Logo Przewdonik Katolicki

Lisicki sięgnął bruku

Monika Białkowska
Fot. umiberry lucky-photo Fotolia

Jak daleko można się posunąć w rzekomej obronie Kościoła? Czy dobra wola usprawiedliwia obrzucanie papieża plugastwami?

Osoby wrażliwe uprzejmie proszę o odwrócenie strony i przejście do następnego artykułu. Tu będzie drastycznie. To tekst dla tych, którzy mają odwagę zmierzyć się z tym, co obrzydliwe: w imię tego, co napisał Szymon Hołownia, choć w zupełnie innym kontekście: „Pochylanie się nad kupą, by poddawać ją analizie, nie należy do przyjemnych zajęć, ale czasem trzeba się poświęcić w imię wartości wyższych”. Proszę mi wybaczyć dosłowność, ale tą wartością wyższą jest wyjęcie papieża i Kościoła z szamba, w jakim zanurzyła go książka Pawła Lisickiego.
 
Bąk pod kołdrą
Nieco ponad miesiąc temu ukazała się Epoka Antychrysta. Przeszła niemal bez echa, czego należy Lisickiemu pogratulować: oszczędziło mu to sporo wstydu. Do braku reakcji na ową książkę przyczyniła się zapewne równoczesna promocja filmu Kler, który wyczerpał społeczne zapotrzebowanie na skandal. W ten sposób setki niewinnych czytelników zostało ocalonych przed choćby przypadkowym kontaktem z tym dziełem. Niestety, jest szansa, że książka ta zostanie Pawłowi Lisickiemu zapomniana i przemilczana. Problem w tym, że nie powstała ona przez przypadek, dlatego Lisickiemu zapomniana być nie może.
Fabułę owej książki streścić jest trudno: zbyt wiele jest w niej wątków i skojarzeń. W wielkim uproszczeniu rzecz zaczyna się konklawe, wybierającym papieża Judasza, a kończy końcem świata. Po drodze mamy malowany pełnymi egzaltacji gestami obraz Kościoła, pogrążającego się w ruinie. W papieżu, mimo nałożonego przez Lisickiego makijażu, różowej marynarki, zielonych spodni i trampek z tęczowym trójkątem tylko przedszkolak nie rozpoznałby Franciszka. I tak miało być: bo Lisicki na Kościół Franciszka się nie zgadza i uważa, że Jorge Bergoglio prowadzi go prostą drogą do upadku.
 
Nie mogłem przestać
Pierwszym problemem Epoki Antychrysta jest to, że to zwyczajnie zła literatura. Lisicki sam tłumaczył okoliczności jej powstania: „Zacząłem pisać i tak się rozpędziłem, że po prostu nie mogłem przestać”.
To się czuje: brak hamulców zwykle towarzyszy grafomanii. Jeśli pojawi się u pisarza, ten będzie się wstydził do tego przyznać. Lisicki się nie wstydzi: mam wrażenie, że nie wstydzi się niczego. Zamiast żywych dialogów mamy tu do czynienia z ciągnącymi się przez kilka stron tyradami papieża i kardynałów. Próby przebrnięcia przez nie prowadzą do wniosku, że listy pasterskie polskiego episkopatu są perełkami epistolografii. Każda myśl, którą Lisicki próbuje przekazać, powtarzana jest kilka razy – jakby jej autor nie ufał albo swoim umiejętnościom argumentacji, albo inteligencji czytelnika. I znów trudno nie szukać analogii do kiepskiego kazania, w którym ksiądz na siedemnaście różnych sposobów powtarza prostą prawdę, że Jezus nas kocha. Aż się ma ochotę wstać i krzyknąć, że tak, że już, że załapaliśmy.
Lisicki twierdzi, że jego książka „jest utrzymana w konwencji powieści sci-fi i pastiszu”. Przekonuje, że przez groteskowe przerysowanie widać lepiej groteskowość pewnych realnych zjawisk niż poprzez ich naukową analizę. To nieprawda: ta książka nie jest groteskowym przerysowaniem. Jest wylaniem kubła z fekaliami na głowę czytelnika. Niestety, od opryskiwania fekaliami ani ludzie, ani Kościół nie staną się lepsi, a dla autora wstyd. Nie wiem, dlaczego żaden z przyjaciół Pawła Lisickiego nie szepnął mu: „Paweł, nie publikuj tego”. Może pisał i wydał książkę w tajemnicy?
 
Urodzone w mózgu
Zła literatura zdarzyć się może każdemu – autor może mieć gorszy czas, może za słabo wgryzł się w temat, może źle zebrał materiały. Jednak sama książka jest już dla autora świadectwem. Nie ma w niej nic, co wcześniej nie urodziłoby się w wyobraźni. Drogi, którymi chodzi wyobraźnia Pawła Lisickiego, są przerażające. Nie – przerażające są horrory. Napiszmy to inaczej. Drogi, którymi chodzi wyobraźnia Pawła Lisickiego, są przerażająco obrzydliwe.
Swingersi, wymieniający się partnerami, uprawiają seks pod kolumnadą na placu św. Piotra. Dzieci w szkołach przechodzą trening seksualny: obnażają się, masturbują i opowiadają o swoich odczuciach. Przyszły papież zostaje sfotografowany, jak sika na ruiny katedry Notre Dame. Zgromadzenie Sióstr bez Pruderii Otwartego Jezusa uczy praktyk seksu tantrycznego. „Chrystus przybity był nie do krzyża, lecz do penisa w trakcie wzwodu. Trzej Królowie wspólnie dopuszczali się gwałtu na niewieście. Można było dokładnie i namacalnie niemal dostrzec ich genitalia” – to już cytat. Nadieżda Hieronim Hujko ofiaruje papieżowi ekskluzywne różowe slipki. Profesor Uniwersytetu Princeton jest czarną lesbijką i nazywa się Barbara Rucha – aż dziw, że nie jest przy tym cyklistką i wegetarianką.
Cóż za porywająca szarża, nieprawdaż? Jaki genialny koncept intelektualny! Z trudem można znaleźć kilkanaście stron, na których nie pojawiają się drobiazgowo opisane seksualne dewiacje z płynącymi rwącą rzeką płynami ustrojowymi – jakby ich opisywanie sprawiało perwersyjną przyjemność. Przypomnijmy sobie, kim jest autor? Nabuzowanym hormonami gimnazjalistą czy jednym z czołowych polskich publicystów?
Wszystko można napisać. Pisząc, zawsze można skryć się za konwencją „pastiszu” czy „groteski”. Trzeba jednak pamiętać, że każdy obraz, który opiszemy, będzie świadectwem tego, co wcześniej urodziło się w naszym mózgu. I czytelnik o tym wie, i nie zapomni.
 
Geniusze!
Paweł Lisicki jest autorem poważanych książek o Jezusie Chrystusie, o islamie, Żydach czy Marcinie Lutrze. Można się z autorem w tym, co pisze, nie zgadzać, ale nie można zwyczajnie lekceważyć. Czytając Epokę Antychrysta zastanawiam się, czy pisał ją ten sam człowiek. Wydaje się nieprawdopodobne, że ktoś, kto w poprzednich książkach tak mocno osadzony był w teologii, teraz podpisał się pod dziełem, w którym teologia jest na poziomie szkolnych problemów katechetycznych.
Zapowiadało się ciekawie: oto papież postanawia udowodnić, że Jezus nie zmartwychwstał. Argumenty za wiarygodnością pustego grobu Jezusa czy wątek poszukiwania Jego ciała ciągną się jednak jak flaki z olejem i trudno się oprzeć wrażeniu, że to przepisane od kogoś duże fragmenty podręcznika do teologii fundamentalnej. Żeby choć pojawiła się jakaś nowa, ciekawa teoria! Ale nie: zaplanowane fałszerstwo, kradzież ciała, pochówek w innym grobie. To wszystko już było, opisane po wielokroć. Odgrzewane kotlety raczej nie pachną, zwłaszcza jeśli odgrzewa się je przez dwa tysiące lat.
Albo taki Pelikan Palikanowicz wpada na pomysł, żeby do grobu podłożyć kość piszczelową i ogłosić, że to kość Jezusa. „Sukarson słuchała. Znała doskonale to uczucie, kiedy po długim, męczącym poszukiwaniu znajdowała się blisko celu. Musiała przyznać, że Pelikanowicz jest geniuszem”. Jak nie być oszołomionym, czytając coś takiego? Pelikanowicz istotnie jest niezwykły. I stoi na jednej półce z dziećmi, które w chowanego bawią się, ukrywając za firanką. Doprawdy: geniusze!
 
Przeszłość kontra przyszłość
Są jednak i poważniejsze teologiczne pytania. O tym, że w teologii powinna się dokonać radykalna zmiana paradygmatu, rzeczywiście się mówi. Lisicki sprowadza to jednak do prostackiego wręcz ukierunkowania na przyszłość, zamiast na przeszłość. To teologiczna mizeria. Kościół od swojego początku, świadomy korzeni, ukierunkowany był jednak ku budowaniu przyszłości (aż po wieczność), a nie wyłącznie pielęgnowaniu przeszłości. Przeszłość jest ważna, ale po to, by nieść ją w przyszłość, a nie tylko zachowywać. To jest ten punkt w teologii, którego Lisicki albo nie rozumie, albo – co bardziej prawdopodobne – zwyczajnie nie chce się z nim zgodzić.
„Jeśli chrześcijaństwo ma przetrwać, musi pokazać, że znowu kształtuje przyszłość. Jaka może być jego rola? – pyta któraś z postaci Epoki Antychrysta. – Tylko jedna: musi wspierać wszystkie przemiany, jakie dokonują się na naszych oczach”.
Słuszna przesłanka i błędne wnioski to jeden z podstawowych błędów, jakie można popełnić w logice. Tak: chrześcijaństwo, jeśli chce przetrwać, musi kształtować przyszłość. Ten jednak, kto kształtuje, nie podąża za tym, co kształtowane i nie wspiera jego samoistnego biegu – ale sam go prowadzi i wyznacza kierunki. Kościół, który nie zamyka się zalękniony w obronie status quo sprzed wieków, ale świadomy skarbów, które posiada, zanosi je do nowego świata i do nowych ludzi – to Kościół, który wydaje się nie mieścić w głowie Pawła Lisickiego.
 
Mordobicie intelektualisty
Dochodzimy w ten sposób do najważniejszej kwestii – tej, która sprawia, że Epoki Antychrysta nie wolno Pawłowi Lisickiemu zapomnieć. Lisicki z książki na książkę coraz bardziej brzmi, jakby nie wierzył w moc Ewangelii, zdolną przemieniać świat. Boi się więc i czuje, że musi jej bronić. W każdej z książek próbuje jej bronić przed czymś innym: przez islamem, Żydami, protestantami, przez papieżem Franciszkiem.
Uderzenie we Franciszka (bo nie ma wątpliwości, że tym właśnie jest ta książka) pokazuje rzekome skutki prowadzenia Kościoła w kierunku, który papież wyznacza: rozpasanie i żałosny upadek. Sama jednak forma tego uderzenia odbiera jego autorowi wszelką wiarygodność. Tu nie ma miejsca na dyskusję i argumenty. Jest wulgarne mordobicie, obrzucanie się ekskrementami i czysta nienawiść, która pozwala znajdować najgorsze słowa i przywoływać najbardziej obrzydliwe skojarzenia.
To niegodne intelektualisty i nie poziom, na którym chcieliby rozmawiać cywilizowani ludzie. Chyba nawet by nie potrafili, nie sięgając do słownika wulgaryzmów – a „Słownik seksualnych skojarzeń ze wszystkim, co święte”, jaki byłby tu potrzebny, nigdy nie powstał. Jestem przekonana, że gdyby na okładce Epoki Antychrysta pojawiło się nazwisko nie Lisickiego, ale Adama Nergala Darskiego czy Doroty Nieznalskiej, nikt nie pomijałby jej pełnym zażenowania milczeniem, a doniesienie o popełnieniu przestępstwa obrazy uczuć religijnych leżałoby już na biurku prokuratora.
 
