Logo Przewdonik Katolicki

Instrukcja osiągania wewnętrznego pokoju

Elżbieta Wiater
fot. Oscar Wong/Getty Images

W pierwszym czytaniu Wigilii Paschalnej słyszeliśmy, że po sześciu dniach stworzenia Bóg odpoczął i pobłogosławił ten dzień, ustanawiając szabat. To zaś oznacza, że nie należy pytać, czy mamy odpoczywać, ale jak to robić.

Oczywiście postanowiłam poszukać rad co do tej kwestii u św. Franciszka Salezego, bo nie omieszkał napisać w Filotei i na ten temat. Już na początku jasno określa swoje stanowisko: „Dziwactwem jest surowość tak prostacka a nieokrzesana, że ani sobie, ani innym nie pozwala na żaden rodzaj odpoczynku przez rozrywkę lub jakąś zabawę”. W cytacie tym wyraźnie widać, że autor pisze do ludzi, których znużenie jest bardziej psychiczne niż fizyczne, czyli do podobnych nam. Zmęczenie fizyczne (poza sytuacjami skrajnego wyczerpania) łatwo usunąć – wystarczy zjeść pożywny posiłek, a potem porządnie się wyspać. Psychiczne jest podstępne, nie da się go pozbyć tak łatwo, jednak odpoczynek w tym zakresie jest, rzecz jasna, zdecydowanie wskazany.
Dobry biskup wskazuje na to, że istnieją trzy kategorie zajęć, które umożliwiają naszej głowie i emocjom złapanie oddechu: dobre i godziwe, zakazane, wreszcie pośrednie, a więc takie, które same w sobie złe nie są, ale takie mogą się stać. Wśród pierwszych wymienia jako przykłady: spacer, miłą i uprzejmą rozmowę, od siebie dodam, że najlepiej z kimś, do kogo mamy zaufanie, muzyka (zapewne chodzi zarówno o słuchanie, jak i grę/śpiewanie) i… polowanie. W końcu święty był dzieckiem swojej epoki i swojej grupy społecznej, dla której to ostatnie było rozrywką.

Dobre i godziwe
Wszystkie te zajęcia mają jedną wspólną cechę, mianowicie pozwalają oderwać się od codzienności i stałych schematów działania. Przechadzka pozwala pooglądać rzeczywistość, dostrzec nowe elementy w naszym otoczeniu, ale też zmęczyć się nieco fizycznie, co ułatwia zasypianie, nie mówiąc o uwolnieniu się po takim wysiłku w naszym ciele endorfin, czyli hormonów szczęścia. Pojawia się aspekt twórczości (zamiast muzyki możemy przecież tu wstawić malowanie czy prace ręczne wykonywane nie dla zarobku, tylko dla przyjemności) i wymiany myśli, czyli przewietrzenia głowy w sympatycznej atmosferze. A zamiast z bronią można zapolować z aparatem fotograficznym lub notatnikiem – użyjemy tych samych zmysłów, skupimy się na czymś innym niż do tej pory, a żadne żyjątko nie ucierpi.
Do tej kategorii aktywności św. Franciszek ma dwie uwagi. Po pierwsze, trzeba unikać przekombinowania, przez które rozumiem tu nadmierne starania o jakość tych doświadczeń (przychodzi mi na myśl człowiek, który wychodząc w góry, skupia się bardziej na swoim ubraniu i sprzęcie niż radości z marszu i widoków) lub nadmiernego ich przedłużania, które prowadzi do kumulowania zmęczenia zamiast jego usuwania. Po drugie, „nade wszystko strzeż się, Filoteo, przywiązania do tych drobnych fraszek, bo chociażby rozrywka była najuczciwsza, to przywiązanie do niej jest zawsze wadą”. Nie chodzi tu o to, że lubimy robić to, przy czym odpoczywamy, ale o to, że staje się to naszym nałogiem. Jeśli odpoczywanie prowadzi do tego, że brak mi czasu, sił lub chęci do pracy i realizowania mojego powołania, to z odpoczywaniem zaczyna mieć coraz mniej wspólnego.

