Nie jest to zresztą żadna nowość. Już 20 lat temu rzecznik muftiego Rosji, czyli najwyższego zwierzchnika muzułmanów, oświadczył: „Trzeba powiedzieć otwarcie że Rosja nie jest krajem prawosławnym, lecz muzułmańskim”. Już wtedy liczba wyznawców islamu oscylowała wokół 10 proc. ogółu rosyjskiej populacji. Od tamtego czasu jedynie znacząco się zwiększyła.
Trzykrotnie mniej czy więcej?
Ilu ich jest dzisiaj? Można tylko szacować. Wiadomo, że wskazówki demograficznego zegara poruszają się w Rosji nie tylko z różną szybkością, ale wręcz w przeciwnych kierunkach. O ile populacja rdzennych Rosjan maleje, o tyle lawinowo rośnie liczba muzułmanów. I jest to tendencja stała, trwająca od dziesięcioleci. Jej przyczyną jest po pierwsze wysoki przyrost naturalny w środowiskach wyznawców islamu, po drugie – imigracja.
Spróbujmy to podsumować. Według ostatniego dostępnego spisu z 2021 r. Rosję zamieszkiwało 143,3 mln osób. Dziś liczba ta nie mogła znacząco się zmienić, ustalmy ją na 145,5 mln. Tymczasem liczba rosyjskich obywateli deklarujących wierność zasadom Mahometa wynosi obecnie około 20 mln, co dawałoby 14 proc. ogółu. Ale to nie wszystko, gdyż szacunek ten nie uwzględnia rzeszy przybyszów z Azji Środkowej, głównie z republik postsowieckich takich jak Uzbekistan, ale też na przykład z Afganistanu. Jest ich w Rosji w sumie, lekko licząc, jakieś 3,5 mln, choć podawana przez niektórych ekspertów sumaryczna liczba 25 mln muzułmanów, mieszkających dzisiaj w Rosji, wcale nie jest nierealna, a w rzeczywistości może być nawet większa. Trzymajmy się jednak tej ostatniej wielkości i policzmy: wychodzi nam 17 proc. Taki odsetek obywateli Rosji wyznaje dzisiaj islam. I chodzi w olbrzymiej większości o muzułmanów praktykujących.
Spójrzmy teraz na prawosławie, „tradycyjną rosyjską religię”. Ostatnie miarodajne dane mamy tu stare, z 2008 r., lecz możemy się nimi posłużyć bez obawy popełnienia większego błędu. Otóż przynależność do tego wyznania deklarowało 59 proc. obywateli Rosji. To oczywiście nadal zupełnie inna skala wielkości niż niecałe 20 proc. muzułmanów, które wyszło nam z rachunków. Ale porównanie to diametralnie się zmienia, jeśli weźmiemy pod uwagę, że tylko co dziesiąta osoba deklarująca się jako prawosławna bywa co najmniej raz w miesiącu w cerkwi. A to jest przecież jedyny statystycznie uchwytny miernik prawdziwej religijności. I rzesza 85 mln „prawosławnych” spada nam od razu do rzędu 8,5 mln realnych chrześcijan wschodniego obrządku. Nie inna, lecz ta właśnie liczba porównywalna być może ze wspomnianą już liczbą 25 mln muzułmanów. Okazuje się, że liczba tych ostatnich jest w Rosji nie trzy razy mniejsza, lecz trzy razy większa od liczby wyznawców prawosławia.
Tykający zegar
Tak wygląda realny stan rzeczy. Określanie Rosji jako kraju prawosławnego można dziś uzasadnić jedynie w perspektywie historii. I tak oczywiście określany jest ten kraj w oficjalnej rosyjskiej propagandzie. Tyle że kreuje ona – podobnie jak i na innych polach – obraz kompletnie odklejony od rzeczywistości. Na użytek samych Rosjan, lecz także dla zmylenia świata, który przecież nie musi dokładnie orientować się w tym, co się akurat w Rosji dzieje.
Czy oznacza to że owe 90 proc. biernych „prawosławnych” nie ma już z Cerkwią nic wspólnego? Otóż nie do końca. Około 60 proc. obywateli Rosji (wskaźnik pasujący do odsetka deklarowanych prawosławnych) nadal obdarza tę instytucję kredytem zaufania. Nie znaczy to jednak chyba, że w sytuacji próby pozostałe dziewięć dziesiątych się nawróci. Ich solidarność z Cerkwią ma charakter historycznego skojarzenia, na zasadzie zlepki „Rosjanin-prawosławny”, właśnie w tej kolejności, nie na odwrót. Ludzie tacy mogą, co najwyżej, wzmacniać w Rosji nastroje ksenofobiczne. Żadna ksenofobia nie przemoże jednak statystyki. Ale o tym za chwilę, teraz wróćmy do islamu.
Jeśli obecne tendencje się utrzymają (a nie ma powodu sądzić, by tak właśnie się nie stało), już za dziesięć lat muzułmanie stanowić będą 30 proc. obywateli Rosji. A w 2050 r. przekroczą próg bezwzględnej większości. Wtedy medialne tytuły typu „Rosja krajem muzułmańskim” nie będą już żadną prowokacją.
Co się wtedy będzie działo, aż strach pomyśleć. O muzułmańskim, gorącym pasie Północnego Kaukazu wszyscy wiedzą, nie będziemy zatem go omawiać. Ale jest jeszcze Tatarstan i Baszkiria, dwie autonomiczne republiki, które od wschodu głęboko wdzierają się w terytorium europejskiej Rosji, oddzielając jej północ od południa. Ten klin, oparty solidnie o azjatycki Kazachstan, może realnie całą Rosję rozwalić.
Ale w samym centrum tego tykającego zegara jest jeszcze Moskwa, gdzie odsetek muzułmanów regularnie rośnie z roku na rok. Tatarskie święto Kurban Bajram już teraz obchodzi tam około pół miliona osób. W stolicy funkcjonuje około dziesięciu meczetów, a największy z nich, mieszczący 10 tys. wiernych, otworzył w 2015 r. turecki prezydent Recep Erdoğan. Głos muezina, nawołujący z minaretu do modlitwy, jest dziś normalnym elementem ulicznej rzeczywistości. Dodajmy, że w Moskwie działają dwa rosyjskojęzyczne kanały telewizji przeznaczonej wyłącznie dla muzułmanów.
I nie ma na to rady. Jeszcze pod koniec lat 90. policja próbowała kontrolować napływ przybyszów z południa, a chuligani na bazarach bili osoby o „kaukaskim wyglądzie”. Teraz to się skończyło, muzułmanów jest po prostu zbyt dużo, aby ich prześladować. Rodowici moskwianie, nawet jeśli ich nie lubią, muszą ich tolerować.
Krucha lojalność
Pierwszą „winną” tego stanu rzeczy jest, paradoksalnie, sama Rosja. To państwo już w XVIII w., rozszerzywszy się na olbrzymie połacie Azji, stanęło przed wyzwaniem utrzymania strukturalnej spoistości. Nierealnym pomysłem okazało się nawrócenie wszystkich rosyjskich Azjatów na prawosławie, wobec tego rząd oparł się właśnie na islamie, jako jedynym masowym czynniku utrzymującym wśród ludów Syberii oraz Azji Środkowej prawo i porządek. Taki był początek instytucji rosyjskiego muftiego. Podległe mu organa nawracały na islam, także siłą, cały szereg pogańskich jeszcze ludów. A wszystko w imię rosyjskiego cara.
I ta mentalność pozostała do dzisiaj. Mufti Rawil Gajnutdin, Tatar z pochodzenia, należy dzisiaj do rzędu najbardziej lojalnych współpracowników Władimira Putina, walcząc o palmę pierwszeństwa z samym patriarchą Cyrylem. Słuchają go miliony rosyjskich muzułmanów, nadal schizofrenicznie wierzących, że da się pogodzić zasady wiary Mahometa z kultem Putina.
Ale to tylko część islamskiej społeczności, w dodatku malejąca, gdyż grupująca głównie osoby starsze. A młodzi? Cóż, przynajmniej męska połowa tej populacji ma teraz własne kłopoty z wojną na Ukrainie. Przymusowy pobór chyba nigdzie nie przysparza tyranowi zwolenników, a już szczególnie wśród muzułmanów.