Być może w przyszłym roku Polska stanie się pierwszym krajem Unii Europejskiej, gdzie będzie się produkować unikatowy miód bartny. Bartnictwo, z którego niegdyś słynął nasz kraj, to profesja w Europie już całkowicie zapomniana. Teraz pomagają ją wskrzesić bartnicy z dalekiej Baszkirii, gdzie sztuka ta przetrwała do dziś.
Hodowla pszczół w specjalnie wydrążonych dziuplach drzew była znana w Polsce przynajmniej od X wieku. To kraj obfitujący w miód – pisał o Polsce średniowieczny kronikarz Gall Anonim. Przez wiele stuleci bartnicy byli u nas bardzo szanowani, mieli swoje cechy, zwyczaje i przywileje. Zawód ten przechodził z ojca na syna. Jak wyglądała praca bartników, widać na zachowanych do dziś rycinach. W XIX wieku wraz z rozwojem innych, bardziej wydajnych hodowli pszczół, a także w wyniku rozwoju przemysłu, wyrębu drzew oraz licznych pożarów lasów, zawód ten poszedł w zapomnienie.
Potomkowie stepowych wojowników
Bartnictwo w Europie przetrwało jedynie na jej wschodnich rubieżach, na południowo-zachodnim Uralu, w Baszkirii. Kraj ten jest jedną z republik Federacji Rosyjskiej. Choć ma tylko ponad cztery miliony mieszkańców, zamieszkuje go bardzo wiele narodowości. Oprócz rdzennych Baszkirów są to w większości Rosjanie i osiadli na Uralu Tatarzy. Głównym bogactwem naturalnym kraju jest ropa i gaz, ale też i przyroda, w tym wielkie obszary leśne.
Tradycję bartniczą wciąż pielęgnują tu potomkowie stepowych wojowników. To oni właśnie odwiedzili nasz kraj na zaproszenie międzynarodowej organizacji ekologicznej WWF Polska i przyrodników z Mazowiecko-Świętokrzyskiego Towarzystwa Ornitologicznego (MŚTO). Ich pierwsza wizyta odbyła się w ubiegłym roku. Wtedy to goście z Uralu wykonali pierwszą od kilkuset lat barć na terenie Biebrzańskiego Parku Narodowego. W tym roku odwiedzili Polskę ponownie na przełomie marca i kwietnia. W Lasach Spalskich i na terenie Puszczy Świętokrzyskiej przeszkolili polskich kandydatów na bartników. Lasy w okolicach Spały słyną z potężnych sosen, które są idealnym wprost miejscem do założenia barci, dlatego powstało ich tu aż dziesięć. Potem baszkirscy bartnicy pojechali jeszcze na Podlasie, gdzie pokazywali, jak zakładać barcie w Biebrzańskim i Wigierskim Parku Narodowym. Niedługo, bo już we wrześniu, polscy adepci bartnictwa pojadą z rewizytą do Baszkirii, na dalsze szkolenie. Na miejscu dowiedzą się, jak prowadzić miodobranie, chronić barcie przed leśnymi zwierzętami czy zimowymi chłodami.

Drążenie barci
Zadanie dla akrobaty
– Zrobienie barci nie jest proste choćby z tego względu, że muszą się one znajdować kilka metrów nad ziemią. Gdy w okolicy są niedźwiedzie, jak wiemy znani amatorzy miodu, to nawet jeszcze wyżej. W Baszkirii barcie buduje się na wysokości powyżej dziesięciu metrów. W tym celu drąży się je, czyli inaczej dzieje, w żywych drzewach – opowiada Tomasz Dzierżanowski, pracownik Spalskiego Parku Krajobrazowego. Naturalne dziuple najczęściej są za małe, by włożyć do nich rękę i wybrać miód. Pszczoły bowiem zakładają swe gniazda w miejscach, do których wlot może mieć zaledwie kilka centymetrów. Bartnik drąży w drzewie spory podłużny otwór umożliwiający swobodny dostęp. Taka praca trwa zwykle dwa dni.
Własnoręcznie dziane barcie buduje się w pniach tylko starych drzew, najlepiej ponadstuletnich sosen, dębów czy jodeł. Tylko tak stare okazy są bowiem odpowiednio grube i wysokie. Po zrobieniu barć musi schnąć czasami nawet dwa, trzy lata. Dopiero po tym czasie zwykle udaje się zwabić do niej pszczoły. – W tym celu do sufitu barci przymocowuje się specjalne wabiki, czyli plastry z resztkami miodu. Choć założenie barci jest pracochłonne, nie ma już potem przy niej dużo pracy. Pszczołom po prostu wystarczy nie przeszkadzać. Trzeba do nich zajrzeć właściwie tylko dwa razy w roku: wiosną, by wyczyścić barć, i potem dopiero jesienią, na miodobranie.
Typowe dla barci leśne, dzikie pszczoły, zwane borówkami, prawdopodobnie w Polsce już nie występują. Dziś bartnicy mogą liczyć jedynie na odnalezione kilkadziesiąt lat temu w polskich lasach bardzo podobne genetycznie pszczoły środkowoeuropejskie, które przystosowały się do życia w warunkach leśnych. Są one obecnie przechowywane w specjalnych hodowlach zachowawczych – mówi Tomasz Dzierżanowski.