Drugie: nie szkodzić
Takie są wszystkie rozrywki, które już w założeniu lub w konsekwencji zawsze rodzą wewnętrzne i/lub fizyczne rozbicie. Franciszek Salezy zalicza tu przede wszystkim wszystkie gry hazardowe, ale w tej definicji mieszczą się również wszystkie aktywności, w których nie chodzi o dobre spędzenie czasu, tylko o udowodnienie komuś czegoś (czasem samemu sobie), o zagłuszenie problemów, a nie rozjaśnienie umysłu, o odreagowanie, ale bezmyślne, pozbawione myśli o tym, jakie będą konsekwencje, trochę na zasadzie: „Szybko, zróbmy to, zanim się okaże, jakie to głupie”. W takim doświadczeniu brak pokoju; jest nawet wprost przeciwnie – często bywa to próba wybicia klina większym klinem, która niestety najczęściej kończy się tym, że oba zostają na miejscu, na którym ich sobie nie życzymy. 
I tu moja mała uwaga: nikt z nas nie rodzi się z gotowym zestawem „małego wczasowicza”, potrzebujemy czasu i doświadczenia, by określić, jakie aktywności pomagają nam odpocząć, a jakie są destrukcyjne. Tym samym nie ma nic złego w eksperymentach (czasem warto korzystać też z cudzych doświadczeń), grunt to nie powtarzać błędów, które zdążyliśmy w międzyczasie zaliczyć w tym zakresie. 

Na dwoje babka wróżyła
Trzecia kategoria, o której pisze św. Franciszek Salezy, to formy odpoczynku i rozrywki, które same w sobie są powszechnie przyjęte i obojętne moralnie. Mogą jednak w określonych sytuacjach stanowić niejakie zagrożenie dla naszego sumienia i dobrostanu, nie tylko duchowego. Biskup Genewy podaje tu przykład udziału w balu, myślę, że dla nas czytelniejszy będzie obraz oglądania serialu na dowolnej platformie streamingowej. Oczywiście spore znaczenie ma to, jaką produkcję oglądamy, szczególnie pod względem treści, ale załóżmy, że mieści się ona w granicach moralności, rozsądku i dobrego smaku. Sama w sobie więc nie stanowi problemu, obejrzenie interesującego filmu, czasem jeszcze pozwalające nam na złapanie, o co chodzi w sugestiach lub żartach nawiązujących do jakiejś popularnej produkcji, to tylko uzupełnienie własnego obycia kulturalnego.
Problemem to może stać się wtedy, kiedy nasze życie zawodowe to de facto tkwienie cały czas przed monitorem, jeśli nie komputera, to telefonu. To oznacza, że nie zmieniamy formy aktywności, nasze mięśnie i stawy jak nie były rozruszane, tak nie będą, więc ciało nie odpocznie. Drugi kłopot polega na sytuacji, kiedy zamiast obejrzeć film, pogadać o nim ze znajomymi i ewentualnie zapomnieć, jeśli okazał się słabszy, niż przypuszczaliśmy, pakujemy się w obżarstwo wizualne. Po skończeniu jednego serialu odpalamy następny, a w międzyczasie uzupełniamy filmikami na You Tubie. I tak to, co miało stać się odskocznią, zamienia się w ładowanie w siebie kolejnych bodźców, których nie zdołamy intelektualnie i emocjonalnie przepracować. Do tego tracimy czas, często kończy się na zarwaniu nocy, a nasze relacje z ludźmi zaczną zanikać.

Błogosławiona nuda
Za to sformułowanie ojcowie pustyni poszczuliby mnie lwami, bo nudę uważali za największe zagrożenie dla życia eremickiego i monastycznego. Nie da się ukryć, że mieli rację – dla pustelnika, a więc osoby mającej ograniczony kontakt z ludźmi, narażonego na ostry klimat pustyni i jedzącego tylko raz dziennie nuda była furtką do porzucenia jego stanu życia albo wykrzywienia sposobu jego przeżywania. My jesteśmy w innej sytuacji – nieustannie atakowani bodźcami nie mamy czasu i przestrzeni na to, żeby się ponudzić, tymczasem to ostatnie bywa bardzo twórcze, także w dobrym sensie. Nie mamy czasu na to, żeby osiągnąć stan, w którym na pytanie: „Co robisz?” moglibyśmy odpowiedzieć: „Jestem szczęśliwa/y”. To doświadczenie pokoju wewnętrznego i zewnętrznego to właśnie idealny odpoczynek. Myślę, że dla nas, inaczej niż dla ojców pustyni, droga do niego prowadzi przez ograniczenie bodźców, czasem nawet zmuszenie się do tego, żeby nie reagować, nie działać, po prostu być i pozwolić myślom na swobodne przepływanie przez głowę.
Pomaga w tym kontemplacja i nie chodzi od razu o stany mistyczne. Mam na myśli raczej dostrzeżenie w naszym otoczeniu czegoś, co jest piękne, i „straceniu” czasu na przyglądanie się temu albo rozważanie tego. Czasem w tym celu gdzieś trzeba się nam przejść, czasem zamknąć oczy i posłuchać. Dać się ukołysać, by odnaleźć radość.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki