Co to znaczy być chrześcijańskim przedsiębiorcą?
– Oznacza to dbałość o jakość relacji z Chrystusem, pozwalanie mu na bycie dosłownie wszystkim w naszym życiu. Chrystus ma wpływać na nasze myśli i sposób zachowania – bez jakichkolwiek ograniczeń ze strony ludzkiej woli.
Na ile się to Panu udaje w codziennym życiu?
– Udaje mi się wtedy, gdy jestem wierny takiej oto zasadzie: wchodząc do biura w miejscu pracy, nie zostawiam Chrystusa na zewnątrz. Otwieram mu drzwi do różnych sfer życia i mówię – wejdź przede mną. Dbam o to, aby Bóg był Panem relacji z Duchem Świętym. Bogu bardzo zależy na dobrych relacjach z człowiekiem. Jest zainteresowany naszymi firmami i potrzebuje ich uczciwego działania, by spełniać swoje Królestwo na Ziemi.
O co najczęściej, jako przedsiębiorca, pyta Pan Boga? Czy są to kwestie dotyczące budowania uczciwych relacji z drugim człowiekiem, czy może raczej sprawy związane ze zwiększaniem finansowego zysku?
– Pytam Boga o obie sfery. Chodzi o odkrycie właściwych priorytetów – ile czasu poświęcamy Bogu, partnerom biznesowym, sąsiadom, bliskim, rodzinie i wreszcie sobie.
Ale jak realnie znaleźć czas dla rodziny, gdy ktoś, tak jak Pan, zarządza spółką obejmującą ponad dwa tysiące firm i instytucji?
– Nie mam na to jednoznacznej odpowiedzi ani harmonogramu bycia z rodziną. To jest praca codzienna, wręcz walka o ten czas, która wymaga wyrzeczeń. Dlatego wybieram konferencje, w których uczestniczę, na przykład w tym miesiącu zrezygnowałem z prelekcji, którą miałem odbyć w ramach działalności spółki, którą zarządzam, aby przyjechać do Poznania na konferencję przedsiębiorców katolickich „Bóg, Rodzina, Firma, Hojność”.
Nie jest prosto być szefem firmy, który ma na względzie nie tylko swój zysk, ale też zapewnienie godnych warunków materialnych pracownikom. Czy nie jest tak, że organizacja kierująca się Bożymi zasadami w biznesie, w zderzeniu z firmami, które ich nie stosują, jest na przegranej pozycji?
– W trakcie 17 lat mojej działalności biznesowej, pierwsze siedem było bardzo trudnych. Konkurencyjne firmy, które działały nieetycznie, w krótkim okresie osiągnęły zdecydowanie większe obroty finansowe. Jednak większość z nich upadła i dziś już ich nie ma. Stosując nieuczciwe sposoby walki o zysk, same zaczęły być oszukiwane, napotkały nielojalnych partnerów. Tymczasem moja firma wciąż działa. Jestem wygranym. Stosowanie Bożych zasad się opłaciło.
Praca z wartościami jest korzyścią?
– Tak, ale nie czyni życia łatwiejszym. Na efekty trzeba czekać i być wytrwałym.
Czy gdy Pan spotyka przedsiębiorców, którzy nie kierują się Bożymi zasadami, próbuje ich Pan nawrócić?
– Nie, nigdy tego nie robiłem. Wiem jednak, że poprzez przykład mojego działania Pan Bóg może zapukać do niektórych drzwi
…i je otworzyć.
– Niektórzy otwierają za pierwszym razem, inni za trzecim, a jeszcze inni – nigdy. Bóg nas uczynił wolnymi w podejmowaniu decyzji.
A kiedy Pan świadomie otworzył „drzwi Bożej łaski” po raz pierwszy?
– To ciekawa historia. Gdy przystępowałem do bierzmowania, uznałem, że jestem na tyle dojrzałym chrześcijaninem, że nie muszę już chodzić do Kościoła. To była moja pierwsza, absolutnie niezależna od innych, decyzja. Po mniej więcej czterech latach od tamtego czasu zacząłem mieć problemy dermatologiczne. Żadne lekarstwa nie pomagały. Moja mama powiedziała, że w pobliskim miasteczku mieszka osoba, która modli się za tych, którzy mają problemy ze skórą. Tego dnia opuściłem Kolonię i nic więcej nie chciałem słyszeć na ten temat. Wymagało to wielu lat, aż moja duma została złamana. W końcu poszedłem do tego człowieka. Pomodlił się nade mną i powiedział: „W ciągu trzech tygodni będziesz zdrowy”. I tak się stało. Dziękuję za to matce, choć w rzeczywistości przez nią mówił do mnie Bóg. Wtedy właśnie w moim – nazwijmy to – dorosłym życiu, zapukał do moich drzwi, a ja Mu po raz pierwszy otworzyłem.
Wyobraźmy sobie taką sytuację: w pewnej firmie pracuje osoba, która nie przyczynia się do jej zysku i jest nierzetelna. Ma jednak na utrzymaniu rodzinę. Zwolnienie jej mogłoby zagrozić sytuacji tej rodziny. Jak w tym przypadku powinien zachować się chrześcijański prezes?
– Powinien dać szansę tej osobie na zmianę swojej postawy. Nawet dwie, trzy szanse…
Jeśli to by nie poskutkowało, w imię dobra wspólnego innych rzetelnych pracowników, w momencie gdy jest oczywiste, że ten pracownik oszukuje firmę – myślę, że musiałby tę osobę zwolnić. Każdy szef musi być świadomy procesu, który zachodzi pomiędzy przyjęciem do firmy a odejściem z niej pracownika. To jest czas dany na odkrycie miłości do bliźniego, Bożego dobra w nim. Czas na wspólne wykorzystywanie szans.
Można być hojnym, nie tracąc na tym?
– Nie chcę rozgraniczać, co jest ważniejsze – bycie hojnym jako osoba prywatna czy jako firma. Istotne jest Boże błogosławieństwo i intencja, z jaką coś dajemy.
Coraz częściej poruszanym tematem jest „dziesięcina”. Co Pan o tym sądzi?
– Katolicy w Niemczech nie są nauczeni dawania dziesięciny tylko płacenia podatku. W dziesięcinie nie chodzi o ilość, ale o intencje – co dla ciebie znaczy dać dużo? W Niemczech zatraciliśmy tradycję dawania więcej. Teraz jest czas, aby nauczyć się nowego sposobu podejścia do tego tematu. Pan Jezus szczególnie dziś wyraźnie mówi: sprawdź, jak to działa, jeśli dasz więcej. Zobacz, jak wiele zyskasz! Nie chodzi o to, jak wysoki procent swojej pensji oddajemy, ale o spokój serca w czynieniu gestów miłosierdzia.
Co właściwie oznacza być miłosiernym w prowadzeniu biznesu?
– To znaczy cieszyć się z dawania bezinteresownego i czasem mieć „zapłatę” za ten dar w formie samej satysfakcji.
Czy bycie szczodrym powinno się zawsze wiązać z nakładami finansowymi?
– Mam Pan dobra intuicję – oczywiście, że nie. Osobiście preferuję hojność jako możliwość korzystania przez kogoś z naszych kompetencji. W ten sposób można świetnie wspomagać biedne kraje, np. przekazując im nowe technologie czy oferując korzystanie po kosztach z pewnych narzędzi strategicznych i biznesowych.
Kto Pana zdaniem, we współczesnych czasach, jest prawdziwie bogatym lub biednym przedsiębiorcom?
– Odpowiedź na to pytanie jest uzależniona od określenia naszej tożsamości i ustalenia, czym dla nas jest sukces. Ten zaś nie ogranicza się jedynie do zarabiania dużych pieniędzy.
Co jest zatem sukcesem dla Pana?
– To, że 24 października 2015 r. jedna z osób zatrudnionych w mojej firmie oddała swoje życie Bogu. To był długotrwały proces, przypominający trochę sytuację z biblijnej przypowieści o bogatym młodzieńcu. Spotkał się z Chrystusem, który poprosił go o oddanie wszystkiego, co posiada. Nie był on gotowy na takie poświęcenie. Przeżył kryzys duchowy. Z drugiej strony, właśnie w takiej sytuacji podbramkowej możemy się nauczyć tego, czego w żadnej innej okoliczności, nie moglibyśmy przeżyć.
Jaki był kryzys, dzięki któremu najwięcej Pan zyskał duchowo?
– Straciliśmy z żoną bliźniaki, zanim się urodziły. Mogę powiedzieć, że mam dwójkę synów na ziemi i dwie córki w niebie. Ten kryzys nauczył mnie, aby tu, na ziemi, starać się być jeszcze wspanialszym ojcem, niż kiedyś to sobie wyobrażałem. Co więcej, wzmocnił we mnie nadzieję na życie wieczne – na to, że jak któregoś dnia stanę przed bramami nieba, powitają mnie moje córki.
Za co dziś chce Pan najbardziej podziękować Bogu jako człowiek prywatny i przedsiębiorca?
– Za to, że ma dla mnie wyrozumiałość, że jeśli wiele spraw w moim życiu układa się tak pięknie i łatwo, a ja nie dostrzegam w nich obecności Boga, to On mnie nie opuszcza.
Frank Adam Brandenberg
Z wykształcenia agent ubezpieczeniowy, obecnie zarządza spółką Chrześcijańskiej Giełdy Współpracy – siecią liczącą ponad dwa tysiące firm i organizacji chrześcijańskich w krajach niemieckojęzycznych. Jest członkiem Międzynarodowej Chrześcijańskiej Izby Handlowej.