Logo Przewdonik Katolicki

Polska pisownia na Litwie

Łukasz Kaźmierczak
Fot. Wojciech Pacewicz/PAP

Adam Mickiewicz czy Adomas Mickevičius? Waldemar Tomaszewski, a może Valdemar Tomaševski? Krzysztof Ławrynowicz, czy raczej Kšyštofas Lavrinovičius? Wbrew pozorom chodzi tutaj o coś więcej niż tylko o kilka różniących się od siebie liter.

Pisownia nazwisk Polaków mieszkających na Litwie to jeden z najbardziej drażliwych problemów w niełatwych stosunkach między Warszawą a Wilnem. Ba – nie brakuje głosów, że to prawdziwy papierek lakmusowy, określający faktyczny stan naszych wzajemnych sąsiedzkich relacji. Jeszcze w maju socjaldemokratyczny premier Litwy Algirdas Butkevičius zapewniał, że kwestia ta zostanie włączona w najbliższym czasie pod obrady parlamentu i ostatecznie rozstrzygnięta. „Nie chcemy, by ustawa przepadła podczas głosowania. Byłoby to niegodne i nieładne” – mówił szef litewskiego rządu, dodając, że jest gotów przyjąć za to „osobistą odpowiedzialność”.
Dziś już wiemy, że nic z tego nie będzie. Pod koniec września przewodnicząca parlamentu Litwy Loreta Graużiniene zakomunikowała, że tamtejszy Sejm nie zdoła w obecnej kadencji przyjąć ustawy w sprawie pisowni nazwisk nielitewskich, ponieważ do zakończenia jego obrad pozostały tylko dwie sesje. Graużiniene nie omieszkała także przypomnieć, że litewscy parlamentarzyści są nadal podzieleni co do sposobu uregulowania tej kwestii.
 
Litewskie obietnice
W chwili kiedy piszę te słowa, na Litwie odbywają się kolejne wybory parlamentarne, nieznany jest zatem nowy rozkład sił w tamtejszym Sejmasie. Ze sporą dozą prawdopodobieństwa można jednak założyć, że w sprawie pisowni polskich nazwisk zmieni się niewiele lub zgoła nic. Skoro bowiem nie udało się przeforsować ustawy teraz, kiedy u władzy znajdowała się życzliwa Polakom – przynajmniej według składanych deklaracji – koalicja rządowa z socjaldemokratami na czele, to trudno, żeby po wyborach sytuacja uległa nagle jakiejś radykalnej zmianie na lepsze. Tym bardziej że ta ciuciubabka trwa od wielu lat. Dość powiedzieć, że już w traktacie polsko-litewskim z 1994 r. znalazł się zapis zakładający wprowadzenie pisowni nazwisk litewskich w Polsce oraz polskich na Litwie przy użyciu wszystkich znaków diakrytycznych, m.in. „ó”, „ę”, „ą”. Tymczasem kolejne litewskie rządy przekładały problem w nieskończoność, a kiedy już, już wydawało się, że sprawą zajmie się wreszcie tamtejszy parlament, projekty ustaw dotyczących pisowni obcojęzycznych imion i nazwisk wycofywano nagle z porządku obrad. Tak było choćby w kwietniu 2010 r., kiedy to niemal w przededniu katastrofy smoleńskiej tamtejszy Sejm w trakcie wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Wilnie, odrzucił projekt ustawy o pisowni nazwisk.
Na dodatek w 2009 r. Sąd Konstytucyjny orzekł, że obywatele Litwy narodowości nielitewskiej mogą mieć w paszportach zapisane swoje nazwisko w formie oryginalnej, jednakże tylko na dalszych stronach jako pomocnicze wobec litewskiego. Nawet jednak i ta marna furtka nie doczekała się praktycznej realizacji w postaci konkretnej ustawy. Nadal więc w myśl obowiązującego na Litwie prawa imiona i nazwiska we wszystkich dokumentach muszą być pisane w wersji litewskiej.
 
