Domy Sue Ryder dla przewlekle chorych i niepełnosprawnych powstawały zarówno w Anglii, jak i w innych częściach Europy. Pierwszy Sue założyła w Cavendish. Do końca życia fundatorki pozostał główną siedzibą Fundacji jej imienia.
Dom w Konstancinie był pierwszą taką placówką utworzoną w Polsce. W nim niezbędną opiekę lekarską i możliwość kontynuacji nauki miały znaleźć młode dziewczęta, chorujące od dzieciństwa na przewlekłe reumatoidalne zapalenie stawów. Tutaj mimo znacznego upośledzenia ruchowego nie wykluczono ich z normalnego życia. Jak zgodnie przyznają, pani Ryder zawdzięczają wszystko.
Krakowianki, łowiczanki, koszule
– Jesteśmy silniejsze w sobie – wyjaśnia Kazia. – Jedna pomaga drugiej, podając leki czy herbatę.
– Łatwiej jest nam pokonywać wszelkie ograniczenia naszych ciał – dodaje Michasia.
Michasia od 28 lat ma endoprotezy biodrowe. Podczas ostatniego upadku zostały naruszone. Obecnie jej kości są tak słabe i kruche na skutek odwapnienia, że nie ma już szans na wstawienie nowych endoprotez. O własnych siłach przejdzie jeszcze do łazienki, ale już do kaplicy zawożą ją pielęgniarki na wózku.
– To za duża odległość. Za dużo stania, więc nie daję rady. Tak wygląda rzeczywistość – mówi. – Ale czerpiemy jeszcze siłę z Najświętszego Sakramentu, bo do Pana Jezusa możemy iść zawsze – dodaje.
Michasia jest najsprawniejszą spośród sześciu kobiet mieszkających w Konstancinie.
Większość z nich chodziła do szkół, lecz jazda autobusem czy pokonanie schodów stały się barierą uniemożliwiającą kontynuację nauki. W Konstancinie miały szansę dokończyć edukację, a także zdobyć zawód krawcowej.
– Szyłyśmy lalki w strojach regionalnych – wspomina Ela. – Miałyśmy krakowianki, łowiczanki, szamotułki i kurpianki. Wszystko według dawnych wzorców i z oryginalnych materiałów.
– Pani Ryder była z nas dumna – opowiada Michasia – że tak ciężko chore osoby pracują. Odwiedzali nas ludzie z zagranicy i chociaż była to bardzo ciężka praca, dawała nam ogromną satysfakcję. A kiedy w Polsce nastały trudne czasy, chyba w roku 1994, nasz zakład pracy został zamknięty.
Niebieskie światełko
Świat widziany ogromnymi niebieskimi oczami Sue był dobry i nie istniały w nim rzeczy niemożliwe. Wszystko można było wymodlić.
„Chodząca dobroć” – wspomina Michasia.
„Niesłychanie wymagająca” – określają ją byli współpracownicy.
Kiedy pojawiały się kłopoty organizacyjne, Sue mówiła: „Trudności są zawsze i wszędzie. Chodzi tylko o to, by poukładać sprawy i kto może w tym pomóc”. Wtedy wyciągała swój gruby brulion, pełen skrupulatnych zapisków, w którym notowała, co należy najpierw zrobić i do kogo zwrócić się o pomoc. Jej wiara w pomyślność przedsięwzięcia była wprost nieprawdopodobna.
Swoich pracowników oceniała zwłaszcza z punktu widzenia ich stosunku do chorych. Wydawało się prawie niemożliwe, że taka drobna, zawsze w widoczny sposób zmęczona kobieta może być natchnieniem tak wielu: lekarzy, architektów, żołnierzy, księży, prawników i wielu innych, którzy dawali z siebie wszystko, a otrzymywali jeszcze więcej.
– Ja to ją zawsze podziwiałam – uśmiecha się Ela. – Była tak szczuplutka... I oczywiście ubrana na niebiesko. Jak ona funkcjonowała, skoro tak mało jadła? Prawie same warzywa.
– Kiedy wracała późno – wspomina Michasia – przebierała się do snu, ale przychodziła jeszcze do nas, do pokoju. Siadała wtedy na łóżku lub w fotelu i rozmawiała. Mówiła o tym, jak minął dzień, co udało jej się załatwić, a czego jeszcze nie. Dzieliła się swoimi troskami. Dzieliła się wszystkim. Wtedy odprężała się trochę i mówiła, że teraz dopiero idzie spać. Wstawała o godz. 5, czasem o 6. Dziwiłyśmy się, skąd ma tyle siły. Ale ona dzień zaczynała od modlitwy. Uczyła nas głębokiej wiary.
Przez te wszystkie lata przyjeżdżała do Polski regularnie, raz, dwa razy do roku. Wizytowała wówczas wszystkie swoje domy, których było ponad 30. Sama prowadziła ciężarówkę wypełnioną darami.
Listopad był czasem szczególnym. Właśnie wtedy Sue jeździła po całej Anglii i zbierała pieniądze. Dziewczęta także miały ważne zadanie.
– Pani Ryder zorganizowała akcję „Niebieskie światełko”. Miałyśmy taką lampkę w naszej kaplicy, która paliła się przez cały listopad. Jeden pan doktor zawsze czuwał, by ją zapalić. To był znak, że pani Ryder bardzo potrzebuje naszej wspólnej modlitwy.
Wspólnie zrobicie więcej
Kaplica jest ogromnie ważna dla osób chorych, które nie są w stanie pójść do kościoła o własnych siłach. Sue Ryder jako osoba głębokiej wiary doskonale rozumiała potrzebę modlitwy. W dawnych, komunistycznych czasach Mszę odprawiano w korytarzu przy szczelnie zasuniętych zasłonach, a księża przychodzący do domu w ubraniach cywilnych, nie wzbudzali niczyich podejrzeń.
– Panią Ryder bardzo bolała ta sytuacja. Pragnęła, żeby w każdym jej domu była kaplica. I kiedy nastała „odwilż”, można było wreszcie tego dokonać.
– Pamiętam, jak przed moją operacją kolan pani Ryder pojawiła się w szpitalu – wspomina Michasia. – Przyjechała specjalnie pomiędzy jednym zebraniem a drugim, żeby mnie zobaczyć i pocieszyć. I dodawała wtedy człowiekowi takiej siły! W jej oczach widziało się wielką odwagę i prawdziwą miłość.
– A przecież była osobą bardzo zapracowaną – dodaje Ela. – Miała swoją rodzinę...
– Naprawdę?! – przerywam zaskoczona.
– Oczywiście! – śmieje się Michasia, a wraz z nią pozostałe panie. – Jej mąż, lord Leonard Cheshire, znany bohater wojenny, prowadził swoją własną organizację charytatywną działającą głównie w Indiach. Znali się i kochali, ale nie byli pewni, czy powinni zawrzeć związek małżeński. Dopiero Matka Teresa powiedziała im: „Wspólnie zrobicie więcej”. Więc pobrali się i mieli dwójkę dzieci.
Kiedy w 1984 roku obchodzili dwudziestopięciolecie swojego związku, pojechali do Rzymu, gdzie zostali przyjęci na audiencji u Ojca Świętego Jana Pawła II. Towarzyszyło im 600 osób niepełnosprawnych.
Rok 1999
Telefon zadzwonił tuż przed Bożym Narodzeniem. Był rok 1999. Leonard Cheshire nie żył już od kilku lat, a Sue od pewnego czasu coraz bardziej podupadała na zdrowiu.
– Pani Ryder prosiła naszą panią dyrektor o pozwolenie na przyjazd do Konstancina – Michasi zmienia się głos. – Poprosiła także o bilet w jedną stronę. Wiedziała, że tu będzie miała wszystko. I że nie ma drugiego takiego miejsca, w którym czułaby się równie dobrze.
W roku 1999 dostęp do służby zdrowia nie należał do najłatwiejszych, zwłaszcza gdy chora była cudzoziemką. Mimo starań wielu osób Sue pozostała w Anglii, gdzie w styczniu przeszła pierwszą operację.
– W lutym zaczęłyśmy szukać pielęgniarki, która pojechałaby do Anglii i zaopiekowała się panią Ryder. Wydelegowano zaprzyjaźnioną siostrę zakonną, która była pielęgniarką na oddziałach reanimacyjnych. Siostra Dorotka siedziała przy niej, masowała jej nogi, modliła się, śpiewała pieśni religijne – robiła wszystko, by panią Ryder podnieść na duchu. Ale to już były ostanie dwa miesiące jej życia...
Podać rękę potrzebującemu
Z pomocy Fundacji Sue Ryder skorzystało ponad pół miliona ludzi. Bardzo duża grupa pacjentów zewnętrznych korzysta z rehabilitacji, która finansowana jest przez Narodowy Fundusz Zdrowia. Wiele osób jest kierowanych na niezbędne rehabilitacje pooperacyjne przez Instytut Reumatologii.
Kiedy wprowadzono zmianę systemu ubezpieczenia zdrowotnego i stworzono Kasę Chorych, około 30 dziewcząt musiało powrócić do swoich miejsc zamieszkania. Niektóre z nich pozbawione stałej opieki i kontrolnych badań zmarły.
Do maja 2005 roku w Konstancinie mieszkało 10 kobiet, spośród których cztery zostały wypisane. Jedna z nich trafiła do domu opieki, pozostałe wróciły do swoich rodzin.
Sue służyła z miłości, nie licząc na żadne zasługi. Czekała na nagrodę w niebie. Pragnęła, aby żaden człowiek nie przeszedł nigdy obojętnie obok drugiego, żeby w każdej chwili był gotów podać rękę potrzebującemu.