Logo Przewdonik Katolicki

Sznur się urwał, zacząłem nowe życie

Angelika Szelągowska-Mironiuk, psycholożka, psychoterapeutka
fot. Paperkites/Getty Images

Osoby, które przeżyły próbę samobójczą, mówią czasami, że otrzymały nowe życie i pakiet nowych szans.

Wciąż jednak potrzebują one pomocy i wsparcia, gdyż nadal znajdują się w grupie ryzyka zachowań autoagresywnych.

Kajetan. Dziadek zmarł, a ja zostałem sam
Przez długi czas wstydziłem się tego, że miałem próbę samobójczą. Powiedziałem o tym tylko jednemu przyjacielowi i dziewczynie, z którą byłem przez wiele lat. Uważałem, że to był wynik grzechu i mojej słabości. Potrzebowałem dużo czasu, aby zrozumieć, że to, co zrobiłem, było związane z nieleczoną depresja i samotnością. Miałem piętnaście lat, gdy umarł mój dziadek. Był najbliższą mi osobą – trzymał razem całą moją rodzinę. Mogłem mu ufać, a on zawsze miał dla mnie czas. Zabrał go udar – jego śmierć była poprzedzona cierpieniem. Z jednej strony więc, gdy odszedł, odczułem ulgę, że już się nie męczy – ale po pewnym czasie dotarło do mnie, że tak naprawdę nie mam już nikogo. Rodzice nie zwracali na mnie uwagi – byli pochłonięci walką ze sobą nawzajem. Nawet w dniu pogrzebu dziadka matka krzyczała na ojca, że nie umie się odpowiednio ubrać. Zacząłem palić i sięgać po alkohol, wdałem się w tak zwane „złe towarzystwo”. Jeden z kumpli miał już wtedy nadzór kuratora za drobne kradzieże, innemu groził poprawczak za pobicie ojczyma. Ale jednocześnie tylko ci ludzie byli z mojego świata, rozumieli, że nie chce mi się wracać do domu. Kiedyś jednak wszedłem w konflikt z przewodniczącym tej ekipy – posądził mnie o zabranie pieniędzy na zakupy imprezowe. I tego już nie byłem w stanie znieść. Poczułem, że całe moje istnienie to jest pomyłka, że nie zasługuję nawet na przyjaciół. Wypiłem piwo i skręciłem sznur. Na strychu, w rodzinnym domu. Do ostatniej chwili liczyłem, że rodzice zainteresują się, co robię, gdzie jestem, bo byli wtedy w domu. Ale nie zrobili tego. I wtedy się odepchnąłem. Myślałem, że to już koniec mojej udręki. To był impuls… a potem zwaliłem się na ziemię. Pomyślałem tylko: „co jest k***a?!” i spojrzałem w górę. Sznur się zerwał. Popłakałem się. Najpierw z powodu tego, że się nie udało, a potem dlatego, że dotarło do mnie, co chciałem zrobić. Zszedłem z góry do swojego pokoju i… odpaliłem grę na komputerze. Jakbym przed tym uciekał, jakby nic się nie stało. Następnego dnia obudziłem się ze spuchniętą nogą. Ojciec pojechał ze mną na SOR. Okazało się, że jest skręcona – spadając, musiała się jakoś zawinąć, a ja po alkoholu tego nie czułem. Trudno w to uwierzyć, ale ja do dzisiaj, gdy się zdenerwuję, czuję ból tej nogi. Długo wypierałem swoją próbę. Uważałem, że byłem mało odporny i głupi. Po tym wszystkim starałem się być takim dobrym chłopakiem – szanować rodziców, mieć przyzwoitych kolegów, uczyć się. Chciałem pokazać innym i sobie, że jestem silny i zaradny. Nie byłem jednak szczęśliwy. Zmiana przyszła dopiero, gdy wyznałem prawdę swojej ówczesnej dziewczynie. Ona zareagowała ze współczuciem, przytuliła mnie. To było niesamowite. Nie jesteśmy już razem, ale naprawdę jestem jej wdzięczny za jej reakcję wtedy. Sam zacząłem sobie trochę odpuszczać, podchodzić do swojej historii z wyrozumiałością. Wiem też, jak duże znaczenie dla dziecka ma normalna, kochająca się rodzina. Dzisiaj sam mam żonę i dzieci. Staram się być obecnym, zaangażowanym ojcem. Chcę, by dzieci mogły powiedzieć mi wszystko. Mnie tego zabrakło. Ze swoimi rodzicami mam słaby kontakt. Oni nigdy nie będą mi naprawdę bliscy.

