Z Grzegorzem Turnauem i Andrzejem Sikorowskim, współczesnymi bardami poezji śpiewanej, rozmawia Dominik Górny
Pasjans zazwyczaj układa się w pojedynkę. Panowie postanowili uczestniczyć w nim we dwóch. Jak doszło do tej literacko-muzycznej rozgrywki?
AS: – Geneza naszych wspólnych koncertów jest prosta i, jak to przeważnie bywa, przypadkowa. Kiedyś zaśpiewaliśmy razem „Nie przenoście nam stolicy do Krakowa”. To był sygnał, że może warto stworzyć coś razem. Zarówno Grzegorz, jak i ja mamy własny autorski dorobek, postanowiliśmy jednak połączyć siły. Pierwsza próba wspólnego koncertu odbyła się w Rzymie, w jednym z polskich ośrodków. Dobrze przyjęty przez publiczność występ dał asumpt do tego, by tę współpracę kontynuować. W dalszym ciągu nasze muzyczne spotkania noszą znamiona improwizacji, ponieważ wymieniamy piosenki. Staramy się ich nie powtarzać, aby się nie znudzić. Jak się ma własną estradową rzeczywistość, doświadczenie z autorskich recitali z grupą „Pod Budą”, to działa to odświeżająco, tym bardziej że z Grzegorzem gramy wspólnie, powiedzmy, dziesięć razy w roku. Paradoksalnie takie sporadyczne spotkania stwarzają okazję do tego, by po prostu usiąść i pogadać, bo w Krakowie nie mamy zazwyczaj na to czasu. Układanie pasjansa we dwóch ma walor rekreacyjny.
GT: – Pasjans wziął się stąd, że słuchałem kiedyś w samochodzie kasety Andrzeja pt. „Moje piosenki”. Kilka utworów było nagranych jedynie z gitarą, co dawało kameralny nastrój. Jedna z piosenek na tym albumie nosiła tytuł „Pasjans”. Pomyślałem, że chciałbym ją kiedyś zaśpiewać. Propozycja wspólnego wykonania „Nie przenoście nam...”, jaka przyszła ze strony Andrzeja, sprowokowała nasze dalsze muzyczne poczynania. „Pasjans” składa się głównie z piosenek Andrzeja. W jakimś sensie są to również moje piosenki, bo tworzą w pewien sposób moją wyobraźnię, budują lepszy świat. Czuję się trochę sublokatorem twórczości Andrzeja Sikorowskiego. To już trwa siedem lat.
Wspomniał Pan o piosence „Nie przenoście nam stolicy do Krakowa”. To miasto można w pewnym sensie nazwać stolicą poezji śpiewanej. Co to znaczy być krakowskim artystą?
GT: – To znaczy niekoniecznie być z Krakowa, przyjmować to miasto jako środowisko, w którym można się dobrze poczuć i które może stanowić dobrą „scenografię” dla naszej twórczości. Większość znanych postaci kojarzonych z lekką czy z poważniejszą muzyką, które współtworzyły, bądź żyją w tym mieście, nie pochodzi z Krakowa.
Kraków, w którym ja się urodziłem i wyrosłem, był miejscem zbudowanym przez ludzi – rozbitków z różnych stron Polski. Tutaj dobrze jest rozmawiać, wspólnie dzielić swoje smutki i radości. Stąd uważa się, że jest to miejsce poetyckie. Jednak bycie poetą – jak pisał Bursa – nie jest wcale takim wesołym zajęciem.
AS: – Podpisuję się pod próbą odpomnikowienia Krakowa. Ma on niewątpliwie atmosferę, ponieważ podczas wojny ucierpiał mniej niż inne miasta. Jest w Polsce niewiele takich miejsc, które zachowały swoją substancję. Kraków ma swoją duszę, ale fakt, że się z niego pochodzi, nie daje żadnego patentu na bycie poetą. Potoczny pogląd jest taki, że skoro ktoś jest z Krakowa, to talent i deszcz rymów spada z nieba. A to nie jest prawda. Sądzę, że wielu ludzi, którzy dzisiaj w Krakowie są uznanymi artystami, mogłoby z równym powodzeniem działać w Białymstoku, Poznaniu czy Gdańsku.
Nawiązując do początków artystycznej pracy, jakie były Panów pierwsze kompozycje, czym różniły się od dzisiejszych? Czy można je uznać za poetycki rodzaj zapisu życia?
GT: – Pierwszą piosenkę stworzyłem pod wpływem Marka Grechuty, na którego koncert trafiłem przez przypadek. Zacząłem szukać źródeł jego inspiracji. Natrafiłem na wiersz Juliana Tuwima i napisałem piosenkę do utworu pt. „Fryzjerzy”. To była moja pierwsza kompozycja do wiersza, nigdy zresztą nieopublikowana. Pierwsze świadome utwory pisałem do młodzieńczych wierszy Joyce’a w tłumaczeniu Macieja Słomczyńskiego. Wszystkie dotyczyły miłości. Jest jeszcze jedna, ostatnia ważna piosenka, którą przyniosłem do „Piwnicy pod Baranami”. To była ułożona przeze mnie muzyka do wiersza Baczyńskiego pt. „Znów wędrujemy ciepłym krajem”.
Nawiązując do drugiej części pytania myślę, że każdy dojrzewa wraz z kolejnym koncertem i nagraniem. Z upływem czasu zbieram to, co nazywa się doświadczeniem. Jak mówią mądrzejsi ludzie – doświadczenie życiowe to jest coś takiego, co zdobywamy, kiedy nie jest nam już do niczego potrzebne. Chciałbym jeszcze przez chwilę zdobywać, a nie zdobyć.
AS: – Ja napisałem pierwszą piosenkę w latach 60., po fali amerykańskiego protestu. Byliśmy nim w jakiś sposób zafascynowali. To był w miarę udany protest song o żołnierzach. Nigdy nie myślałem o swoich pierwszych piosenkach. Najbardziej kocham ostatnie, bo są jakby dziećmi dającymi satysfakcję, dlatego że się nie poddały rutynie. Nowe piosenki podczas koncertów „rosną” pod moją opieką. Natomiast o tym, jak się zmieniam, mówią moje utwory i ludzie, którzy mnie słuchają. Nie wiem, czy piszę dziś lepsze piosenki od tych, które tworzyłem dziesięć lat temu.
Wielu artystów pozostaje w naszych sercach z tego względu, że poprzez swoje piosenki czy wiersze pozwoliło nam się w jakimś stopniu duchowo odrodzić. Jaką refleksją chcą się Panowie podzielić ze swoją publicznością?
AS: – Do dziś interesuję się wieloma piszącymi osobami, ale nie umiem powiedzieć, czy wolę Herberta, czy Różewicza. Oni inspirują mnie podświadomie. Dla mnie wiersz jest czymś, co robi wrażenie wzruszając albo czymś, co pozostaje obojętne. Zupełnie jak drzewo w moim ogrodzie.
GT: – Postanowiłem sprawdzić w słowniku wyrazów obcych skąd się wzięło słowo „estetyka”. Oznacza ona to, co jest postrzegane zmysłami, a więc niepodlegające racjonalizacji, a w związku z tym dłuższemu komentarzowi. Wiersze, zapachy czy obrazy to jest to, co buduje nasz świat. Warto się tym po prostu zachwycać.