Twarz niewiarygodna
Jestem ostatnią, która odradzałaby czytanie jakiejś książki. Zawsze przekonywałam, że warto poznać inne myślenie, nawet jeśli jest błędne i dalekie od wiary. Däniken mnie nie zachwycił, Dawkins znudził, Harari zainspirował. Jeśli człowiek wie, w co i dlaczego wierzy, nie odwiodą go od tego ani mistrzowie podejrzenia, ani reżyserzy, brutalnie demaskujący grzechy Kościoła. Jednak nawet oglądając Kler nie czułam się tak bardzo zanurzona w błocie, jak czytając Epokę Antychrysta. Kler wydawał się przy niej wręcz niewinną dobranocką: bo przecież po grzechu przychodzi nadzieja, bo z tej bolesnej lekcji jakąś lekcję musimy wyciągnąć. Lisicki nadziei nam nie pozostawia. Kościół albo stanie są na powrót takim, jakim był w czasach wojen krzyżowych – albo go nie będzie. Albo będzie oblężoną twierdzą, chronioną normami sprawiedliwości, albo zginie. Ewangelia jest pieczołowicie pielęgnowanym reliktem przeszłości: jeśli świat się zmieni, dopiero wtedy zacznie do niego mówić. Miłosierdzie jest smyczą, na której sami siebie prowadzimy prosto w objęcia diabła. W imię obrony Kościoła można pisać najobrzydliwsze rzeczy i wymierzać ciosy poniżej pasa, plując jednocześnie prosto w twarz: biskupom, papieżowi, samemu Kościołowi.
W ten właśnie sposób traci się wiarygodność. Lisicki przestał być publicystą, z którym się można zgadzać lub nie. W Epoce Antychrysta pokazał przerażającą twarz: wulgarną, wyuzdaną, pełną nienawiści – i myśl daleką od katolickiej. Nic, co napisał wcześniej i co napisze kiedyś, nie może być już być czytane w oderwaniu od tego kontekstu. Szkoda.

Komentarze

Zostaw wiadomość

  • awatar
    Jola
    06.03.2019 r., godz. 22:35

    Pani nic nie zrozumiała z tej książki....

  • awatar
    Leszek
    01.12.2018 r., godz. 23:06

    Zna Pani, oczywiście Apokalipsę ? Obrzydliwość.

  • awatar
    zagubiony katolik
    28.11.2018 r., godz. 20:13

    Przecież Papież jest nieomylny? Jak więc można go krytykować czy nazywać "czerwonym franiem"? Nie jest to sprzeczne z nauką Kościoła?

  • awatar
    Anna
    17.11.2018 r., godz. 20:16

    Wiem, że to niemerytoryczna uwaga, ale język mnie świerzbi. Głęboką nieufnością darzę publicystów/pisarzy/kaznodziejów etc., którzy publicznie "bronią" Kościoła, a sami mają nieuporządkowane moralnie życie.

  • awatar
    Krasiński
    14.11.2018 r., godz. 01:22

    Ze dwie chaotyczne uwagi:
    1. Dziś skończyłem czytać. To nie powieść, ale rodzaj opowiastki publicystycznej. Fabuła jest przewidywalna, styl nie jest wybitny. Założenie jest dość proste: Kościół i świat w ostatniej fazie upadku. Inspiracje "Nie-boską komedią" widoczne jak na dłoni - szanuję. Jak w wielu książkach s-f: to samo co teraz ale 100 razy bardziej. W sumie jest to publicystyczna ocena zagrożeń dla Kościoła powodowanych przez współczesność. Krótko mówiąc warto, choć nie ma sensu nastawiać się na zbyt wiele.
    2. Tak prymitywnego i hejterskiego wyrzygu jak ten pani Białkowskiej nie czytałem od miesięcy. Bełkot: "Są jednak i poważniejsze teologiczne pytania. O tym, że w teologii powinna się dokonać radykalna zmiana paradygmatu, rzeczywiście się mówi. Lisicki sprowadza to jednak do prostackiego wręcz ukierunkowania na przyszłość, zamiast na przeszłość." wymieszany z politpoprawnymi zarzutami typu: "Lisicki na Kościół Franciszka się nie zgadza i uważa, że Jorge Bergoglio prowadzi go prostą drogą do upadku.". No skandal! Jak można nie akceptować wizji lewego Frania! Tylko "aplauz i zaakceptowanie!".

  • awatar
    Zitella
    09.11.2018 r., godz. 09:14

    Dziękuję za tą recenzję. Co do autora książki, to dziwny stosunek jego czasopisma do pontyfikatu Franciszka można było dostrzec już wcześniej, ale faktycznie, nie spodziewałam się tak niskich "chwytów" w tej powieści (nazwiska bohaterów negatywnych wywołują śmiech - ale nie jest to efekt zamierzony tylko bardziej śmiech zażenowania z autora, który jest dorosłym mężczyzną a coś takiego wymyślił). Smutne to bardzo i dziwi mnie, że o słabości "dzieła" nie piszą tzw. prawicowi publicyści, nie wierzę że wszystkim ludziom z tego środowiska ta książka się podoba.

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki