Zanim nastąpił Poranek, który zmienił wszystko, najbliżsi Jezusa znaleźli się w poważnym kryzysie wiary. Otaczała ich ciemność nocy, w której doświadczali żałoby. To był płacz po śmierci umiłowanego Mistrza, ale także łzy przelane nad pogrzebanymi wraz z Nim nadziejami, planami, marzeniami. Uczniowie opłakiwali również swoje utracone życie, swój obraz Boga i wspomnienie relacji z Jezusem, lata przyjaźni i wspólnie przemierzane kilometry. Ich dawny świat został ukrzyżowany wraz z Nim. Ich wiara została z Nim przybita do krzyża. W tym krytycznym punkcie swojego życia nie widzieli dla siebie przyszłości, a ich umysł zaprzątało jedno pytanie: gdzie jest Bóg? Gdzie jest Ten, o którym im mówił, Ten, którego w Nim zobaczyli? Śmierć Mistrza oznaczała śmierć ich wiary.
Przypatrzmy się im. Piotr zapłakany i owładnięty wyrzutami sumienia, bo zamiast być przy umiłowanym Panu, wyparł się Go w ostatnich godzinach Jego życia. Jan, ukochany uczeń, zagubiony i przepełniony smutkiem, wciąż zmagający się z okrutnymi obrazami Męki, której był świadkiem. Tomasz, który postanowił odłączyć się od pozostałych – być może nie mógł znieść atmosfery żalu, lęku i beznadziei panującej w Wieczerniku? Dwaj uczniowie w drodze do Emaus z mocnym postanowieniem rozpoczęcia wszystkiego od nowa, odcięcia się od przeszłości. Judasz, który targnął się na swoje życie w rozpaczy. Ruiny. Nie tak to miało wyglądać. Nie tak wyobrażali sobie wyzwolenie, które miał przynieść Izraelowi Chrystus. W szoku i smutku nie pamiętali już Jego słów i gestów, które miały ich przygotować do Wielkiego Tygodnia.
Łatwo więc zrozumieć, że w tej sytuacji próbowali sobie po ludzku wytłumaczyć pustkę grobu. Nie ma ciała. „Zabrali Pana” – mówi Maria Magdalena, która wywnioskowała to z obrazu odsuniętego kamienia nagrobnego. Piotr patrzył nierozumiejącym wzrokiem na płótna, którymi owinięte było ciało Jezusa. Co zobaczył drugi uczeń, „ten, którego Jezus kochał”? Tego nie wiemy, słyszymy bowiem tylko: „Ujrzał i uwierzył”. Nikt nie widział momentu zmartwychwstania. Nikt w pierwszych godzinach tego niezwykłego Poranka nie widział jeszcze Zmartwychwstałego. Każdy z bohaterów tej opowieści zobaczył jednak coś, co sprawiło, że uwierzył.
W nasze ciemności wkracza światło. Nie oślepia porażającym blaskiem, jest jak delikatne przebudzenie dnia. Kiedy jego łagodne światło w końcu dotyka naszych serc, widzimy je i – wierzymy na nowo. Punkt krytyczny naszego życia jest przekroczony w stronę nadziei. Ukrzyżowana wiara zmartwychwstaje. To, co niezrozumiałe, niesprawiedliwe, bezsensowne i bolesne, nabiera znaczenia. Aby nasza miłość mogła zmartwychwstać, wcześniej muszą w nas umrzeć stare schematy, przyzwyczajenia, utrwalony przez lata obraz Boga, wizje i wyobrażenia Kościoła, który nie według naszych pragnień został przecież ukształtowany, ale wedle Bożego zamysłu. Jeszcze nie idzimy, jeszcze zaabsorbowani jesteśmy ludzkimi znakami grobu, śmierci, rozkładu. Ale poranek zmartwychwstania jest tuż-tuż. Miłość zwycięża wszystko.
„Ujrzał i uwierzył”. Każdy z nas w pustym grobie może zobaczyć coś, co obudzi na nowo wiarę, wskrzesi ją ku życiu. Tego Wam życzę, gdy stoimy przed pustym grobem Zbawiciela. Zobaczmy, by uwierzyć. Oderwijmy wzrok od całunów śmierci, na których skupialiśmy dotąd spojrzenie, przestańmy kontemplować zło i grzech. Chodzi o to, by nie zamykać na nie oczu, ale też nie zatrzymywać się na nich; by poprzez nie zobaczyć światło. Pozwólmy, by łagodny blask Poranka, który zmienił wszystko, przeniknął w nasze serca i ogrzał je nadzieją. To nie jest koniec. Wszystko ma swój sens, bo Miłość żyje. Jesteśmy powołani do tego, by Jej uwierzyć. By uwierzyć, że Boże życie jest naszym udziałem na wieki.