Logo Przewdonik Katolicki

Polskość przyszłości. Narodowa czy obywatelska?

Paweł Stachowiak
Kresowiacy ze wsi Morocz, 1929 r. | fot. NAC

Czy jesteśmy skazani na jednowymiarowe rozumienie polskości? Czy musimy pozostawać więźniami zasady rozdzielającej obywatelstwo i narodowość?

Tak, jesteśmy Polakami. Któż temu zaprzeczy? Określa nas historia, obyczaj, wiara, język, pochodzenie i kultura, na nich jest oparta nasza tożsamość. Nie jest ona tym samym co obywatelstwo, które postrzegamy jako formalnoprawną przynależność do wspólnoty politycznej – państwa, odrębną od tego, co istnieje głęboko w naszych duszach, co nie jest racjonalne, ale emocjonalne. Takie rozumienie polskości nie jest szczególnie dawne. Jeszcze Mickiewicz, pisząc „Litwo, ojczyzno moja”, jeszcze Rząd Narodowy z czasów powstania styczniowego, zwracając się do „narodu Polski, Litwy i Rusi”, pojmowali polskość inaczej niż my to, od ponad stulecia, czynimy. „Gente Lithuanus, Ruthenus, niekiedy nawet Iudaeus, natione Polonus” – taka tożsamość była podówczas jedyną i oczywistą. Polskość mieniła się barwami różnych obyczajów, mentalności, wyznań, jednoczonych jagiellońską tradycją Rzeczpospolitej. Jedyne, czego jej brakowało, to zakorzenienia wśród chłopów, którzy traktowani nierzadko jak niewolnicy, wyłączani ze sfery szlacheckiej – wyższej kultury, nie mieli szans, aby poczuć się Polakami.

Nowoczesny nacjonalizm
W XIX stuleciu przyszedł czas „przebudzenia narodów”, już w innej jednak formule. Romantyzm, który zdominował wtedy umysły europejskich pisarzy, poetów, filozofów i uczonych, kazał szukać tego, co pierwotne, oryginalne, nieskażone obcymi wpływami. Romantycy szli „w lud”, zapisywali pieśni, bajki, muzykę, wszystko to, co oświeceniowe „szkiełko i oko” lekceważyło. Poszukiwali źródeł, wedle nich obecnych jedynie w języku, obyczaju i kulturze ludu. Tak zaczęły się formować nowoczesne narody, choćby litewski, ukraiński i białoruski. To, co było w dawnej Rzeczpospolitej rysem polskości, teraz stawało się tożsamością odrębną, samoistną, godną posiadania własnej wspólnoty politycznej – państwa narodowego. Wejść do mickiewiczowskiego nurtu polskości jagiellońskiej już się zapewne u początku XX stulecia nie dało. Litwini i Rusini nie czuli się już „natione Polonus”, oni chcieli być i „gente” i „natione” Lithuanus i Ruthenus. Dlatego fiaskiem zakończyła się federacyjna polityka Józefa Piłsudskiego, który pragnął odbudować państwo nawiązujące do tradycji dawnej Rzeczpospolitej, jednak nie obojga, ale wielu narodów. Te ludy, z którymi wiązał nas wspólny los, które od unii lubelskiej po Konstytucję 3 maja zacieśniały wspólnotę, aż do wyznania politycznej jedności jednego „narodu Polski, Litwy i Rusi”, zaprzeczyły tej wspólnotowej tradycji. U progu XX stulecia jagiellońska tradycja była już wyrazem archaicznej przeszłości. Narody naszej części Europy uległy przekonaniu, że prawdziwa więź narodowa opiera się przede wszystkim na pochodzeniu – krwi. Bycie Polakiem, Litwinem, Ukraińcem, etc. nie ma nic wspólnego z indywidualnym wyborem, nie jest aktem woli, ale jest zdeterminowane pochodzeniem. Można się subiektywnie nie poczuwać do polskości, jak duża część polskich chłopów, ale obiektywnie do niej należeć. Można być Polakiem „nieuświadomionym”, w którym należy tę świadomość „obudzić”. Taka idea nowoczesnego nacjonalizmu, wedle której jednostka jest zdeterminowana swoim pochodzeniem, zwyciężyła w początku XX stulecia w świadomości większości Polaków. Zaczytywali się oni wówczas w powieściach Henryka Sienkiewicza, zakorzenionych w dawnej wizji polskości, a jednocześnie coraz bardziej ufali nacjonalistycznym wizjom Romana Dmowskiego, dla którego polskość miała przede wszystkim wymiar etniczny. Gdy w kwietniu 1919 r. armia polska pod dowództwem Józefa Piłsudskiego wkroczyła do Wilna, mieszkańcy miasta w znaczącej większości utożsamiający się z polskością (litewską tożsamość deklarowało 1 proc. mieszkańców miasta) przyjęli ten fakt jako wyzwolenie. Tymczasem Piłsudski polecił wystosować do mieszkańców Wilna manifest w języku polskim i litewskim (którym w mieście niemal nikt nie mówił), w którym zadeklarował, że nie przesądza, czyje będzie w przyszłości miasto. Sądził zapewne, że oferta włączenia Wilna w granice Litwy, za cenę wejścia państwa litewskiego w federację z Polską, jest realnym rozwiązaniem. Nie była. Litwini i Ukraińcy pragnęli własnych państw narodowych i odrzucali a priori wszelaką formę związku z Polską.

