Chrystus żyje! Właściwie te dwa słowa powinny wystarczyć za wszystkie traktaty teologiczne, wyjaśnienia, nauki i głoszenie Kościoła. Prawda, która jest sensem istnienia Jego wspólnoty i naszego bycia w niej, naszego bycia uczniami Pana, zamyka się w tym prostym stwierdzeniu: Jezus zmartwychwstał.
Najbliższym, którzy towarzyszyli Jezusowi w czasie Jego ziemskiego życia, słuchali Jego nauk, widzieli Jego zwyczajną, a jednak niezwykłą codzienność, nie wystarczyły jednak słowa. Nie wystarczyły obietnice i zapowiedzi zmartwychwstania. O ich prawdziwości przekonali się dopiero na widok pustego grobu, na widok porzuconych płócien, które otulały ciało zmarłego Mistrza. Musieli zajrzeć w ciemności jamy wykutej w skale, własnymi oczami zobaczyć pustkę, musieli wcześniej przejść drogę żałoby, straty i umarłej nadziei, by uwierzyć, że życie się nie kończy. Potrzebowali dotknąć śmierci, by uwierzyć Życiu.
Co zrozumieli, wpatrując się w opustoszałe miejsce pochówku umiłowanego Nauczyciela? Szok i zdumienie, jeszcze niewyschnięte łzy na policzkach, noc przeradzająca się w poranek, przechodząca z ciemności, przez nieśmiałe zapowiedzi świtu aż do pełnego blasku dnia – to wszystko mówi nam, że radość i nadzieja nigdy się nie kończą. Nasza miłość, dobro i piękno naszego życia trwa, choć raz po raz przechodzimy przez doświadczenie śmierci, żegnamy się z tymi, których kochamy, ze sprawami, które są dla nas ważne. Choć raz po raz grzebiemy naszą nadzieję w grobie, to jedno jest siłą, która nigdy się nie zmieni: życie triumfuje. Zawsze. Nawet w najgłębszym mroku rozpaczy i śmierci. Nawet tam, gdzie widzimy tylko koniec.
Taka jest Dobra Nowina. Ewangelia nie jest naiwną opowiastką o miłości. Jest historią miłości, która trwa wbrew wszystkiemu. Jest orędziem życia, które kiełkuje i rozkwita z tego, co trudne, bolesne, przybijające do krzyża. Słyszymy to? Jezus żyje! Grób jest pusty! Dlaczego więc wciąż celebrujemy martwotę, kontemplujemy umieranie, nadstawiamy ucha na złe nowiny o końcu świata, Kościoła, chrześcijaństwa? Dlaczego ulegamy prorokom złej nowiny i koncentrujemy się na lękach, niepokojach i ciemnościach naszych grobów, nie zauważając, że dociera do nich nieśmiały blask świtu, zapowiadający zapierającą dech w piersiach jasność pełnego słońca, piękno dnia, który nigdy się nie kończy?
Od tamtego jerozolimskiego świtu, w pierwszy dzień po szabacie, żyjemy w zmartwychwstaniu. Nie żyjemy w śmierci, ale w nadziei, nie w rozpaczy, ale w radości, nie w ciemności, ale w pełnym świetle. To nie jest historia sprzed dwóch tysięcy lat. Zmartwychwstanie wciąż się dzieje, wciąż trwa i powtarza się w naszym życiu. Jest siłą, której nic nie pokona.
Wiara w Zmartwychwstałego przychodzi na widok pustego grobu. Musimy przejść przez stratę tego, co kochamy najbardziej na świecie, by móc uwierzyć, że odzyskujemy tę miłość na całą wieczność. Dzieje Zmartwychwstałego na ziemi, przez pokolenia, to historie świadków, którzy Go spotkali i doświadczyli Jego cierpienia – w sobie, w drugim człowieku, w niezrozumiałych wydarzeniach, w ranach świata. Ale przede wszystkim są to historie świadków, którzy doświadczyli siły życia. Spotkali Pana, który żyje. Tego życzę nam wszystkim. Spotkań z Panem, który żyje. Radości spełnionej obietnicy. Życia w niekończącej się epoce Zmartwychwstania.