Znikający Poznań: Zorza nad Poznaniem
Adam Suwart
W codziennym zabieganiu, w miastach wzniesionych z kamienia, ze stali, żelaza, szkła i betonu, zatracamy nasz pierwotny kontakt z naturą. Na co dzień rzadko odwiedzamy parki, a już zupełnie niechętnie zdobywamy się na spontaniczną wycieczkę do lasu, położonego tuż za miastem. Nasz horyzont nie jest więc znaczony lazurem bezkresnego nieba, nie zamyka go głęboka zieleń drzew, czy tafla...
W codziennym zabieganiu, w miastach wzniesionych z kamienia, ze stali, żelaza, szkła i betonu, zatracamy nasz pierwotny kontakt z naturą. Na co dzień rzadko odwiedzamy parki, a już zupełnie niechętnie zdobywamy się na spontaniczną wycieczkę do lasu, położonego tuż za miastem. Nasz horyzont nie jest więc znaczony lazurem bezkresnego nieba, nie zamyka go głęboka zieleń drzew, czy tafla ukrytego w lesie jeziora. Takie widoki towarzyszą nam co najwyżej podczas letniego, krótkiego urlopu.
Przemierzamy ulice naszego miasta, zaaferowani setkami spraw, problemów i powszednich rozterek. Głowy coraz bardziej opadają nam pod ich ciężarem, zmuszając do wbijania wzroku w bruk. Stopniowo, niezauważenie ubywa nam energii, a nasze widzenie i doświadczanie świata ogranicza się coraz częściej do samochodu, którym przemierzamy codziennie kilka tych samych ulic, by dotrzeć do tej samej pracy, zasiąść za tym samym biurkiem, wrócić do domu, wysłuchać w telewizji wiadomości w niezmiennie odstręczającym tonie i zanurzyć się we śnie, pozbawionym marzeń.
Tymczasem także miasto – w którym tłoczą się setki tysięcy coraz bardziej podobnych do siebie ludzi, może być pełne niezwykłości i choć trochę otworzyć przed nami drzwi do świata natury. Sprzyja temu wrzesień. Jeden z najpiękniejszych miesięcy. Pogoda rzadko jest już tak klarowna i jednoznaczna, jak w pełni lata. Pojawiają się już pierwsze mgły, noce są orzeźwiająco chłodne, a niekiedy zdarzają się nawet przymrozki. Na niebie rozgrywa się fascynujący spektakl. Tak było i tego wieczoru. Ludzie wracali zrezygnowani i zmęczeni do domów, samochody przeciskały się mozolnie zakorkowanymi ulicami, a kierowcy rzucali niejedno przekleństwo. I nagle niemal wszyscy stanęli zadziwieni. Gwar ucichł, nie było słychać już przekleństw, dobyły się za to odgłosy fascynacji i podekscytowania. Na poznańskie niebo nadciągnął posępny nimbostratus – niska chmura warstwowa, charakterystyczna dla jesiennej pory, zwiastująca gwałtowne ochłodzenie. Z początku szara, nagle nabrała niezwykłej barwy, w ciągu kilku minut zmieniając odcień z cynobru poprzez magentę na róż indyjski. Całe zjawisko trwało kilka chwil. Zaś efekt albedo sprawił, że ten niezwykły blask wielokrotnie odbitego światła zachodzącego słońca, pokrył twarze przechodniów niczym indiańskie maski. Ludzie stali przez chwilę oczarowani. Odeszli zapewne z ciepłem tego miłego wrażenia zachowanym w sobie. I pomyśleć tylko, że tak bardzo potrafi nas zwieść iluzja.