Patriotyzm włączający
Jagiellońska tradycja polskości ponadetnicznej, obywatelskiej, była zatem u progu XX stulecia mrzonką, jej realizacja w dobie triumfujących nacjonalizmów, utożsamiających naród etniczny z państwem narodowym, wydawała się anachronizmem. Czy jednak dziś, po stu z górą latach, jest ta idea nadal tak anachroniczną? Czy jesteśmy wciąż skazani na jednowymiarowe, monochromatyczne rozumienie polskości? Czy nadal musimy pozostawać więźniami zasady rozdzielającej obywatelstwo i narodowość? Czyż doprawdy nie możemy rozbudzić w sobie poczucia polskości rozumianej jako wspólnota obywatelska?
Ależ możemy, a nawet powinniśmy! Przecież konstytucja w swej preambule, napisanej przez Stefana Wilkanowicza, reprezentanta środowisk „Znaku” i „Tygodnika Powszechnego”, stanowi jasno: „my, Naród Polski – wszyscy obywatele Rzeczypospolitej”. Naród wedle konstytucji jest zatem wspólnotą obywatelską, nie etniczną, przynależą doń wszyscy obywatele, także ci poczuwający się do niepolskiej tożsamości etnicznej. Cóż, zapisy prawne podążają nieraz drogą inną niż rzeczywistość. Tak bywa również w tej sprawie. Czy nazwalibyśmy naszego współobywatela – Niemca, Ukraińca, Białorusina, Żyda, ciemnoskórego Afrykanina, wyznającego islam Araba – Polakiem? Wielu, zapewne większość, miałoby opory. Żyjemy bowiem wciąż w przestrzeni polskości ograniczonej, swojskiej, nieakceptującej różnorodności. Wartość tak rozumianej polskości podkreślało przecież wiele autorytetów, zdawałoby się niepodważalnych. Podczas obchodów milenium chrztu Polski prymas kard. Stefan Wyszyński mówił: „Polska w ogromnym, przeważającym procencie jest narodem jednej wiary! Niemała to rzecz! Jest to wielka wartość, nie tylko religijna, ale moralna, społeczna, a nawet polityczna i kulturalna! Naród jednego języka, jednej kultury, jednej wiary, jednej moralności to wielka rzecz. Jest się czym pochwalić i z czego być dumnym”. A zatem opcja na rzecz narodu etnicznego, nie obywatelskiego. Niełatwo wewnątrz Kościoła odwołać się do ideałów innych niż te, wypowiadane przez Prymasa Tysiąclecia, wyniesionego dziś na ołtarze. Niewielu jest tego świadomych, ale biskupi polscy zerwali z etnicznym rozumieniem polskości, odchodząc tym samym od myśli kard. Wyszyńskiego. Warto powtórzyć ich słowa, przywołane w pierwszym tekście niniejszego cyklu, zawarte w opublikowanym w 2017 r. dokumencie „Chrześcijański kształt patriotyzmu”: „Chcemy dziś przypomnieć, że w czasach historycznej świetności Rzeczpospolita, zachowując swe tradycje i tożsamość, stała się wspólnym domem ludzi różnych języków, kultur, przekonań, a nawet religii. Pod polskim niebem i na polskiej ziemi obok siebie żyli, zabiegali o powszedni chleb, modlili się, tworzyli własny obyczaj i kulturę katolicy różnych obrządków, prawosławni, protestanci, żydzi i muzułmanie. A lojalnymi obywatelami Rzeczypospolitej Obojga Narodów obok etnicznych Polaków byli również Żydzi, Ukraińcy, Rusini, Litwini, Niemcy, Ormianie, Czesi, Tatarzy i przedstawiciele innych narodowości. (…) Dzięki temu ukształtował się w polskiej kulturze model patriotyzmu gościnnego, włączającego, inspirującego się najlepszym dorobkiem sąsiadów i całej chrześcijańskiej, europejskiej kultury. Patriotyzmu, dzięki któremu Polakami stawali się ci, którzy Polakami zostać chcieli, bez względu na swoje pochodzenie czy pochodzenie ich przodków”. Zaiste daleką podróż odbył Kościół w Polsce od czasów milenijnych.

Szansa na przyszłość?
Czy zatem jest szansa, aby całe społeczeństwo podążyło szlakiem wytyczonym w biskupim dokumencie? A może to jedynie utopia, ponieważ w naszej części świata upowszechnił się „patriotyzm krwi”, wniknął głęboko w naszą kulturę i nie ma szans na jego korektę? Poszukując odpowiedzi, przyjrzyjmy się wynikom badań dotyczących uznawanych przez Polaków kryteriów polskości, przeprowadzanych na przestrzeni lat 1988–2018. Czy widać w nich jakąś tendencję? Zmiany nie są radykalne i nie odwracają hierarchii ważności tych kryteriów. Rośnie jednak przewaga takich kryteriów polskości, jak znajomość języka polskiego, poczucie, że jest się Polakiem (Polką) oraz posiadanie obywatelstwa polskiego. Coraz słabsze jest utożsamianie polskości z katolicyzmem i romantyczną tradycją niepodległościową. Nie znajdujemy się zatem na drodze do jakiejś zasadniczej przebudowy naszej tożsamości, polską przynależność narodową ogólnie charakteryzuje stabilność, a podstawowy układ jej kryteriów pozostaje w dużym stopniu nienaruszony. Na górze, niezmiennie od początku badań, znajdują się dwie kategorie: „poczucie, że jest się Polakiem” oraz „znajomość języka polskiego”. Wskazania respondentów sięgają tu regularnie ponad 90 proc. W społeczeństwie polskim przewagę mają kryteria świadomościowe oraz kulturowe (w tej kolejności), duże znaczenie przypisuje się również kryteriom biologicznym wyrażającym się w świadomości „wspólnoty pochodzenia”. Wyraźne jest zróżnicowanie tych wyników w zależności od wieku, wykształcenia i miejsca zamieszkania. Młodsi, lepiej wykształceni i żyjący w większych ośrodkach miejskich częściej wyznają obywatelską koncepcję polskości, odchodząc od kryteriów biologicznych. Na przestrzeni ostatniego 15-lecia coraz wyraźniej daje o sobie znać silny wpływ religijności oraz poglądów politycznych na wizję polskości. Osoby deklarujące się jako wierzące i systematycznie praktykujące oraz zwolennicy partii prawicowych i centroprawicowych (PiS-u i PSL-u) częściej niż inni wyrażali poparcie na rzecz kryterium pochodzenia oraz przestrzegania polskich obyczajów i wyznawania wiary katolickiej niż osoby niewierzące oraz przedstawiciele elektoratu partii lewicowych i centrolewicowych, którzy częściej wskazywali na kryterium obywatelstwa i samoidentyfikacji narodowej. Zatem, wedle wszelkiego prawdopodobieństwa, będziemy świadkami zmian, choć raczej nierewolucyjnych. Polska wspólnota narodowa nie stanie się nagle obywatelską, choć zjawiska charakterystyczne dla całej sfery cywilizacji zachodniej – urbanizacja, wzrost poziomu wykształcenia, a nade wszystko, tak szybko dokonująca się w dzisiejszej Polsce, sekularyzacja – będą prowadzić ku popularyzacji obywatelskiej koncepcji narodu. Wypada się z tym pogodzić i nie stawiać sztucznych przeszkód, które miałyby powstrzymać budzenie się lokalnych tożsamości, tak jak stało się onegdaj na Śląsku, gdzie prezydenckie weto powstrzymało zaawansowany proces uznania „ślonskiej godki” za język regionalny. Chciałem w tych kolejnych tekstach o „polskości wielobarwnej” przekonać Czytelników, że obywatelska koncepcja polskości może być szansą na przyszłość w zmieniającym się świecie, a na pewno nie jest żadnym zagrożeniem. Jan Paweł II pisał w Pamięci i tożsamości, że jagiellońska koncepcja polskości należy dziś „niestety do przeszłości”. Może jednak nie całkiem.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki