„Po Mszy św. na cmentarzu katyńskim jedna z turystek podeszła do mnie mówiąc, iż dziś pierwszy raz w życiu wypowiedziała słowa: jako i my odpuszczamy naszym winowajcom. Dopiero na miejscu kaźni swojej rodziny była wstanie wybaczyć” – mówi o. Ptolemeusz, polski franciszkanin, sprawujący duchową opiekę na jednym z trzech miejsc ludobójstwa z kwietnia i maja 1940 roku.
Emocje opadły
Już prawie dwa lata minęły od wyjazdu poznańskiej młodzieży z V Liceum Ogólnokształcącego i Społecznego Gimnazjum „Dębinka” do Rosji. Naszym priorytetem było zobaczenie i oddanie czci prawie 4,5 tysiącom ludzi, którzy zginęli przeszło 67 lat temu w katyńskim lesie.
Mój Katyń
O tej miejscowości oddalonej od Smoleńska o zaledwie 20 km ludzie mają różne wyobrażenia. Wiedzą, że zginęła tam wielka rzesza polskiej inteligencji oraz że Niemcy swoje odkrycie wykorzystali w celach propagandowych przeciwko Rosji. Znana jest informacja o istniejącym tam od 2000 roku cmentarzu podzielonym na część polską i rosyjską.
Miałem wraz z kolegami i koleżankami szczęście być na tym cmentarzysku. Bałem się, co tam zobaczę. Jak to będzie się miało do moich wyobrażeń? Czy to będzie cmentarz w stylu poznańskiego Junikowa lub Górczyna albo coś zupełnie innego? Niebawem miałem się przekonać.
Szok
Z okien autokaru widać wszechobecne drzewa i wejście na cmentarz, które z obu stron otaczają stalowe ściany. Wysiadamy z autobusu.
Uderza mnie przede wszystkim cisza - cisza, która aż boli: bo rozmowy już wygasły, bo choć jesteśmy niedaleko szosy, dźwięk samochodowych silników jakby wiatr porwał. Mam w głowie kompletną pustkę wobec tragedii, która miała i nadal ma tu miejsce. Jakże nie traktować tej zbrodni jak ludobójstwo?!
Wszędzie drzewa. Tak, są wyprostowane jak polscy żołnierze... I te liście spadające z drzew pomimo znikomego wiatru: czy to nie łzy, tych co zginęli niewinnie?
Dalej, po prawej stronie w oddali, widać mocno zardzewiałą, wolnostojącą ścianę pamięci, a pod nią, w wykopanym otworze, dzwon. Ten wymowny symbol bez echa rozlega się po otaczającym go lesie. Ktoś powie, że przerywa wielką ciszę. Właśnie, że nie! On jakby ją potęguje, jest jej „tłem”. Dzięki temu cisza staje się słyszalna!
Rozglądam się dookoła i nie widzę końca lasu. Chodzę po czerwonej od krwi ziemi, zbroczonej krwią Polaków!
Moje, nasze miejsce
Rozpoczęła się Msza św. Była mowa o przebaczeniu i wzajemnej miłości. Moment ukazania postaci eucharystycznych był bardzo wzruszający. Zmartwychwstały Chrystus przychodzi do poległych. On - taki mały, ukryty w białej Hostii, a zarazem tak wszechmocny. Ludzie w lesie katyńskim ponieśli śmierć niewinną, tak jak Chrystus na krzyżu. - Wszystko układa się w jedną, chwytającą za serce, całość.
Po liturgii obchodzimy cmentarz i każdy z nas stawia trzy znicze przy tabliczkach z nazwiskami Wielkopolan. A może ci ludzie kiedyś chodzili tymi ulicami, co my dziś?
Cmentarz jest wykonany w bardzo symboliczny sposób. Wszystkie elementy są zrobione z krwistoczerwonej materii, przypominającej ludzką krew. Tabliczki m.in. z nazwiskami i imionami ofiar są umieszczone na betonowych ścianach poniżej poziomu normalnej powierzchni - to symbol zakopania ofiar w nieludzki sposób w ziemi. Na terenie katyńskiego lasu są także płyty, które znaczą miejsca, gdzie pierwotnie ludzie byli wrzucani do dziur. Są też i wielkie krzyże, tak jak wspomniane płyty, ułożone na ziemi pośród drzew, krzewów i traw. Znajdują się także cztery słupki z symbolami największych religii świata, jako symbol jedności.
Wzbogaceni
Trzeba było wrócić do domu. Każdy z nas przeżył ten wyjazd na swój sposób. Jedna z uczennic V LO w drodze powrotnej powiedziała: „To miejsce, które każdy Polak powinien zobaczyć. Pobyt na tym cmentarzu, gdzie tyle ofiar zginęło za nic, wywołał u mnie emocje, których nie potrafię określić. Pierwszy raz się tak czułam.”
Dawid Cybulski