Logo Przewdonik Katolicki

Kościół czy naród?

Paweł Stachowiak
FOT. ANDREW MEDICHINI/AFP/PAP

By lepiej zrozumieć znaczenie tego prowokacyjnie brzmiącego pytania, przyjrzyjmy się wizycie Jana Pawła II na Litwie sprzed 25 lat. Wielu tamtejszych Polaków oczekiwało wówczas, że papież przestanie być głową Kościoła powszechnego, a stanie się ich stronnikiem w konflikcie z państwem litewskim.

Dla nas w Polsce nie ma tu żadnego dylematu. Kościół zawsze był z narodem. W czasach niewoli bronił polskości, można powiedzieć, że wobec obcej władzy bywał duchową ojczyzną, która pozwalała nam zachować tożsamość. Bez ścisłej więzi narodu i Kościoła zapewne nie przetrwalibyśmy zaborów i komunistycznego zniewolenia. Dlaczego zatem sugerować jakąś sprzeczność tych dwóch wspólnot, budzić wątpliwości co do wartości ich symbiozy?
Pouczające jest tu przyjrzenie się dwom papieskim wizytom na Litwie. Tej aktualnej (akurat gdy piszę te słowa, Franciszek sprawuje Mszę św. w Kownie) i tej sprzed ćwierćwiecza, gdy Jan Paweł II odwiedził Litwę, wkrótce po odzyskaniu przez nią suwerenności. Wydarzenia z września 1993 r. ukazały skomplikowaną i niejednoznaczną naturę więzów narodowych i religijnych w naszej części Europy.
 
Źródła nieporozumień
Polacy na Litwie (nie Polonia litewska, bo to nie imigranci tylko ludność rdzenna, obecna tam i zakorzeniona od pokoleń) widzieli w Kościele katolickim kotwicę swej tożsamości, oczekiwali od niego solidarności i jednoznacznego wsparcia dla swych aspiracji.
Właśnie w tym miejscu pojawił się konflikt. Litwini, którzy w XIX w. zaczęli budować swą tożsamość na podkreślaniu odrębności od polskości, odrzucali mickiewiczowską formułę „Litwo ojczyzno moja”, która zakładała, że litewskość jest jednym ze składników, swego rodzaju „zabarwieniem” polskości. Dążyli do tego, aby zostać uznanymi za naród całkowicie odrębny, samoistny, uprawniony do posiadania własnego państwa tak jak inne narody Europy. W Polsce budziło to opór. Wtedy, przed wiekiem, litewskie aspiracje państwowe wydawały się czymś sztucznym. „Litwomani” – mawiano o tych, którzy twierdzili, że litewskość jest bytem odrębnym od polskości.
Gdy w 1918 r. zaczęły się kształtować suwerenne państwa powstające na gruzach imperiów, większość Polaków nie wyobrażała sobie odrodzonego państwa polskiego inaczej niż w formie identycznej z dawną Rzeczpospolitą Obojga Narodów. Litewskie aspiracje do pełnej suwerenności postrzegali jako inspirowane przez wrogów – Niemców i Rosjan – i nie byli w stanie dostrzec, że Litwini zbudowali własną świadomość narodową i dążą do posiadania własnego, niepodległego państwa.
Ta świadomość była budowana na odrzuceniu związku z Polską. Za wszelką cenę Litwini pragnęli udowodnić, że nie są Polakami, ale reprezentantami narodu posiadającego własną tradycję, język, kulturę i obyczaj. Było to możliwe tylko poprzez postawienie bariery między polskością a litewskością i negowanie tego, co nas przez wieki łączyło. Czasem było to wręcz groteskowe: dzielny wielki książę Witold przeciwstawiany tchórzliwemu Jagielle jako prawdziwy zwycięzca w bitwie pod Grunwaldem, interpretowanie unii polsko-litewskiej jako przyczyny zagłady języka i kultury litewskiej, a nawet tworzenie ortografii języka litewskiego nie według wzorców polskich tylko czeskich.
Polacy tego nie rozumieli i nie akceptowali, a szczególnie drastycznie objawiło się to w wymiarze religijno-kościelnym. Litewscy duchowni byli prekursorami odrodzenia narodowego Litwinów, jako pierwsi przywracali język oraz poczucie odrębności i wartości własnej kultury. Było to źródłem konfliktów z tymi, którzy pojmowali litewskość w duchu mickiewiczowskim i nie byli w stanie zrozumieć, że Litwini postrzegają siebie jako odrębny naród. Właśnie ten brak zrozumienia dla litewskich aspiracji narodowych i państwowych leży u podstaw nieporozumień dzielących nasze narody.
 
Rozwiane nadzieje
Gdy po rozpadzie ZSRR Litwa odzyskała suwerenność, powróciło wiele konfliktów, które w okresie komunistycznego zniewolenia pozostawały w formie uśpionej. Polacy zamieszkujący Litwę, stanowiący w wielu regionach większość, zaczęli obawiać się litewskiego nacjonalizmu, negatywnie odbierali dążenie nowego państwa do lituanizacji rozmaitych instytucji, szkolnictwa i przestrzeni publicznej. Rosły nieporozumienia na tle pisowni nazwisk, dwujęzycznych nazw miejscowości i ulic oraz funkcjonowania języka polskiego w oświacie i kulturze, a także w Kościele. Język nabożeństw, status Ostrej Bramy, charakter kultu obrazu Jezusa Miłosiernego – wszystko to nie służyło integracji Polaków w litewskim państwie narodowym.
Dlatego gdy w 1993 r. przybył na Litwę Jan Paweł II, został skonfrontowany z wieloma sprzecznymi oczekiwaniami. Litwini pragnęli, aby umocnił ich młodą państwowość. Polacy oczekiwali papieskiej solidarności, czekali na słowa nawiązujące do polskich tradycji Wilna, do Mickiewicza i Piłsudskiego. Były to oczekiwania trudne do pogodzenia.
Jan Paweł II był pierwszym papieżem, którego formacja intelektualna i duchowa zawierała w sobie głęboką wiedzę o rozmaitych problemach przeszłości i teraźniejszości Litwy. Składały się na nią dwa podstawowe elementy: wychowanie w jagiellońskiej tradycji wielonarodowej Rzeczypospolitej Obojga Narodów wraz z fascynacją polską literaturą romantyczną oraz doświadczenie totalitaryzmów dwudziestowiecznych. Formacja ta pozwalała mu dobrze rozumieć skomplikowaną historię relacji polsko-litewskich, ale jednocześnie skazywała na brak zrozumienia u współczesnych, którzy pragnęli być wyłącznie Polakami albo Litwinami, bez żadnych „zabarwień”.
Mimo iż początkowo Litwini przyjmowali Jana Pawła II dość powściągliwie, zdołał on przezwyciężyć ich nieufność. Bez wątpienia był świadom obaw, jakie żywiło wielu Litwinów przed jego przyjazdem, szczególnie do Wilna. Uznał więc za niezbędne, aby przekonać ich, że przybywa do nich z Watykanu, a nie z Polski, i że jest głową Kościoła powszechnego, a nie „polskim papieżem”.
Postawa taka, manifestowana słowami i gestami, wzbudziła uczucia goryczy wśród litewskich Polaków. Wielu z nich, cierpiąc z powodu nacjonalistycznych i antypolskich skłonności obecnych w polityce młodego państwa litewskiego, postrzegało wizytę papieża jako szansę wzmocnienia polskości i argument w sporze z Litwinami. Takie nadzieje, oparte na narodowym stereotypie „kresów”, które trzeba obronić dla polskości, papież zawiódł.
Pierwotnie w ogóle nie planowano osobnego spotkania z Polakami, później zorganizowano je w polskim kościele św. Ducha w Wilnie. Wielu uczestników wyszło z niego wręcz zszokowanych, papież użył bowiem na określenie wspólnoty Polaków zamieszkujących Litwę określenia: „Litwini polskiego pochodzenia”; kilka dni później w Rydze przemawiając po polsku, określił Wilno litewską nazwą „Vilnius”. Podczas improwizowanych wypowiedzi, odchodząc od gotowych tekstów, Jan Paweł II używał konsekwentnie języka włoskiego, później na Łotwie i w Estonii czynił to z reguły po polsku. Polacy litewscy nie byli gotowi na takie słowa i gesty. Przyjęli je, jak napisał polski poseł do litewskiego parlamentu Artur Płokszto, „jako równoznaczne z utratą bardzo ważnego punktu oparcia, niemal rozwianie ostatnich nadziei”. Rozczarowanie było tym mocniejsze, że słowa papieskie zostały natychmiast wykorzystane przez nacjonalistyczne środowiska litewskie od dawna utrzymujące, że na Litwie nie ma mniejszości polskiej, a jedynie „spolszczeni Litwini”. Jest znamiennym, że papież szybko porzucił sformułowania używane w pierwszej fazie wizyty, zwrot „Litwini polskiego pochodzenia” usunięto również z oficjalnie opublikowanych tekstów, zastępując go formułą: „Polacy – obywatele litewscy”.
 