Wnętrze barci z umocowanymi przy suficie wabikami na pszczoły
Nauka nie pójdzie w las
Bartnictwo jest bardziej prymitywną formą powszechnie znanego pszczelarstwa. Mniej wydajne, ale bardzo sprzyja przyrodzie, bowiem pociąga za sobą potrzebę zachowywania starych drzew, zwiększa liczbę pszczół w lesie, przez co przyczynia się do rozwoju runa leśnego i śródleśnych łąk. Otrzymywany miód ma w sobie więcej pyłków kwiatowych i mikroelementów niż ten produkowany w ulach.
Założone wiosną barcie czekają na pszczoły. Jeśli je zasiedlą, to być może dostarczą miodu już w przyszłym roku. – Z jednej barci można otrzymać rocznie 5-10 litrów miodu. To nie aż tak wiele, ale w zamyśle przyrodników ma on się stać towarem ekskluzywnym i poszukiwanym, by bartnictwo mogło na siebie zarobić. Być może uda się stworzyć produkt regionalny pod nazwą „miód bartny”. Obecnie w Polsce jest zaledwie niewiele ponad 20 barci, ale to dopiero początek. Nauka nie idzie w las. Gdy polscy bartnicy nabiorą biegłości w swym fachu, miejmy nadzieję, że zachęcą do niego innych.

Nadwiślańska specjalność
„Badania naukowe przyznały Słowianom odwieczną znajomość rolnictwa i bartnictwa, a żaden kraj europejski nie dorównał w hodowli pszczół okolicom nadwiślańskim. Pisarze dawni zapewniają że kwitły tam jakieś szczególnie słodkie zioła, woniały „ogromne lasy lipowe” – rozkosz pszczół odwdzięczających się słynnym lipcem. Przy takiej roślinności nie potrzebowały pszczoły nadwiślańskie sztucznego hodowania. Lada wydrążony pień służył za ul, lada bór był pasieką. Całe osady trudniły się wyłącznie pszczelnictwem, a każdy z osadników składał coroczną daninę po 20 urn miodu. Uzyskiwano go tyle, że można było obdzielić nim całą Germanję, Brytanję i najdalsze strony Europy Zachodniej. Uchodził też miód, podobnie jak i futra w Polsce piastowskiej za rodzaj monety, to jest za środek ułatwiający wymianę różnych przedmiotów. Niektóre winy (kary) sądowe opłacano miodem, krążki i świece woskowe stanowiły zwyczajne kary duchowne za grzechy i ofiary na kościół. Wosk stanowił walny przedmiot handlu, a odpowiednia temu mnogość bartników i bartodziejów organizowała się w osobne stowarzyszenia, czyli bractwa (...) Gdy nie znano jeszcze cukru, miód zastępował jego użytek i służył do sycenia napoju, pożądanego w krainie, gdzie nie dojrzewała dostatecznie winna jagoda. To też ludzie, oddający się hodowli pszczół leśnych, byli bardzo pożyteczni i poszukiwani. A musieli oni przede wszystkim posiadać sztukę wchodzenia na wysokie, gładkie i grube sosny, w których zwykle na kilka sążni nad ziemią, znajdowały się barcie. Dokonywali zaś tego za pomocą „leziwa”, czyli mocnego sznura, na którego środku znajdowała się nawleczona wązka ławeczka”.
Zygmunt Gloger, „Encyklopedia staropolska”