Moje wczoraj i dziś
Agnieszka Góra
Fot.
Alkohol. Przez wielu ludzi uznawany za przyjaciela, towarzysza radości i smutków. A naprawdę władca absolutny, tyran odbierający rodzinie jej członków, Kościołowi wiernych, państwu obywateli. Człowiek uzależniony od alkoholu to człowiek ciężko chory. Jednak choroba alkoholowa jest uleczalna. Nie brakuje osób, których świadectwo potwierdza teorię, że wyjście z niej staje...
Alkohol. Przez wielu ludzi uznawany za przyjaciela, towarzysza radości i smutków. A naprawdę – władca absolutny, tyran odbierający rodzinie jej członków, Kościołowi wiernych, państwu obywateli. Człowiek uzależniony od alkoholu to człowiek ciężko chory. Jednak choroba alkoholowa jest uleczalna. Nie brakuje osób, których świadectwo potwierdza teorię, że wyjście z niej staje się możliwe wówczas, gdy chory uświadomi sobie własną bezsilność i poszuka siły wyższej.
Z pragnącym zachować anonimowość, od trzech lat niepijąacym alkoholikiem, rozmawia Agnieszka Góra
W jakim wieku zetknął się Pan z alkoholem?
– Moja inicjacja alkoholowa nastąpiła stosunkowo późno – mogę tak stwierdzić, znając „piciorysy” kolegów. W domu rodzinnym alkoholu praktycznie się nie piło; minimalne ilości podczas uroczystości rodzinnych. Mnie nigdy nim nie częstowano. Pierwsze piwo wypiłem, mając 17 lat. I był to wypadek incydentalny.
A kiedy picie przestało być „incydentalne”?
– W szkole średniej, gdy rozpoczął się okres tzw. osiemnastek; tam zawsze był alkohol i to wysokoprocentowy. Piłem więcej niż inni, a czemu? Cóż… nie zastanawiając się nad skutkami, widziałem, że po każdym kolejnym kieliszku jestem bardziej przebojowy, elokwentny, że łatwiej nawiązuję kontakty z dziewczynami. A z natury zawsze byłem dość nieśmiały. Alkohol pozwalał szybko przekroczyć tę barierę.
Już wtedy zauważał Pan, że inni piją mniej. Nie zastanawiało to Pana?
– Ależ zastanawiało. Z kolegami, którzy dotrzymywali mi tempa, odnosiłem się z politowaniem do niepijących czy też pijących bardzo umiarkowanie. Twierdziliśmy też, że ich niepicie oznacza chęć izolowania się od nas – pijących jak „dorośli”. Dość szybko zacząłem sięgać po alkohol poza imprezami, szukać okazji do picia. Byłem zadowolony, że znalazłem tak prosty sposób na poprawę nastroju. Nie zwracałem uwagi na to, że mogę wypić coraz więcej. To zresztą też był powód do dumy – oznaczało, że mam „mocną głowę”.
Kiedy zaczął Pan pić „ciągami”?
– W wieku 23-24 lat. Na tym etapie zaczynałem pić w piątek, a kończyłem w niedzielę wieczorem.
Czy dostrzegał Pan straty, które powodowało picie alkoholu?
– Irytowała mnie postawa otoczenia, którą odbierałem jako bezpodstawną wrogość. Nieustające wypominanie, utarczki z rodziną, awantury i rozstania z kolejnymi dziewczynami... Dziś wiem, że powodem tego było nadużywanie alkoholu, a co za tym idzie zaniedbywanie obowiązków i relacji z innymi.
Czy nie próbował Pan zastanowić się, skąd tak złe stosunki z otoczeniem?
– Intuicyjnie czułem, dlaczego są właśnie takie, jednak przed samym sobą nie chciałem się do tego przyznać. Z piciem było mi dobrze. Pragnąłem znaleźć drogę ucieczki od utarczek – zwłaszcza z rodzicami. I znalazłem: ucieczkę w małżeństwo, gdzie jak sądziłem, będę mógł spokojnie dalej żyć tak, jak lubię.
I jakie były tego konsekwencje?
– Będąc w związku małżeńskim, piłem już systematycznie, niezbyt przykładając się do obowiązków. Żona początkowo tolerowała ten stan rzeczy, próbowała na mnie wpływać. Jednak kryzys narastał. Po ostatnim, trwającym kilka miesięcy ciągu alkoholowym, obudziłem się w szpitalu, na oddziale detoksykacyjnym. Wkrótce dowiedziałem się, że żona wniosła do sądu pozew o rozwód. To był dla mnie szok. Pomyślałem, że może próbuje w ten sposób zmobilizować mnie do zmiany życia. Jednak pozostawała nieustępliwa. W szpitalu spędziłem blisko trzy tygodnie; nie odwiedziła mnie ani razu. I wtedy, tam w szpitalu, w wyniku rozmów z terapeutami powziąłem decyzję o podjęciu leczenia odwykowego w ośrodku zamkniętym.
I rozpoczął Pan terapię?
– Tak, zrozumiałem wreszcie, że to jedyna droga ocalenia. Podczas pobytu w ośrodku, w czasie rekolekcji poznałem wspaniałego kapłana; odbyłem spowiedź życia. Dzięki niemu zrozumiałem, że wiele zła mogę naprawić, że nie wszystko stracone.
A dziś? Jak wygląda Pańskie dziś?
– W Środę Popielcową prosiłem Boga, aby wybaczył mi wszystkie moje winy, pomógł być jak najdalej od nałogu i był przy mnie, gdy zabliźniam rany, odbudowuję życie.