Litera „ł”, właściwa pisowni polskiej, nie występuje w języku litewskim. Od wyroku może być jeszcze apelacja, ale wydaje się, że obecna decyzja zamyka żmudny, wieloletni spór o pisownię nazwisk Polaków na Litwie. A spór ten był z kolei refleksem jeszcze starszego konfliktu narodowościowego.
Mniejszość uciskana, choć nie bez winy
Piszący te słowa obserwował go na żywo w latach 1990–1992 jako wileński korespondent „Gazety Wyborczej”. Gdy Litwa, nawiązując do utraconej w 1940 r. państwowości, proklamowała niepodległość w marcu 1990 r., Związek Radziecki, którego częścią była Litewska SRR, nadal formalnie istniał. Osłabiona Moskwa Gorbaczowa tolerowała „wybryki” litewskich niepodległościowców, z drugiej strony władze nowo powołanego państwa nie miały siły, by wyprosić ze swojego terytorium sowieckie wojska.
Między tym młotem a kowadłem znaleźli się litewscy Polacy, którzy stanowią większość w kilku okręgach wokół Wilna. W nowej Litwie nie było im łatwo, gdyż entuzjastyczny klimat odzyskiwanej niepodległości wiązał się, niestety, z antypolskimi sentymentami, odziedziczonymi po międzywojennym dwudziestoleciu. Ale również Polacy, którzy nie bez racji mogli przedstawiać się jako uciskana przez Litwinów mniejszość, nie byli tutaj bez winy. Duża część ich działaczy, wychowana w sowieckiej szkole „obywatelstwa”, reprezentowała bowiem interes nie tyle polski, ile upadającego ZSRR. W szczególności dotyczyło to władz miasteczka Soleczniki, leżącego blisko granicy z Białorusią.
W pół roku po litewskiej deklaracji niepodległości powołano na Wileńszczyźnie „Polski Kraj Narodowo-Terytorialny”. Wszystko odbyło się z zachowaniem zasad demokracji i samorządności, Litwini wszelako jednoznacznie odebrali ten akt jako zdradę i nóż wbity w plecy ich młodego państwa. I trudno im się dziwić, skoro na przykład wiosną 1990 r., gdy Litwa, Łotwa i Estonia tworzyły zaczątki swoich sił zbrojnych, w Solecznikach przeprowadzano pobór do Armii Sowieckiej. Oczywiście czerwone nastroje reprezentowali nie wszyscy litewscy Polacy, większość z nich dobrze zachowała w pamięci czas eksterminacji zarówno własnych rodaków, jak i Litwinów, dokonywanej przez Sowiety w latach 1940–1941 oraz od 1944 r. Jednak postawa polskojęzycznych komunistów ułatwiała litewskim radykałom oskarżanie całej polskiej mniejszości o prosowiecki separatyzm.
Gdy w sierpniu 1991 r. upadł w Moskwie pucz Janajewa, a w konsekwencji upadł również ZSRR, skończyła się też i polska autonomia na Litwie. Czerwoni liderzy z Solecznik uciekli na Białoruś. W tym samym czasie Rzeczpospolita uznała niepodległość Litwy. Zaczął się okres normalizacji, przypieczętowany w 1994 r. traktatem o dobrym sąsiedztwie, w którym Polska uznawała granice oraz integralność państwa litewskiego.
Jak za Drzymały
Mimo to nie można było powiedzieć, że sytuacja polskiej mniejszości była zadowalająca. Ustawa mniejszościowa, przyjęta przez państwo litewskie, nie w pełni odpowiadała standardom przyjętym na zachodzie Europy. Polacy mieli swoje szkoły i organizacje społeczne, jednak w praktyce nie mieli poczucia, że ich droga społecznego awansu jest równa drodze przeciętnego obywatela narodowości litewskiej. Przykładem może być ustawa reprywatyzacyjna. Litwa, odrzucając dziedzictwo komunizmu, zwracała obywatelom nieruchomości odebrane za rządów sowieckich. Tymczasem mieszkającym wokół Wilna drobnym rolnikom i sadownikom polskim odzyskiwanie ziemi szło z wielkim trudem, wymagano od nich kolejnych papierów, którymi na ogół nie mogli się wykazać. Litwini obawiali się, że jeśli nie będą hamować reprywatyzacji na tym odcinku, wyrośnie im wokół stolicy „polski stan posiadania” – jak w przypadku Polaków w pruskim Wielkim Księstwie Poznańskim.
Innym przykładem może być casus wileńskiej katedry, której zarząd uparcie odmawiał jakichkolwiek nabożeństw w języku polskim, mimo że świątynia jest pomnikiem także polskiej kultury. Odmowę motywowano faktem, że dawniej w tym miejscu poganie palili ogień ku czci Perkuna, więc jest to miejsce dla Litwinów święte – co jest tłumaczeniem dosyć osobliwym, zważywszy, że padało ono z ust chrześcijan. Pierwsze polskie nabożeństwo odbyło się tam dopiero w 2018 r., lecz nadal jest to ewenement, gdyż stałych polskich Mszy tam nie ma.
Mimo wszystko powoli szło ku lepszemu. W 2004 r. nasze oba kraje przystąpiły do Unii Europejskiej. W trzy lata później dzień Trzeciego Maja stał się świętem państwowym Litwy. Gdy zaś w 2010 r. doszło do tragicznej katastrofy w Smoleńsku, Litwini ogłosili żałobę narodową. Polakom – nawet tym niezbyt Litwinom przychylnym – przypomniały się wówczas dni września 1939, kiedy to Litwa, zwana wówczas u nas „kowieńską”, mimo poważnych napięć w stosunkach z Polską, z całym sercem przyjęła polskich wojennych uchodźców.
Sądowy precedens
W całym tym procesie kwestia pisowni polskich nazwisk jawiła się jak zgrzyt żelaza po szkle – epizod w sumie drobny, lecz budzący niemało złych emocji. Trzeba tu od razu wyjaśnić, że duch języka litewskiego „zawłaszcza” wszelkie obce imiona i nie ma w tym żadnej antypolskiej tendencji: nie tylko Mickiewicz jest tam „Mickevičiusem” (co zresztą zrozumiałe, skoro pisał „Litwo, ojczyzno moja”), ale także Homer „Homerasem” oraz Szekspir „Šekšpyrasem”. Nie usprawiedliwia to jednak tego, że litewscy Polacy nie mogli się doprosić, by ich nazwiska były urzędowo zapisywane w oryginalnej formie. Przez całe lata litewski sejm im tego odmawiał, nie uznając w polskich nazwiskach liter nieobecnych w litewskim alfabecie: „q”, „w”, „x”, „cz,” „sz”, jak również „ą”, „ę”, „ł”, „ń” oraz „ś” „ż” i „ź”. Dopiero w styczniu tego roku, po trzydziestu latach batalii o nazwiska zapisywane w paszportach, parlament zgodził się na uznanie większości spośród tych znaków. Nie uwzględniono jednak wszystkich, w tym owego nieszczęsnego „ł” w nazwisku Wołkonowskiego. Miejmy nadzieję, że ostatni sądowy precedens ostatecznie zakończy ten męczący rozdział polsko-litewskich stosunków.