Podczas obchodów 3 Maja 1946 roku komunistyczna władza zaatakowała w Krakowie manifestujących studentów. Po uroczystej Mszy Świętej w kościele Mariackim w stronę pochodu zmierzającego w kierunku Plant padły strzały z karabinów maszynowych. Do dziś nie wiadomo, ilu zabito wówczas ludzi.
Tragedia doprowadziła w kraju do manifestacji w niemal wszystkich szkołach wyższych. Również w tysiącach średnich i setkach podstawowych. Począwszy od wielkich do najmniejszych miast w Polsce. Komuniści wszystkie brutalnie pacyfikowali. W dwunastu miastach użyto broni. Według nieoficjalnych danych zabito około dwudziestu osób. Blisko dwieście zostało rannych. Aresztowano kilkanaście tysięcy. Kilkaset postawiono przed Wojskowymi Sądami Rejonowymi. Zapadały wyroki: od pół roku w zawieszeniu do siedmiu lat więzienia, jak to miało miejsce w Szczecinku. Największe demonstracje studenckie odbyły się w Bydgoszczy, Bytomiu, Gdańsku, Gliwicach, Katowicach, Łodzi, Szczecinie, Toruniu, Warszawie, Wrocławiu. I Poznaniu.
Przeciwko synom i córkom
Przygotowania do poznańskiej manifestacji nie były podporządkowane żadnej organizacji. Kilku studentów Uniwersytetu Poznańskiego, dziś im. Adama Mickiewicza, z których jeden był uczestnikiem manifestacji 3 Maja w Krakowie i widział brutalność UB i milicji, postanowiło zaprotestować przeciwko komunistycznej zbrodni. Kilku innych sporządziło i rozwiesiło niewielkie plakaty – ulotki w stołówce Bratniej Pomocy Studentom, „Bratniaku”, zapraszające do wzięcia udziału w wiecu. I w ten sposób 13 maja na placu Kolegiackim zaczęły gromadzić się tłumy studentów. Wśród nich była również 25-letnia studentka drugiego roku pedagogiki Maria Łozińska, obecnie Echaust-Twarowska. Absolwentka warszawskiej pomaturalnej, podziemnej szkoły dla nauczycieli „Pedagogium”. W czasie wojny i powstania warszawskiego żołnierz Wojskowej Służby Kobiet. – Po wojnie z radością przyszłam na uniwersytet. Każdy z dumą nosił białe uniwersyteckie czapki. Chcieliśmy jak najszybciej nadrobić naukowe zaległości. Atmosfera panowała piękna. Wszyscy byli sobie życzliwi. Choć niektórzy byli bardzo doświadczeni przez wojnę.
Tragedia święta 3 Maja w Krakowie wstrząsnęła poznańskimi studentami. Kiedy więc pani Maria zobaczyła na drzwiach stołówki „Bratniaka” ulotkę wzywającą do manifestacji solidaryzującej się z krakowskimi studentami, uznała za rzecz oczywistą swój udział w proteście. Kiedy 13 maja przyszła pod pomnik Mickiewicza, było już tam kilka tysięcy studentów. Niektórzy ostrzegali, żeby nie wznosić antypaństwowych okrzyków, aby władza nie miała pretekstu do interwencji. Po godzinnym cichym zgromadzeniu ruszył pochód na plac Kolegiacki. Studenci chcieli złożyć petycję u wojewody Feliksa Widy-Wirskiego w sprawie uwolnienia aresztowanych krakowskich studentów. Na placu jednak okrążyła ich milicja i żołnierze KBW, aresztując tego dnia blisko tysiąc studentów. Tymczasem na balkonie urzędu pojawił się wicewojewoda, poprosił delegację z petycją. Po kilku minutach delegacja pokazała się na balkonie z zapewnieniem wojewody, że zatrzymani przed chwilą studenci zaraz zostaną wypuszczeni. W tym samym czasie aresztowano następnych.
Tamto wydarzenie tak opisywał jeden z dziennikarzy, którego reportaż nie ukazał się w żadnym piśmie, gdyż materiał zatrzymała cenzura, przekazując go do UB: „[...] mimo że studenci zachowywali się zupełnie correct wystąpiły przeciwko nim oddziały MO, UB oraz KBW. Zbrojne w karabiny maszynowe, granaty ręczne. Na widok ten licznie zebrana na balkonach publiczność wypowiadała głośne uwagi w rodzaju: Postępują zupełnie jak gestapo. Przeciwko komu idą z karabinami – przeciwko naszym synom i córkom i za co? etc. Specjalne oburzenie wywołał widok milicji konnej, która z obnażonymi szablami szarżowała na studentów zachowujących się zupełnie spokojnie”. *
– Kiedy zaszarżowała milicja, zaczęliśmy śpiewać „Rotę” i hymn – opowiada Maria Echaust-Twarowska. – Ludzie stojący na balkonach, czy gdzieś na chodnikach, razem z nami zaczęli śpiewać. I tak to może trwało z pół godziny. Już się rozchodziliśmy, kiedy podbiegła do mnie jakaś buntująca się głośno studentka. Już nie pamiętam, co mówiła. Uspokajałam ją mówiąc, że zrobiliśmy to, co mieliśmy zrobić, i nie ma co tu się awanturować. Chodźmy do domu. I wtedy podeszło do mnie dwóch milicjantów i zapytali: „A co zrobiliście?”. Powtórzyłam więc, że pokrzyczeliśmy trochę, upominając się o studentów z Krakowa i wracamy do domu. A oni wzięli mnie pod ręce i załadowali na ciężarówkę. W chwilę później na skrzynię wskoczyło kilkunastu „ubiaków” i mnie obstawili, jak jakiegoś szczególnie niebezpiecznego przestępcę.
Zamachowcy
Zawieźli panią Marię najpierw na Młyńską. Przesiedziała tam całą noc zamknięta w pokoju biurowym bez jakiejkolwiek informacji. Rankiem zabrali ją do siedziby UB na Kochanowskiego. Przesłuchania trwały przez miesiąc po kilka godzin dziennie, ale nie były brutalne. Wmawiano aresztowanej, że była prowodyrką i szła na czele pochodu. Miały o tym świadczyć jakieś dokumenty i fotografie rzekomo zrobione przez UB.
W obronie studentów stanął rektor uniwersytetu Stefan Dąbrowski. Odbył się nawet wiec na uczelni. Nic to jednak nie pomogło. Do procesu doszło 20 lipca 1946 r. Na ławie oskarżonych stanęło pięcioro zupełnie sobie wzajemnie nieznanych studentów. Ale według prokuratora wojskowego to oni byli organizatorami wiecu oraz: „[...] przez aktywne wzięcie udziału w demonstracji publicznej uczynili przygotowania do gwałtownego zamachu na przedstawiciela władzy publicznej – wojewodę poznańskiego – przez zmuszenie go do spowodowania uwolnienia aresztowanych studentów w Krakowie [...]”. Oprócz Marii Łozińskiej, dziś Echaust-Twarowskiej, oskarżono czterech studentów: Ryszarda Błaszkiewicza, Jana Kosmalskiego, Tadeusza Palacza i Witolda Zająca. Nie było jednak żadnych dokumentów świadczących o ich przywództwie. Ani też fotografii pokazujących ich na czele pochodu. Jedynym „dowodem” były zeznania ubeka, który, jak udowodniła obrona, nie był nawet na manifestacji. Urządzony studentom proces obrońcy nazwali „parodią”. – Bronili nas za darmo znani przedstawiciele poznańskiej palestry: Hejmowski, Nowosielski i Oleksy – wspomina Maria Echaust-Twarowska. – Proces tak dalece urągał prawu, że kiedy nie stawił się świadek z UB, to wzięli jakiegoś z innej sprawy. Już nawet został zaprzysiężony. Kiedy okazało się, że zupełnie nie wie, o co chodzi, zrobiono przerwę i wzięto jakiegoś „ubiaka”, który był aktualnie w sądzie. Ten nauczył się oskarżenia na pamięć i mówił jak z nut. Ale, jak wykazała obrona, też nie był na manifestacji. Dla sądu nie było to jednak już interesujące.
Wojskowy Sąd Rejonowy skazał piątkę studentów na pół roku więzienia, zawieszając wyrok na dwa lata. Lecz pani Maria nie wróciła już na studia, mimo że studenci i profesorowie traktowali ich niemal jak bohaterów. Chorowała przez kilka lat. Krótko była nauczycielką. – Ale kiedy kazali mi mówić, że Dzierżyński był bohaterem, a Piłsudski zdrajcą, to zrezygnowałam – wyjaśnia Maria Echaust-Twarowska.
Do osiemdziesiątego roku pani Maria była szkolną bibliotekarką. Pracowała m.in. w Poznaniu i Warszawie. Była również czynnym, licencjonowanym przewodnikiem po Warszawie. W lipcu tego roku prezydent Lech Kaczyński odznaczył „manifestantkę” Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski „za wybitne zasługi w działalności na rzecz przemian demokratycznych w Polsce, za osiągnięcia w podejmowanej z pożytkiem dla kraju pracy zawodowej i społecznej”.
*Cytat pochodzi z książki:„Pierwsze starcie, wydarzenia 3 maja 1946 roku”, Wojciech Mazowiecki