyjne funkcjonuje (choć na pewno nie na taką skalę, jak widzieliby to przeciwnicy ustawy antyaborcyjnej), to co należy w tej sytuacji zrobić? Rozwiązaniem z pewnością nie jest legalizacja aborcji, bo - jak słusznie podkreślają obrońcy życia - wszyscy zdajemy sobie sprawę ze skali kradzieży samochodów, ale nikomu nie przychodzi do głowy, by nagle prawo zaczęło dopuszczać ten stan.
Aborcja to morderstwo. Tę prawdę trzeba przypominać nieustannie. Jedynym sensownym wyjściem wobec tych, którzy o tym zapominają, pozostaje bezwzględne stosowanie prawa. Dopóki bowiem policja będzie działała tak jak dotychczas, wykrywalność nielegalnych aborcji pozostanie na poziomie kilku przypadków rocznie.
Antoni Szymański, wiceprezes Polskiej Federacji Ruchów Obrony Życia:
- Jak można poważnie traktować dane na temat podziemia aborcyjnego podawane przez panią poseł Senyszyn, skoro raz twierdzi ona, że rocznie dokonuje się 200 tys. nielegalnych aborcji, innym razem mówi, że może 150 tys., a właściwie to sama nie wie. SLD świadomie podaje takie liczby, wiedząc, że robią one wrażenie na wyborcach. To czysta demagogia, podobnie jak argumenty mające usprawiedliwiać zalegalizowanie aborcji. Jeśli twierdzi się, że ustawa aborcyjna zlikwiduje podziemie aborcyjne, to przeczą temu przykłady krajów, w których aborcja jest całkowicie legalna, np. w Holandii podziemie aborcyjne funkcjonuje cały czas z przeróżnych powodów - podatkowych, obyczajowych itp.
Pomysłodawcy fatalnego projektu ustawy o świadomym rodzicielstwie twierdzą również, że legalizacja aborcji, upowszechnienie środków antykoncepcyjnych i szeroka edukacja seksualna przyczynią się do zmniejszenia ilości przerywanych ciąż. Tymczasem w Stanach Zjednoczonych, gdzie spełnione są powyższe warunki, liczba aborcji pozostaje cały czas bardzo wysoka i stanowi bardzo duży problem społeczny. Praktyka pokazuje, że legalizacja aborcji sprzyja większej skali tego zjawiska, bowiem to, co prawnie jest dozwolone, staje się również moralnie dopuszczalne.