Jeśli cierpisz Ty lub ktoś z Twoich bliskich, tutaj znajdziecie pomoc:

Centrum Wsparcia dla Osób Dorosłych w Kryzysie Psychicznym: 
nr tel. 800 702 222

Telefon Zaufania dla Dzieci i Młodzieży Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę: nr tel. 116 111

W razie zagrożenia życia: 112


Matylda. Próbowałam dwa razy. Teraz próbuję żyć
Pierwszy raz chciałam się zabić, gdy nie miałam jeszcze nawet czternastu lat. Pocięłam się. Znalazła mnie babcia, która pilnowała mnie wtedy, gdy matka wpadała w ciąg alkoholowy. W chwili gdy cięłam się w swoim pokoju, również w nim była. Babcia, widząc, że krwawię z nadgarstków, myślała, że niechcący pocięłam się kartką… to znaczy, tak mówiła – bo ona chyba nigdy nie przyjęła do końca, co ja wtedy chciałam zrobić. Kiedy przyjechało pogotowie, byłam jeszcze przytomna – babcia tłumaczyła ratownikowi, że miałam wypadek. Opatrzyli mi ręce, dostałam leki od psychiatry i zalecenie terapii. Przez jakiś czas było lepiej. Matka nie przestała pić, ale na jakiś czas przestała znikać z domu. Chodziłam na spotkania z panią psycholog, która jednak mówiła, że wskazana byłaby terapia całej rodziny, ale mama musi najpierw przestać pić – a ona tego nie chciała zrobić. Po liceum wyprowadziłam się, babcia dawała mi pieniądze na utrzymanie i trochę na studenckie życie. I zaczęłam wtedy szukać miłości. Bardzo chciałam kogoś mieć. Imponowało mi, że mężczyźni uważali mnie za atrakcyjną. W końcu związałam się z żonatym mężczyzną. Mówił, że żona go poniża i wyśmiewa z powodu jego niskich zarobków – a ja chciałam go uratować, walczyłam o to, żeby wybrał mnie i był szczęśliwy. Uzależniłam się od niego, mimo że podobałam się wielu chłopakom. Nikt, poza moją jedną koleżanką, nie wiedział, że mój wybranek jest w innym związku. Kiedy w końcu mnie rzucił – przez SMS-y, bo okazało się, że jego żona jest w ciąży – czułam, że umieram. Przecież ja chciałam wyciągnąć go z problemów, a on mnie wykorzystał i zostawił! Podjęłam decyzję, że kończę ze sobą. Widocznie nie zasługiwałam na miłość. Kupiłam tabletki. Zażyłam je i popiłam alkoholem tuż po tym, jak mój ukochany kolejny raz odrzucił połączenie ode mnie. Ocknęłam się w szpitalu – moja matka z babcią przyjechały mnie odwiedzić niezapowiedziane, miały klucze do mieszkania. Po tej próbie zaczęłam prawdziwą, głęboką terapię. Odkrywałam, jaki związek z moim samozniszczeniem miały przeżycia z dzieciństwa, takie jak picie matki, i dlaczego próbuję ratować innych ludzi. Teraz już nikogo nie ratuję – próbuję po prostu żyć. Zaczęłam czytać książki psychologiczne, zwłaszcza o syndromie DDA (dorosłego dziecka alkoholika). Znalazłam też dla siebie wspólnotę religijną, w której dużo się mówi o psychologii i jej związkach z duchowością. Zaczęłam otwierać się na ludzi – nawiązałam dwie bliskie przyjaźnie, znalazłam swoją ekipę koleżanek, z którymi rozmawiamy o życiu i marzeniach. Wcześniej nie byłam w stanie przed nikim się uzewnętrznić. Nie jestem teraz w związku, ale to nie jest dla mnie problem – wręcz przeciwnie. Nie chcę znowu wpakować się w coś toksycznego. Mama i babcia nadal uważają, że jestem stuknięta, że podjęłam próbę zabicia się – ale teraz już mnie to nie obchodzi. Nauczyłam się życia bez aprobaty rodziny i to jest mój największy sukces.

Adam. Nie chciałem być dziwadłem
Myśl, że coś jest ze mną nie tak, pojawiła się w mojej głowie, gdy byłem w technikum. Wtedy koledzy zaczynali umawiać się z dziewczynami, mieli też pierwsze doświadczenia erotyczne (zapewne w znacznej mierze wymyślone lub podkoloryzowane) – seks i związki były wtedy tematem rozmów wszystkich, z którymi się uczyłem i spotykałem po szkole. A mnie dziewczyny nie interesowały. Bałem się przyznać sam przed sobą, że podobają mi się inni chłopcy, a właściwie to nieco starsi ode mnie mężczyźni – byłem zauroczony nauczycielem przedmiotów technicznych. Strasznie się bałem, że ktoś pozna moją tajemnicę – kiedy więc mój wujek, niekryjący się z tym, że miał liczne romanse, zapytał, czy przypadkiem nie jestem „pedikiem”, obraziłem się na niego i powiedziałem, że chyba za dużo jeździł na Zachód, że się w rodzinie doszukuje takich rzeczy. Ale po reakcji rodziców i siostry widziałem (a raczej tak to interpretowałem), że gdybym tym „pedikiem” się okazał, to oni mnie nie przyjmą, nie zaakceptują. No więc żyłem tak, jak oczekiwano – zacząłem się umawiać z dziewczynami, z jedną nawet planowałem przyszłość. Ale wewnątrz czułem, że oszukuję cały świat. Myślałem o sobie jak o jakimś niewypale. „Czemu po prostu nie mogą podobać mi się ładne dziewczyny?” – pytałem sam siebie. W końcu wyjechałem z rodzinnego miasta za pracą. Miałem prawie 40 lat, a w rodzinie opinię starego kawalera, który nie umie zatrzymać przy sobie kobiety. W końcu, mieszkając 200 km od domu, związałem się z mężczyzną. Znalazłem, jak sądziłem, tego jedynego. W chwilach największego życiowego szczęścia – wolności od nietolerancyjnej rodziny i szczęśliwego związku – nagle przyszła noc. Zacząłem tracić siły, a jednocześnie budziłem się w nocy i nie mogłem spać, bo męczyły mnie dziwne myśli o przeszłości i zmarnowanych szansach. Mój partner mnie nie rozumiał – proponował imprezy, a nawet wizytę u wróżki, żeby zobaczyć, czy ktoś mnie nie przeklął. Miałem jeszcze większe poczucie winy, że nie umiem być szczęśliwy. Pewnego dnia zostałem pobity i okradziony na ulicy. Straciłem dokumenty i pieniądze. Poczułem, że nie mam siły wyrabiać kolejnych dokumentów, że pobito mnie z uwagi na to, że jestem złym człowiekiem. Stwierdziłem, że nie chcę być już dłużej dziwadłem, pseudofacetem, nieumiejącym nawet cieszyć się życiem, które jest bardzo udane. Postanowiłem z tym skończyć. Wziąłem dużą ilość leków, które miałem przepisane od lekarza. Bardzo dużą. Po jakimś czasie zaczęła mnie bardzo boleć głowa i brzuch. A potem już nie pamiętam. Byłem w śpiączce, nie było wiadomo, czy przeżyję, a jeśli tak, to czy nie będę „uszkodzony”. W szpitalu była przy mnie mama. Dowiedziała się od mojego partnera, który mnie znalazł, co się stało i że jesteśmy razem. Siedziała przy mnie i płakała, mówiąc „synuś, synuś, tak długo cię rodziłam, a ty chciałeś sobie życie zabrać”. Ja też zacząłem płakać. Po wyjściu ze szpitala byłem jeszcze pacjentem oddziału dziennego psychiatrycznego, a potem leczyłem się już tylko farmakologicznie i chodziłem na terapię. Długo na terapii nie mówiłem o mojej próbie. Wiem, to dziwne, ale bałem się, że jak poruszę ten temat, to terapeuta się przestraszy. W końcu opowiedziałem o tym, o tamtych myślach, że nie mam siły, że jestem porażką i nie umiem niczego docenić. Terapeuta się nie wystraszył, ale omówił ze mną plan na wypadek, gdybym znowu miał myśli samobójcze. Poczułem wtedy, że naprawdę nie jestem jedynym człowiekiem z depresją, ale że na takie stany są „procedury”, czyli że niektórzy ludzie tak czasem mają i z tego wychodzą. To było niezwykłe uczucie, wzruszające i oczyszczające. Bardzo zmieniłem też swoje życie. Mocno zaangażowałem się w sport i odstawiłem alkohol. Zaliczyłem kilka półmaratonów i innych biegów. Cieszę się swoją sprawnością – przecież po próbie nie było wiadomo, czy będę sprawny. Nauczyłem się, jak mówi terapeuta, przyjmować siebie i nie tłumić emocji – zrozumiałem, że na przykład moje problemy w szkole wynikały z tego, że miałem dysleksję, o której się wtedy prawie nie mówiło, a nie z bycia tępym. Relacje z rodzicami są niezłe – zaakceptowali moją orientację, ale widzę, że jest to dla nich wciąż trudny temat. Zerwałem też z moim partnerem… on w pewnym momencie zaczął atakować moje leczenie, przestał być wspierający, wolał spędzać czas ze znajomymi. I w końcu powiedziałem: dość. Mam nowe życie, w pewnym sensie przeżyłem własną śmierć – i chcę to życie przeżyć blisko ludzi, którzy mnie szanują i przyjmują takim, jakim jestem. Bardzo żal mi osób, które się okaleczają lub mają myśli o zabiciu samego siebie. Często czytam statystyki na ten temat, zwłaszcza dotyczące młodzieży. Chciałbym kiedyś pracować w telefonie zaufania, ale nie wiem, czy będę mógł, bo nie mam takiego wykształcenia. Może kiedyś je zdobędę? A może ktoś pozwoli mi pomagać, mimo że nie jestem pedagogiem ani psychologiem? Wiem, co to znaczy nie wierzyć w nic, nie mieć siły i marzyć o rozpłynięciu się w nicości – ale ja naprawdę chciałbym, żeby ludzie, którzy tak mają, uwierzyli, że można ten stan zmienić. Jestem dowodem na to, że z najgorszego smutku, doła i depresji można wyjść. I naprawdę polubić życie.
-----
Imiona i niektóre szczegóły zostały zmienione.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki