Niczyim nie jestem
Łukasz Kaźmierczak
Fot.
Z ks. Romanem Indrzejczykiem, kapelanem Prezydenta RP,
rozmawia Łukasz Kaźmierczak
Niedawno obchodził Ksiądz 50-lecie swojego kapłaństwa. Czy kapłan z tak wielkim stażem ma jakąś własną wypracowaną instrukcję obsługi wiernego?
Kiedy się przygotowywałem do kapłaństwa, chciałem być zwykłym, normalnym, porządnym księdzem. Swojego życia nie zakładałem...
Z ks. Romanem Indrzejczykiem, kapelanem Prezydenta RP,
rozmawia Łukasz Kaźmierczak
Niedawno obchodził Ksiądz 50-lecie swojego kapłaństwa. Czy kapłan z tak wielkim stażem ma jakąś własną wypracowaną „instrukcję obsługi wiernego”?
– Kiedy się przygotowywałem do kapłaństwa, chciałem być zwykłym, normalnym, porządnym księdzem. Swojego życia nie zakładałem mieć. Pragnąłem przede wszystkim służyć i modlić się z ludźmi i za ludzi, zwłaszcza tych, którzy z jakichś powodów znaleźli się poza Kościołem. I nadal uważam, że to jest podstawowe zadanie. Ale z pracą duszpasterską od początku łączyłem też pracę katechetyczną, nauczycielską. I to mi zostało. Ciągle uczę dzieci i młodzież na różnych poziomach i chyba się jakoś ze sobą porozumiewamy. Oczywiście były różne momenty, nie wszyscy moi uczniowie wyszli na wspaniałych ludzi, ale z wieloma z nich utrzymuję cały czas kontakt.
A co do owej „instrukcji”, powiem tyle, że próbowałem przez całe swoje życie robić wszystko, żeby Kościół był dla ludzi, żeby nie był jakiś taki straszny, surowy, nieludzki.
No właśnie, powiedział Ksiądz kiedyś, że zwykłe ciepłe, ludzkie słowo może w ustach kapłana zdziałać często o wiele więcej niż wielkie prawdy...
– My, kapłani, jesteśmy przekazicielami prawdy Bożej, a więc niejako jej posiadaczami. I może dlatego czasami pozostajemy tacy surowi, że uważamy, iż wszystko inne już się nie liczy.
Jeśli więc ktoś zaniedbuje się w wierze, to w kapłanie może się wytworzyć jakaś taka surowość, że aż gotów jest traktować tego człowieka z góry i niemalże podejrzewać go o niewiarę. Zawsze broniłem się przed takim podejściem. Bo jak napisał Gołubiew wiara człowieka ma swoje przypływy i odpływy. Często powtarzam, nawet wbrew niektórym księżom, że jeżeli ktoś twierdzi, że jest wierzący, to ja go osobiście za takiego uważam. Nawet jeżeli nie widać go często w kościele czy z jakichś powodów ma wielkie przerwy w przyjmowaniu sakramentów. Bo człowiek ma prawo mieć wątpliwości i czasem się załamać.
A rolą kapłana jest pomóc mu przetrwać takie chwile...
– Dlatego największym błędem jest niesłuchanie człowieka, zwłaszcza zaś wtedy, gdy zwraca się on do nas – posiadaczy prawdy.
Prawdopodobnie każdy z nas ma jakieś swoje szczególne myśli, które wyciągnął z Pisma Świętego. Ja osobiście bardzo lubię te fragmenty, w których prorocy mówią, że Bóg nas ukochał, a była to miłość ludzka. Bo Stwórca interesuje się nami w sposób życzliwy i naprawdę nie czyha na to, jakby tu tylko człowieka ukarać. Pan Bóg ciągle czeka, wychodzi naprzeciw, sprawdza, czy grzesznik nie wraca do domu. Często nie zdążysz nawet przyznać się do grzechu, przeprosić, a on już wychodzi ci naprzeciw, bierze w ramiona, przytula, dodaje siły. I kapłan powinien być taki sam.
Jak rozumiem, do czytania Biblii zakłada Ksiądz zawsze różowe okulary...
– No, przez długi czas obywało się w ogóle bez okularów i dopiero od niedawna musiałem zacząć ich używać (śmiech). A tak zupełnie poważnie, to nie chodzi nawet o różowe okulary, tylko o pokazanie, że w Piśmie Świętym jest naprawdę dużo fragmentów, które ujawniają „ludzkie oblicze” Pana Boga. Kiedy prorocy zapowiadali Chrystusa, bardzo często głosili, że jest to Ten, który nadłamanej trzciny nie złamie czy knotka tlącego się nie przydepcze. A jeżeli cokolwiek jeszcze się tli, to zadba, żeby nie zgasło, nie kopnie, nie przejdzie obojętnie. Te zdania powinni sobie powtarzać do znudzenia ci wszyscy wielcy moraliści, którzy tak surowo oceniają wszelkie ludzkie zachowania.