Vardyn Wardyn
W litewskim Sejmasie znajdują się obecnie dwa alternatywne projekty – oba przyjęte w pierwszym czytaniu do dalszych prac: projekt socjaldemokratów zakładający zalegalizowanie pisowni nielitewskich nazwisk pisanych alfabetem łacińskim w wersji oryginalnej oraz propozycja konserwatystów stanowiąca odzwierciedlenie wspomnianego orzeczenia litewskiego Sądu Konstytucyjnego. Jednak  to ostatnie rozwiązanie, umożliwiające oryginalną pisownię nazwisk tylko na dalszych stronach paszportu przy zachowaniu na pierwszej stronie nazwiska zapisanego w wersji litewskiej, absolutnie nie zadowala Polonii.
Tajemnicą poliszynela jest zresztą, że negatywny stosunek do liberalizacji przepisów w tej materii ma przewodnicząca parlamentu Lorata Graużiniene z Partii Pracy, która uchodzi za główną „hamulcową” przyjęcia projektów, szczególnie w wersji proponowanej przez socjaldemokratów. W jednej z publicznych wypowiedzi Graużiniene stwierdziła nawet, że jest to „ustawa jest okolicznościowa”, która „w zasadzie jest korzystna jedynie dla mniejszości polskiej”. Na straży obecnego status quo stoi także Państwowa Komisja Języka Litewskiego, która od dawna sprzeciwia się oryginalnej pisowni nazwisk obywateli Litwy polskiego pochodzenia, rekomendując zachowanie obowiązującej do tej pory pisowni z wykorzystaniem liter alfabetu litewskiego.
Polacy próbują radzić sobie w inny sposób. Coraz częściej zgłaszają wnioski do miejscowych sądów, domagając się wpisania swojego oryginalnego nazwiska w dokumentach tożsamości.
Jak poinformowała Polska Agencja Prasowa, większość tych spraw prowadzi działająca na Litwie Europejska Fundacja Praw Człowieka. I bywa, że litewskie sądy rzeczywiście przyznają rację wnioskodawcom. Tak było choćby w kwietniu, kiedy Wileński Sąd Dzielnicowy nakazał Urzędowi Stanu Cywilnego dokonanie wpisu w metryce urodzenia z uwzględnieniem litery „w”, która nie występuje w alfabecie litewskim. Sprawę tę opisywała szeroko „Rzeczpospolita”, informując, że dotyczyła ona syna obywatelki Litwy, Małgorzaty Runievic-Vardyn, będącej żoną obywatela Polski. Ze względu na miejscowe przepisy dziecko miało w litewskim akcie urodzenia zapisane nazwisko Vardyn – inne niż faktyczne nazwisko ojca, Wardyn. Jednak wbrew nadziejom Polonii nawet ten precedensowy wyrok nie spowodował żadnego politycznego przełomu w kwestii pisowni nielitewskich nazwisk.
 
Wilno jak Mińsk
Lista spraw kładących się cieniem na stosunkach polsko-litewskich jest oczywiście znacznie dłuższa, by wymienić choćby kwestię równie nieuregulowanych dwujęzycznych nazw miejscowości oraz ulic czy notoryczne próby utrudniania, a nawet likwidowania polskich szkół działających na Litwie. Klimat wzajemnych relacji w pewien sposób oddaje niedawna wypowiedź Jana Parysa, dyrektora gabinetu politycznego ministra spraw zagranicznych Witolda Waszczykowskiego. Kilkanaście dni temu podczas panelu dyskusyjnego na Uniwersytecie Witolda Wielkiego w Kownie Parys oświadczył, że sytuacja mniejszości polskiej na Litwie paradoksalnie jest dziś gorsza niż na Białorusi. W mało zawoalowany sposób przestrzegł także, że z powodu nierozwiązanych problemów trudno będzie przekonać polskich żołnierzy, że muszą dbać o bezpieczeństwo krajów nadbałtyckich. Słowa Parysa  wywołały oburzenie Litwinów – tamtejszy MSZ ostro zaprotestował, uznając je za obraźliwe. W specjalnym komunikacie Wilno stwierdziło, że jest rzeczą wysoce niestosowną i z zasady nieprawidłową porównywanie demokratycznego państwa z ostatnim reżimem totalitarnym w Europie. Tyle tylko, że to nie jest pierwszy tego typu głos ze strony polskiej. W ubiegłym roku ówczesny szef MSZ Grzegorz Schetyna – człowiek z zupełnie innej bajki politycznej niż Jan Parys – przedstawiając w Senacie zakres i perspektywę polityki polonijnej rządu, wymienił w jednym szeregu Litwę i Białoruś jako kraje, w których prawa polskiej mniejszości są nie tylko nie respektowane, ale także i sukcesywnie ograniczane. 
Upór Litwinów w kwestii pisowni nazwisk ma oczywiście swoje głębsze podstawy. Niektórzy z nich przyznają bez ogródek, że Litwa to mały kraj żyjący przez całe stulecia w cieniu wielkich sąsiadów, który nie ma wielkich tradycji niepodległościowych, a zatem i niewiele realnych atrybutów państwowości. I dlatego właśnie język jest dla Litwinów jednym z najważniejszych elementów tożsamości narodowej, a jako taki powinien podlegać szczególnej ochronie. Szkopuł w tym, że owe działania „ochronne” są  niezgodne z ustaleniami dwustronnego traktatu z 1994 r., a także z dobrym obyczajem przyjętym w całym demokratycznym świecie. Tym bardziej że strona polska na ogół stosuje się do podjętych wówczas zobowiązań. Na przełomie 2012 i 2013 r. Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji przeprowadziło nawet specjalną kampanię, mającą zachęcać osoby należące do litewskiej mniejszości narodowej do zmiany imion i nazwisk na zgodne z zasadami pisowni języka litewskiego.
Piłka jest więc cały czas po stronie Litwinów i to oni muszą wreszcie wykonać jakieś konkretne, namacalne, a nie tylko udawane gesty. Jeżeli nawet nie w imię pamięci dla wielowiekowej zgodnej współegzystencji w ramach Rzeczypospolitej Obojga Narodów, to chociażby z racji obecnych uwarunkowań geopolitycznych i związanych z tym zagrożeń. Pierwszy z brzegu powód: Litwę i Polskę łączy dziś nie tylko wspólna historia, ale także kilkudziesięciokilometrowy odcinek granicy nazywany przesmykiem Suwalskim, na który łakomym okiem spogląda od dawna Rosja…
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki