Luciano Pavarotti, najsłynniejszy tenor świata, zmarł 6 września w swoim domu w Modenie otoczony rodziną. Od ponad roku zmagał się z rakiem trzustki. Tysiące wielbicieli żegnały artystę podczas uroczystości pogrzebowych w modeńskiej katedrze.
Depesze kondolencyjne nadeszły z całego świata, nawet od głów największych państw. Nic dziwnego – odeszła prawdziwa gwiazda operowej sceny, mistrz, który sprawił, że opera wyszła do ludzi, z dusznych pomieszczeń operowych budynków na ulice i place. Był nie tylko poważany w muzycznym świecie, ale przede wszystkim uwielbiany przez miliony ludzi.
Kochał publiczność
Pavarotti urodził się w Modenie w 1935 roku. Jako dziecko bywał w miejscowej operze, bowiem jego ojciec był tam chórzystą. Mając dwanaście lat, zobaczył Beniamina Gigli, a jego występ zrobił na nim wielkie wrażenie. Przez kilka lat systematycznie brał lekcje śpiewu. W 1961 roku wygrał międzynarodowy konkurs wokalny w Teatro Reggio Emilia i 29 kwietnia zadebiutował tam partią Rudolfa w „Cyganerii” Pucciniego. Rok później zaśpiewał rolę Księcia w „Rigoletcie” w Teatro Massimo w Palermo. Dalsza kariera potoczyła się bardzo szybko. Nie minął kolejny rok jak grał w słynnych salach Europy: w Covent Garden w Londynie, w mediolańskiej La Scali, a w 1968 roku w Metropolitan Opera w Nowym Jorku. Przed wyjazdem do USA podpisał kontrakt z firmą płytową DECCA i nagrał pierwszą operę w całości, była to „Beatrice di Tenda” Belliniego. Kolejne dwadzieścia lat to niemal bezustanne podróże i nagrania. Dzięki wspaniałemu głosowi o rozległej skali i ciągłym urozmaicaniu repertuaru Pavarotti zyskał sławę na całym świecie. Uwielbiał publiczność – z wzajemnością, o czym świadczy nakład płyty „Tutto Pavarotti”, który w ciągu pół roku osiągnął pułap przeznaczony dotąd tylko dla muzyki pop – milion sprzedanych egzemplarzy.
W 1990 roku po raz pierwszy wystąpił wraz z dwoma innymi słynnymi tenorami, dając początek słynnemu projektowi „Trzej Tenorzy”. Luciano Pavarotti, Placido Domingo i Jose Carreras dali koncert we wspaniałym otoczeniu rzymskich Term Karakalli. Nagranie z tego występu stało się największym przebojem muzyki poważnej i odniosło jeszcze większy sukces: trzy miliony płyt w ciągu trzech miesięcy sprzedaży! Niestety, niektórym nie podobała się taka popularność, przypisana gwiazdom muzyki młodzieżowej, a nie wykonawcy „poważnego” repertuaru. Odtąd coraz częściej zarzucano Pavarottiemu, że pozbawił muzykę operową jej elitarności. Wypomniała mu to nawet watykańska gazeta „Osservatore Romano”, pisząc w artykule powiadamiającym o jego śmierci, iż dał się „ponieść popularności”.
„Kiedy Pavarotti śpiewa, słońce wschodzi”
Prawdą jest, że popularność dla Pavarottiego była bardzo ważna – lubił patrzeć na tłumy, którym dawał radość. Dlatego pewnie nie przejmował się zarzutami i poszedł jeszcze dalej. Rozpoczął erę wielkich występów plenerowych – coś w rodzaju „operowego Woodstock” odbyło się w Hyde Parku w obecności około 150 tysięcy fanów. Potem był stadion Wembley, Madison Square Garden, Central Park i tereny pod wieżą Eiffla. Umiejętnie potrafił ze swojej popularności korzystać. W 1992 roku rozpoczął w rodzinnej Modenie cykl koncertów „Pavarotti i Przyjaciele”, z których dochód przeznaczał na cele charytatywne. Zapraszał na nie śpiewaków rockowych i popowych i śpiewał razem z nimi. „Muzyka jest dla każdego” – mawiał najsłynniejszy tenor świata i bez żenady występował razem ze Spice Girls, Bono, Brianem Adamsem, Eurythmics czy Zucchero. Właśnie dzięki tym koncertom wspomagał ofiary wojen, trzęsień ziemi, min lądowych i AIDS.
Dyskografia Pavarottiego to ponad trzydzieści oper nagranych
w całości i mnóstwo albumów z pieśniami neapolitańskimi, utworami religijnymi i piosenkami. Sprzedał ich ponad 100 milionów. W Polsce występował dwa razy: w bydgoskiej operze w latach sześćdziesiątych
i w Sali Kongresowej w Warszawie w 1995 roku. Koncert zaplanowany na sierpień 2006 został już odwołany z powodu złego stanu zdrowia.
W depeszy kondolencyjnej Papież Benedykt XVI napisał, że artysta swym talentem „oddał cześć Bożemu darowi muzyki”. Arcybiskup Cocchi przypomniał, że maestro był nie tylko wybitnym śpiewakiem, ale też prawdziwym człowiekiem: „Niewielu jest w stanie naśladować go jako tenora. Nikt jednak nie może powiedzieć, że nie potrafi iść jego drogą solidarności, miłosierdzia, przyjaźni, którą tak wzorowo podążał”.