Zapomniana tradycja
Jak można wytłumaczyć nieporozumienie, do jakiego doszło między Janem Pawłem II a jego litewskimi rodakami? Być może jedną z możliwych interpretacji będzie hipoteza, odwołująca się do zasadniczo różnego rozumienia pojęć „Polak” i „Litwin”, która zaistniała między papieżem a jego słuchaczami (zresztą nie tylko po polskiej, ale i po litewskiej stronie).
Wspomniałem już, że był on wielkim admiratorem jagiellońskiej tradycji Rzeczypospolitej Obojga Narodów, co objawiało się zarówno w młodzieńczej twórczości poetyckiej, jak i w ostatnim opublikowanym dziele Pamięć i tożsamość. Fragment z tej książki wymaga w tym miejscu przytoczenia: „Polskość epoki jagiellońskiej pozwoliła na utworzenie Rzeczypospolitej wielu narodów, wielu kultur, wielu religii. Wszyscy Polacy nosili w sobie tę religijną i narodową różnorodność.”. Odczuwał zatem papież wielki sentyment do tej formuły tożsamości narodowej, która daleka była od jej nacjonalistycznego rozumienia, tak rozpowszechnionego u schyłku XIX i w XX w. Mityczna różnorodność Wilna stanowiła dlań swoisty wzorzec owego „jagiellońskiego wymiaru polskości”, który darzył wielkim sentymentem. Podczas tego samego spotkania z Polakami, gdy użył kontrowersyjnych słów „Litwini polskiego pochodzenia”, powiedział również: „Nigdy w życiu nie byłem w Wilnie. Jestem tu po raz pierwszy. Równocześnie można powiedzieć, że przez całe moje życie, przynajmniej od czasu, kiedy doszedłem do świadomości, stale byłem w Wilnie. Byłem w Wilnie myślą i sercem, można powiedzieć całym moim jestestwem, przynajmniej w jego jakimś szczególnym wymiarze. I to mi pozostało również w Rzymie, może nawet jeszcze bardziej”.
Mówiąc o Litwinach, odwoływał się zatem Jan Paweł II do mickiewiczowskiego rozumienia tego pojęcia, stosował formułę tożsamości obywatelskiej. Niestety tradycja, do której nawiązywał papież nie była w Wilnie rozumiana zgodnie z jego intencjami, brak było już bowiem osób, które wyznawałyby taką wersję polsko-litewskiej wspólnoty. Jan Paweł II odwołał się do formuły historycznej, obcej jego polskim i litewskim słuchaczom.
 
Nieprzezwyciężalna sprzeczność
Litewski wątek nauczania papieskiego nie jest szczególnie rozległym, ale posiada istotne znaczenie. Przez jego pryzmat zauważyć bowiem można ważny wymiar osobowości i poglądów słowiańskiego papieża: jest to wymiar prymatu kościelnego uniwersalizmu i zarazem poszanowania narodowej odrębności. Łącznikiem tych dwóch, z pozoru sprzecznych, priorytetów jest nienacjonalistyczne rozumienie narodu. Litwa stała się szczególnym laboratorium, w którym dwa narody po wiekach zgodnego współistnienia popadły w stan wrogiej rywalizacji.
Papież proponował porzucenie rozpamiętywania przeszłości, jeśli nie służy to pojednaniu: „Nie zamierzam poświęcać szczegółowej uwagi przeszłości, dziejom mniej lub bardziej odległym. Wszyscy te dzieje nosimy w sobie, ja także. Ta przeszłość należy już do historii”, mówił do wileńskich Polaków. Nie chciał więc rozbudzać niepotrzebnych sentymentów i resentymentów, wzywał do realistycznego pogodzenia się z rzeczywistością. Pragnął, aby dziś, tak jak było to ongiś, Polacy i Litwini, obywatele jednego państwa, przedkładali więzy obywatelskie ponad poczucie przynależności narodowej. Polacy litewscy nie byli w stanie tego zrozumieć. Dla nich przynależność do państwa litewskiego była wtórna wobec bycia Polakami, pragnęli umocnienia ich polskiej i tylko polskiej tożsamości. W zasadzie oczekiwali, aby papież przestał być pasterzem Kościoła powszechnego, a stał się ich stronnikiem w konflikcie z litewskim państwem.
Na przykładzie tej historii widać pewną nieprzezwyciężalną sprzeczność. Jeśli dla kogoś wiara jest nierozerwalnie związana z narodem, a Kościół jest przede wszystkim instytucją narodową zobowiązaną do wspierania narodowych interesów, to popada w niebezpieczne i w istocie niechrześcijańskie złudzenie. Mówi ono, że są narody, w których Bóg ma szczególne upodobanie, które obdarza szczególnymi łaskami, chroni i wyróżnia. Taki pogląd jest daleki od katolickiego, a zatem powszechnego wymiaru Kościoła i utrudnia zaakceptowanie uniwersalności posługi papieskiej. Jan Paweł II zderzył się z tym na Litwie, Franciszek, papież z końca świata, raczej nie musiał się tego obawiać.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki