Wsłuchując się w Pana artystyczną ścieżkę, odkrywamy rozmaite muzyczne konstelacje: dzieła wokalne i eksperymentalne, misteria, muzykę teatralną. Która z tych form jest Panu najbliższa?
– Od zawsze czułem w sobie potrzebę muzycznych poszukiwań. Wynika to z mojej natury. Nie odnajduję spełnienia w dążeniu do odkrywania tajemnic jednej formy czy gatunku.
Czym zatem jest dla Pana muzyka?
– To na pewno nie jest sztywna forma, determinująca artystyczny przekaz. To unikalny język ukazywania tego, co jest obecne w moich myślach i sercu. Narzędzia muzyczne dostosowuję do uzyskania konkretnego dźwiękowego efektu, związanego z tym, co mnie w życiu raduje, zasmuca, intryguje. Nie chcę do końca też tego definiować.
Indywidualność, z której wynika oryginalność?
– Tak, czuję się artystą wolnym od wszelkich schematów, dogmatów… Gdyby zapytał mnie Pan, czy jestem jazzmanem, odpowiedziałbym, że nim bywam, podobnie jak kompozytorem muzyki filmowej, symfonicznej itd.
Co właściwie daje Panu ta wolność?
– Bez niej nie mógłbym być artystą. Zawsze starałem się robić to, co dla mnie jest najistotniejsze i najważniejsze. Cenię sobie tę autonomię przeżyć ogrodu mojej wyobraźni, muzycznych intuicji i doświadczeń.
Nawiązując do metafory „ogrodu” – do jakich kwiatów porównałby Pan swoje nuty?
– Te moje kwiaty nie muszą nosić imion. Ważne, aby były najpiękniejsze i wydawały najcudowniejszą woń… Taki jest sens i cel mojej działalności – dążenie do doskonałości brzmienia, formy, przekazu. Należę do tej grupy artystów, którym zależy, aby słuchacz mojej muzyki choć przez moment poczuł to, co ja odczuwam w chwili, kiedy gram czy komponuję. Nie chcę zamykać się w swoim „ego”.
Jaka myśl towarzyszy Panu podczas tworzenia muzyki?
– Myślę kategoriami komunikacji z dosłownie każdym słuchaczem, bo wiem, że wrażliwość na muzykę mamy mniej lub bardziej podobną, niezależnie od wykształcenia, miejsca urodzenia. Obcowanie z muzyką to jest podobna forma przeżyć, które dane są każdemu człowiekowi: lęk, smutek, radość, miłość, nienawiść – z tą różnicą, że poprzez muzykę możemy te stany podświadomości odczuwać jako projekcję wyobraźni, a nie realne odczucia. Od strony technicznej w moim przypadku komponowanie wygląda trochę tak jak to opisał Igor Strawiński; jako kompozytor wstawał codziennie o 8 rano, po kilku godzinach miał przerwę na obiad i później do wieczora tworzył. Trochę jak w biurze, prawda? Ale na szczęście, tylko trochę... To także, a może przede wszystkim kwestia wewnętrznego spokoju, samodyscypliny i samoświadomości. Nie tworzę pod wpływem erupcji mitycznego natchnienia, tylko podchodzę do tej kwestii z pokorą i systematycznie.
Przypominając wręczenie Panu, jako pierwszemu polskiemu artyście, Nagrody „Grammy” – czy od czasu jej otrzymania zmieniło się Pana podejście do sposobu pracy z muzyczną materią?
– Nie, wręcz przeciwnie. Zostałem nagrodzony za to, co tworzyłem dawniej. Traktuję tę nagrodę jako potwierdzenie słuszności moich wcześniejszych wyborów.
Na czym one polegały?
– Szedłem pod prąd, nie ulegałem modom, doraźnej koniunkturze, podszeptom doradców, którzy myśleli kategoriami komercyjnymi. To jest dla mnie nagroda za odwagę pójścia pod prąd.
Miles Davis powiedział niegdyś, że niezależnie od tego, co się robi, trzeba mieć swój styl. Jaki jest styl Włodka Pawlika?
– Polega on na kreowaniu świata muzyki, który w stu procentach oddaje moje uczucia i wrażliwość, często płacąc w przeszłości cenę za bycie poza wszelkimi doraźnymi układzikami.
Co właściwie decyduje o scenicznym sukcesie?
– Nie jest to – jak się niektórym wydaje – jedna szczególna cecha, ale zespół wielu elementów takich, jak: talent, odporność na stres, pracowitość i kreatywność, która chyba z dłuższej perspektywy wydaje się być najważniejsza.
Dlaczego?
– Kreatywność to ciągła mobilizacja wewnętrzna, która znajduje ujście w podejmowaniu nowych, artystycznych wyzwań i tworzy przestrzeń do ich realizacji. Ale to działanie czysto intuicyjne, na które nie ma prostych recept.
Tylko intuicyjne?
– Tak, jeśli mówimy o dążeniu do odkrycia i pełnego rozpoznania piękna, którego nie można zdefiniować. Pięknem można się wzruszyć, ale metoda jak uzyskać ten efekt jest tajemnicą i wielką artystyczną przygodą.
Odwołuje się Pan wielokrotnie do znaczenia dialogu, który jest kluczem Pana wykładów z improwizacji w Akademii Muzycznej im. Fryderyka Chopina w Warszawie. Czy młodym, zdolnym ludziom lepiej udzielać dziś konkretnych rad czy raczej nakreślać możliwości wyboru?
– To pytanie jest tylko pozornie łatwe. Powołania do czegoś nie można opisać w podręczniku. Nie uważam siebie za kreatora sukcesu czy rozpoznawalności, do czego każdy w branży artystycznej dąży, bo przekłada się to na większą ilość pracy, ale też lepsze zarobki. Uczę studentów jednego – bądźcie dobrymi, bardzo dobrymi rzemieślnikami.
Co to znaczy?
– Chodzi o muzyczną wszechstronność, nabycie takich umiejętności, które pozwolą nam uprawiać ten zawód wtedy, kiedy zejdzie się z pierwszych stron gazet. Rzemiosło, czyli swobodne poruszanie się w ramach różnych gatunków – jak choćby klasyka i jazz – może być również sposobem na odnalezienie własnej drogi artystycznej.
Istnieje przekonanie, że Polacy grający jazz, nawet mający wielki talent, nie są nigdy tak doceniani jak ich zachodni koledzy. Zgadza się Pan z tym?
– Patrzmy na osobowości muzyczne, a nie na ich paszport (narodowość). Myślenie stadne w muzyce to duży błąd. Sztuka nie jest sferą „walki na ringu” i cech narodowych. Jej kierunki i tendencje kreują wybitne indywidualności, niezależnie od tego, skąd pochodzą. Jeśli nawet utożsamiam się z tzw. Polską Szkołą Jazzu, to mam świadomość, że jest to naiwne uproszczenie... i pewien rys kompleksu tych polskich twórców wobec tzw. Zachodu, których dokonania nie miały możliwości wyjść poza polskie, lokalne realia. Nie mam potrzeby tłumaczenia mojej muzyki poprzez pryzmat mojej narodowości. Nagroda „Grammy” to nie laurka za przynależność do kręgu „polskiego jazzu”, tylko obiektywna ocena mojej twórczości, bez zbędnych przymiotników.
Na ile muzyka z innego kręgu niż jazz inspiruje Pańskie jazzowe kompozycje?
– Szczególnie muzyka klasyczna, od chorału gregoriańskiego do Witolda Lutosławskiego. Wynika to z mojego wykształcenia. Jestem absolwentem Akademii Muzycznej w klasie fortepianu klasycznego u fantastycznej chopinistki, laureatki Międzynarodowego Konkursu Chopinowskiego z 1949 r., nieżyjącej już prof. Barbary Hesse-Bukowskiej. Dopiero później ukończyłem studia jazzowe. To jest moje pierwsze muzyczne „płuco”. Drugim jest moje zamiłowanie do bluesa i jazzu. Oddycham harmonijnie tymi dwoma „płucami”.
Jimmy Hendrix spalił na scenie gitarę. A Pan kiedy symbolicznie spalił fortepian?
– Zaskoczę Pana – spaliłem nie tylko symbolicznie! Wiedzą o tym ci, którzy uczestniczyli w koncercie Stabat Mater 11 września 2003 r. na Festiwalu Wratislavia Cantans we Wrocławiu. Występowałem wtedy w bazylice Świętej Elżbiety z chórem gregoriańskim. Fortepian stał blisko ołtarza, przed którym rozstawiono zapalone świece. W pewnej chwili, podczas odśpiewania przez kantora „Oremus” – sekwencji św. Jana o ukrzyżowaniu Chrystusa – przed fortepianem zapłonęła łuna ognia, która była wynikiem przelania się steryny z setek małych świeczek rozmieszczonych przed fortepianem. Byłem autentycznie spanikowany, prawie płonęły mi nogawki. Wszyscy byli przerażeni… z wyjątkiem dyrygenta, który stojąc tyłem do mnie i publiczności, niczego nie widział. Trwało to może dwie, trzy minuty. Pożar udało się w końcu ugasić kocami.
Dzieli się Pan wizją piękna muzyki, a czym jest dla Pana szczęście?
– Jest odkrywaniem w sobie pokładów dobra, które oddzielają nas od sfery cienia. Nie można myśleć o życiu, że wszystko jest banalne, przypadkowe i na sprzedaż. Sztuka, muzyka i poezja temu zaprzeczają. Na całe szczęście, to jest to szczęście!
Do jakiego utworu artystycznego przyrównałby Pan naszą rozmowę?
– Mów spokojniej, nie jesteś już młody Adama Zagajewskiego.
Włodek Pawlik
kompozytor, pianista jazzowy i pedagog. Lider zespołu Włodek Pawlik Trio, w którym gościł wiele znakomitości polskiego i światowego jazzu. Współpracuje z amerykańskim zespołem Western Jazz Quartet. W swoim dorobku artystycznym ma ponad 20 albumów, szereg dzieł muzyki filmowej oraz kompozycji współczesnych. W 2014 r. Włodek Pawlik Trio, wspólnie z Filharmonią Kaliską i Randy Breckerem, zdobył nagrodę Grammy.