Miłe miasto
To było i jest miasto niezwykłe dla wszystkich nacji, które są z nim związane. Mit Wilna żyje w świadomości Litwinów, Polaków, Żydów, Białorusinów; wyraża się w wielkiej intensywności uczuć, ale również w sporach i konfliktach.
Józef Piłsudski tak wspominał miasto swojej młodości: „Miłe miasto. Rzędem biegną mury, pagórki, otoczone zielenią, pieszczą mury. Mury tęsknie na pagórki spoglądają. Miłe miasto. (…) Miłe mury, co mnie dzieckiem niegdyś pieściły, co kochać wielkość prawdy nauczyły, miłe miasto z tylu, tylu przeżyciami. Miasto – symbol naszej wielkiej kultury i państwowości, ongiś potęgi. Dynastia Jagiellonów, co nad wieżyczkami Krakowa i wieżami Wilna potężnie niegdyś panowała. Wilno Stefana Batorego, co uniwersytet zakładał i mieczem nowe granice wybijał. Wielcy poeci i wieszcze, co naród pieścili słowem i w czar zakuwanymi słowami życie narodowi dawali. Wszystko piękno w mej duszy przez Wilno pieszczone. Tu pierwsze słowa miłości, tu pierwsze słowa mądrości, tu wszystko, czym dziecko i młodzieniec żył w pieszczocie z murami i w pieszczocie z pagórkami. Jedno z najpiękniejszych miejsc na świecie!”.
Wileńscy Polacy powitali swego rodaka niosącego wolność ich „miłemu miastu” jako spełnienie oczywistości, którą był dla nich powrót w granice odrodzonej Rzeczypospolitej. Jednak nic nie było tak oczywistym: ani nastroje innych mieszkańców Wilna, ani zamiary Piłsudskiego, ani przyszłe koleje losu.
Do kogo ta odezwa?
Pierwszym zaskoczeniem dla polskich mieszkańców miasta nad Wilią była odezwa podpisana przez Naczelnika Państwa, którą rozklejono w mieście 22 kwietnia 1919 r. Już jej tytuł zastanawiał: „Do mieszkańców byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego”. Dlaczego nie ma słowa Polska, pytano. Dziwiono się również równorzędnością czterech języków, w których napisano jej tekst: polski, jidysz, białoruski i litewski. W samym Wilnie mieszkało około 50 proc. Polaków, 43 proc. Żydów, 2 proc. Litwinów i 1 proc. Białorusinów. W okręgu wileńskim Polaków było 90 proc., Litwinów – 4 proc.
Trudno się zatem dziwić, iż wileńscy Polacy widzieli swoją przyszłość w przynależności do Polski, dokładnie tak jak mieszkańcy Warszawy i Krakowa. Sam tekst odezwy był więc wręcz szokujący. Piłsudski zwracał się do wilnian tak, jakby byli mieszkańcami krainy bliskiej i swojskiej, ale jednak odrębnej, mającej prawo do samostanowienia o swym przyszłym losie. „Kraj Wasz od stu kilkudziesięciu lat nie zna swobody…”, „Chcę dać Wam możność rozwiązania spraw wewnętrznych, narodowościowych i wyznaniowych, tak jak sami tego sobie życzyć będziecie, bez jakiegokolwiek gwałtu lub ucisku ze strony Polski”, pisał ten, którego mieli za swego, za wyzwoliciela. Jaki gwałt, jaki nacisk, jaki wybór? Takie pytania stawiali wileńscy Polacy, dla których polskość była kwestią głębokiej tożsamości, nie wyboru. Wyobraźmy sobie, że „do zajętej przez wroga Warszawy wkracza zwycięska armia polska i wydaje odezwy do ludności jako do mieszkańców byłego Księstwa Mazowieckiego”, ironizowano.
Dwie koncepcje Polski
Co kierowało człowiekiem, który wyrósł w legendzie Wilna – „miłego miasta”, który ronił łzy przed wizerunkiem Ostrobramskiej? Odpowiedź musi oprzeć się na ukazaniu jednego z najbardziej zasadniczych sporów tamtego czasu – sporu, którego protagonistami byli Józef Piłsudski i Roman Dmowski. Dotyczył on kwestii kształtu terytorialnego Polski i wyrażał się w dwu diametralnie różnych wizjach: federacyjnej i inkorporacyjnej.
Pierwsza – ta Piłsudskiego – nawiązywała do dawnej Rzeczypospolitej Obojga Narodów i zakładała stworzenie państwa sięgającego swymi granicami daleko na wschód. Miało być ono luźnym związkiem kilku części, polskiej, litewskiej, białoruskiej, może ukraińskiej, połączonych więzami federacji lub konfederacji. Piłsudski i jego współpracownicy, szczególnie Leon Wasilewski, widzieli w tym szansę na budowę silnego państwa zdolnego oprzeć się zagrożeniu, szczególnie ze strony Rosji oraz na uznanie ambicji młodych narodów, które całkiem niedawno zaczęły budować swą tożsamość.
Do połowy XIX w. na ziemiach wschodnich dawnej Rzeczypospolitej dominowało poczucie narodowe, które można by określić jako Mickiewiczowskie. „Litwo, ojczyzno moja”, te słowa wieszcza nie wyrażały jego tożsamości narodowej, a raczej rodową. Uważał się za Litwina w znaczeniu pochodzenia, był związany z krajem rodzinnym, ale najważniejszym elementem jego przynależności była polskość, rozumiana jako wspólnota kultury, języka, historii, nie zaś pochodzenia etnicznego.
Jeszcze podczas powstania styczniowego polskość tak definiowana była uważana za coś oczywistego: „do narodu [w liczbie pojedynczej – uzup. PS] Polski, Litwy i Rusi” adresowany był manifest powstańczego Rządu Narodowego. Jednak kilka dziesięcioleci później litewskość, polskość i ukraińskość były już samoistnymi, wykluczającymi się tożsamościami. Nacjonalizm, który dotarł do nas z zachodu Europy, nie uznawał możliwości bycia Litwinem i Polakiem jednocześnie. Każdy naród, teraz definiowany przez pochodzenie etniczne, uznawał, że winien posiadać własną, narodową państwowość, w której „swoim” jest tylko ten, kto jest „naszej krwi”.
W takich okolicznościach powrót do granic i struktury Rzeczypospolitej Obojga Narodów był niemożliwy. Formuła federacji zdawała się o jednak dawać na to szanse, zakładała bowiem budowę państwa uwzględniającego aspiracje różnych narodów, „otaczającego opieką wszystkich, nie czyniąc różnicy z powodu wyznania lub narodowości”, jak głosiła wileńska odezwa. Jeśli miałoby to być państwo polskie, to w dawnym „Mickiewiczowskim”, „jagiellońskim”, znaczeniu.
Dla Dmowskiego taka wizja była nierealną, szkodliwą mrzonką. Jako nacjonalista postrzegał narody przede wszystkim w wymiarze wspólnoty krwi, negował możliwość zgodnego ich współistnienia, propagował ideę „egoizmu narodowego”. Państwo w jego koncepcji winno być emanacją narodu i to narodu etnicznego właśnie. Polska miała być państwem narodowym, czyli służącym interesowi konkretnej wspólnoty narodowej – etnicznych Polaków. Nie zakładał oczywiście budowy państwa jednonarodowego, Polska byłaby w takim przypadku niewielka i słaba. Widział konieczność ekspansji na wschód, ale nie dalej niż do linii II rozbioru Polski, tak aby mniejszości narodowe nie miały przewagi nad „żywiołem polskim”. Obywatele państwa narodowości niepolskiej byliby zobowiązani do całkowitej wobec niego lojalności, a być może pozbawieni części praw przysługujących Polakom. Ostatecznie kryterium decydującym o ich pozostaniu w Polsce byłaby gotowość do asymilacji. Litwini, Białorusini i Litwini, sądził Dmowski, byli do tego zdolni; Żydzi już nie. Takie państwo nie mogło oczywiście przyjąć luźnej formuły federacji, winno mieć charakter unitarny, a ziemie wschodnie miały być doń po prostu inkorporowane.
Niezrozumiany Marszałek
Obie koncepcje opierały się na różnych wizjach państwa, a przede wszystkim na odmiennym pojmowaniu narodu. Naród obywatelski versus naród etniczny, wspólnota kulturowa versus wspólnota krwi, tak można ująć skrótowo tę zasadniczą kontrowersję.
Piłsudski wkraczając do Wilna i ogłaszając swą odezwę, podążał za swym federacyjnym marzeniem. „Wy”, „Wasz kraj” – on tego nie mówił do polskich mieszkańców miasta, to była propozycja wystosowana do władz istniejącego od niedawna niepodległego państwa litewskiego, które tymczasową stolicę ustanowiło w Kownie i domagało się włączenia Wilna do swego terytorium. Naczelnik mówił władzom Litwy kowieńskiej: nie rozstrzygam dziś przyszłości miasta, może ono zostać stolicą państwa litewskiego, ale pod jednym warunkiem – Litwa jako całość połączy się z Polską w ramach federacji. Problem w tym, że niemal nikt tej polityki nie rozumiał i nie akceptował.
Piłsudski i Wasilewski byli osamotnieni w swych wizjach narodu i państwa. Mało kto w Polsce i na Litwie rozumiał, czym była tradycja dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego. Większość Polaków była przekonana, że samoistny naród litewski jest wynikiem antypolskiej intrygi Niemców i Rosjan. Jacy Litwini, pytano, to sztuczny twór, dzieło absurdalnych fascynacji kilku księży i nauczycieli. Nie ma żadnych Litwinów, są co najwyżej „litwomani”, per analogiam do „chłopomanów”, tych panów galicyjskich, co to jak Lucjan Rydel uroili sobie, że są braćmi włościan i nawet zaczęli brać chłopki za żony. Dla tak myślących cała idea federacji była po prostu chybiona i zbędna.
Litwini, już nieczujący dawnej wspólnoty z polskością, skupieni na budowie własnego, narodowego państwa, również odrzucali jakąkolwiek formę unii z Polską. Nacjonalizm litewski, od chwili swych narodzin w połowie XIX w., postrzegał wiekową wspólnotę „obojga narodów” jako zgubę dla odrębności kulturowej i językowej Litwinów. Cała warstwa wyższa uległa polonizacji, a autentyczna litewskość sprowadzona została do pradawnych legend i chłopskiej gwary zagubionej w ostępach żmudzkich puszcz.
W świadomości nowych, dopiero ukształtowanych litewskich elit, tkwił zatem głęboko zakorzeniony kompleks, lęk przed ponownym wynarodowieniem poprzez zbyt bliski związek z polskim językiem i kulturą. Dlatego odrzucały one jakąkolwiek formę wspólnoty z Polską, skłonne były raczej do celowego zaostrzania wzajemnych antagonizmów. Tak droga dla Polaków tradycja unii lubelskiej była – i niekiedy nadal jest – dla Litwinów wartą całkowitego odrzucenia.
Koniec Polski Jagiellonów
Piłsudski padł ofiarą swego czasu – czasu, w którym przyszło mu działać, ale do którego nie przystawał. Zawinił jego szlachetny anachronizm, który nie pozwolił mu dostrzec siły nacjonalizmów tych narodów, którym oferował federacyjną wspólnotę. „Tradycja powstańcza, tradycja romantyczna i tradycja szlachecka były podstawą, na której się ukształtował”, napisał po jego śmierci Stanisław Piasecki. Były to antypody nacjonalizmu, wizja „Rzeczpospolitej wielu narodów”, kształtującej w swym łonie naród obywatelski, uformowany wedle staropolskiej zasady „gente Lithuanus, Ruthenus, Iudaeus, natione Polonus” (rodem Litwin, Rusin, Żyd, narodem Polak). Niewielu było wówczas takich, którzy tę myśl rozumieli i aprobowali. Triumfy święciła „Polska dla Polaków” i „Litwa dla Litwinów”.
Na tę samą skałę niezrozumienia trafił później podczas swej wizyty na Litwie w 1993 r. Jan Paweł II. Miejscowi Polacy oczekiwali, że umocni zagrożoną w ich mniemaniu polskość. On powiedział o nich: „Litwini polskiego pochodzenia”. Karol Wojtyła, jeden z ostatnich Polaków wyznających ideę jagiellońską, był wtedy sam. Zatem jeśli poszukujemy prawdziwego końca dawnej Polski – Polski Jagiellonów i Polski Mickiewicza – to nastąpił on właśnie wtedy w roku 1919, gdy padła odpowiedź na pytanie: „czyje Wilno?”.