Ale podobno jeden jedyny raz zdarzyło się Księdzu nie udzielić rozgrzeszenia spowiadającemu się?
– Owszem, to było dawno temu. Bardzo źle się z tym czułem, chciałem nawet potem wyjść do tej osoby, ona klęczała jeszcze przy ołtarzu. Nie mogłem jednak tego zrobić, bo tym samym właściwie naruszyłbym tajemnicę spowiedzi. Zresztą nawet gdyby ktoś powiedział mi w konfesjonale, że za godzinę przyjdzie i mnie zastrzeli, to ja też nie mogę z tego skorzystać, ukryć się czy powiadomić policji. Na tym polega tajemnica spowiedzi.
Niektórzy księża uważają, że jestem zbyt wyrozumiały w konfesjonale. Był taki kapłan, który krytykował mnie, mówił, że nie mogę dawać wszystkim rozgrzeszenia, że to jest niezgodne. A ja uważam, że wręcz przeciwnie – rozgrzeszenie daje się każdemu, kto żałuje i kto chce się poprawić.
Nawet jeśli jest to morderca?
– Oczywiście...
Pomimo owej „łagodności” cieszy się Ksiądz opinią wybitnego spowiednika, takiego co to potrafi wejrzeć w głębię ludzkiej duszy...
– Bez przesady. W konfesjonale staram się przede wszystkim słuchać. Nie należę do tych księży, którzy zadają dodatkowe pytania, daję raczej człowiekowi szansę, by sam opowiedział o swoich problemach, wątpliwościach i grzechach.
Ksiądz powinien poważnie traktować każdego spowiadającego się, nie bagatelizować jego problemów, tylko wejść w nie i jakoś zainspirować tego człowieka i jego sprawy Bożą mądrością czy też odpowiedzialnością w imię Bożych praw. Ważniejsze niż sama tzw. pokuta jest wysłuchanie człowieka, dodanie mu duchowej inspiracji.
Czasami mylnie uważa się, że niewypełnienie pokuty podważa samo rozgrzeszenie. A przecież to, co nazywamy pokutą, jest właściwie znakiem skruchy, pewnym symbolem zmiany, gotowości poprawy. To nie jest zapłata w rodzaju: przewiniłem w tym i w tym, więc dostałem według „taryfikatora” np. dwa razy Litanię do Serca Pana Jezusa. Mówimy przecież o rzeczach niepoliczalnych.
A wypominają jeszcze Księdzu znajomość z Jackiem Kuroniem i udział w jego pogrzebie?
– Prawie wszyscy na Żoliborzu twierdzą, że byliśmy przyjaciółmi, uważam więc, że nie mogłem nie być na jego pogrzebie. Znałem Jacka Kuronia jako uczynnego, bardzo dobrego dla innych człowieka. Proszę mi wierzyć, że tyle, ile on dobrego zrobił dla zwykłych ludzi, to naprawdę rzadko kto może się czymś takim pochwalić.
Uważam, głoszę i namawiam wszystkich – czasami wbrew różnym mądrym, przemądrzałym „świętym” ludziom – żeby się cieszyli z każdego dobrego czynu dokonanego przez jakiegokolwiek człowieka, nawet jeżeli jest on moim przeciwnikiem politycznym. I to dobro trzeba uznać. A poza tym, jeżeli nawet jestem na pogrzebie tzw. niewierzącego, to wcale nie znaczy, że od razu akceptuję całe jego życie.
Z jednej strony przyjaciel Kuronia, z drugiej Kaczyńskich...
– Zawsze stroniłem od polityki i powtarzałem, że nie wchodzę w politykę. Ale tam, gdzie są sprawy ludzkie, tam gdzie jest dobro i zło, tam ksiądz ma prawo być i nieść miłość, służyć ludziom. Dlatego drzwi mojej parafii były zawsze otwarte dla wszystkich. Spotykała się tutaj podziemna komisja krajowa „Solidarności”, podkomisje Okrągłego Stołu, a w pokoiku na górze swoją siedzibę miał Komitet Helsiński. Bywali bracia Kaczyńscy, Mazowiecki, Milczanowski, Romaszewski, Stelmachowski, Michnik, Kuroń, Wałęsa, Lipski, Borusewicz, Moczulski, Ikonowicz, Wujec itd. Zupełnie różni ludzie. Henryk Wujec napisał kiedyś, że ja tylko prosiłem ich, żeby się za bardzo nie kłócili.
Czy z racji owej „gościnności” spotykały Księdza nieprzyjemności ze strony komunistycznej bezpieki?
– Panowie z SB często powtarzali naszym parafianom: ten wasz ksiądz to już wkrótce będzie siedział. Tak, byłem na celowniku i tych odwiedzin czy wezwań na SB miałem sporo. Chodzili za mną. Nocą koło plebanii stały samochody ze zgaszonymi światłami. W Tworkach, gdzie byłem kapelanem w tamtejszym szpitalu psychiatrycznym, ktoś jednej nocy obciął figurce Matki Boskiej głowę i ręce. W grudniu 1987 roku podpalono napalmem przedsionek kościoła na Żoliborzu. Jak zwykle nieznani sprawcy.
Do dziś krąży też legenda o sutannie, jaką miał Ksiądz pożyczyć pewnemu ważnemu politykowi z podziemia, po to, aby ten mógł się bezpiecznie poruszać, wykorzystując wasze podobieństwo...
– W czasach „Solidarności” robiło się różne rzeczy. Na oddziale sądowo-psychiatrycznym szpitala w Tworkach przebywało sporo działaczy „Solidarności”. Funkcjonariusze SB zarzucali mi, że wyprowadzam tych ludzi ze szpitala, że kogoś tam złapali w moich spodniach.
Niektórzy twierdzą dziś, że im kiedyś pomagałem, natomiast ja sam o tym nie opowiadam.
Nigdy nie odcinałem kuponów od przeszłości i nie pretendowałem do żadnych zaszczytów.
Na przekór temu został jednak Ksiądz kapelanem Prezydenta RP...
– Z rodziną Państwa Kaczyńskich znamy się tak zwyczajnie, po ludzku. Byłem ich proboszczem na Żoliborzu, czasami bywałem u nich w domu. Panowie Jarosław i Lech przychodzili na konspiracyjne spotkania do naszej parafii. Dwa lata temu chowałem ich ojca...
Ta znajomość przetrwała i dziś rzeczywiście to jest chyba coś, co nazywa się przyjaźnią.
Kiedy jednak Pan Prezydent zaproponował mi, żebym został jego kapelanem, mówiłem mu, że jest tylu mądrych księży, że jestem już stary. On jednak uważał, że tak będzie dobrze. I jest to dla mnie wielki zaszczyt, że zostałem obdarzony tak dużym zaufaniem.
Tym bardziej że Pan Prezydent wie, że nie jestem człowiekiem żadnej opcji politycznej, a jakby się popytać, to niektórzy ludzie uważają nawet, że należę do tzw. ulubieńców lewicowych mediów. Ale ci, którzy mnie znają, wiedzą, że niczyim nie jestem. Ot, zwykły szary ksiądz, który służy, po prostu służy...
Czy bycie prezydenckim kapelanem ogranicza się jedynie do sprawowania posługi religijnej?
– Zajmuję się sprawami duchowymi, i tylko tyle. Modlę się za prezydenta, za urząd, za Polskę i jest to w tej chwili moja podstawowa modlitwa. Kaplica w Pałacu Prezydenckim żyje, codziennie odprawiane są w niej Msze Święte, w każdej chwili jestem też do dyspozycji Pana Prezydenta i jego współpracowników.
Od początku przyjąłem natomiast zasadę i takie jest niepisane prawo między mną a Panem Prezydentem, że ja nie pośredniczę, nie ułatwiam żadnych spotkań ani nie dostarczam prywatnych listów. Zastrzegłem sobie też, że w sprawach politycznych ani osobistych nie zabieram głosu. Bo nie roszczę sobie pretensji do bycia szarą eminencją czy prezydenckim „cieniem”.
Ksiądz Roman Indrzejczyk – ostatni romantyk Rzeczypospolitej. Zna Ksiądz to powiedzenie?
– Ktoś to kiedyś powiedział tak trochę żartobliwie. Istnieje dość powszechne przekonanie, że współczesny świat jest już inny, że nie ma w nim szlachetności, została tylko agresja, obłuda, zakłamanie. Ja próbuję wmawiać ludziom, że tak nie jest. Napisałem niedawno:
Zwracam się z pokorą, choć bardzo stanowczo –
Pozwólcie mi wierzyć, że ludzie
są dobrzy
i że świat miłości, dobra i pokoju
jest ciągle możliwy,
jest do osiągnięcia.
Pozwólcie tę „żyłkę przekształcania świata,
czynienia go lepszym” zachować
i... wierzyć
Wierzę i wmawiam sobie i innym, że jest to możliwe, wystarczy tylko wyciągnąć rękę. Mówię wszem i wobec: życie jest piękne, a człowiek dobry. Może więc rzeczywiście jestem romantykiem? I niech tak zostanie...