Pamiętnik. W dzieciństwie czy jako nastolatkowie wielu z nas z pewnością miało zwykły zeszyt albo specjalnie dedykowany do takich notatek pamiętnik. Dawaliśmy go innym, by nam się wpisywali, albo sami prowadziliśmy nieśmiałe notatki, może pierwsze poważne refleksje o życiu. Z pewnością gdy bierzemy je dzisiaj do ręki, wywołują uśmiech. Uśmiech na twarzach moich redakcyjnych koleżanek i kolegów wywołało samo wspomnienie dziecięcych czy młodzieżowych pamiętników. Okazało się, że niektórzy pamiętnik prowadzili i później, znacznie poważniejszy niż ten z prostymi wierszykami czy kolorowymi rysunkami. Czasem warto do tego wrócić, by zobaczyć, jaką drogę przebyliśmy. Jak się zmieniliśmy. Jak dojrzeliśmy w swoim postrzeganiu świata. Czasem nasze dawne wpisy przypomina Facebook. Takie sprzed kilku czy kilkunastu lat. Nieraz mogą wprawić nas w zdziwienie. Czy dziś jeszcze byśmy tak napisali, tak pomyśleli?
Piszę o tym w kontekście tekstu, a nawet odważyłbym się napisać: poradnika, jak prowadzić dziennik duchowy, autorstwa jezuity Wojciecha Żmudzińskiego. Oczywiście, dziennik duchowy to nie to samo co pamiętnik z czasów szkolnych, ale wbrew pozorom między nimi jest sporo podobieństw. Przynajmniej praktycznych. Sam wielokrotnie podchodziłem do pisania takiego dziennika. I bynajmniej nie chodziło mi o tworzenie jakichś poważnych traktatów teologicznych. Chciałem po prostu zanotować to, co czułem, co myślałem w danym momencie. W związku z usłyszaną Ewangelią, w związku z jakimś wydarzeniem. Zostawić swego rodzaju fotografię dnia, do której można byłoby wrócić. Mierzyłem się jednak z kilkoma trudnościami. I jak się okazuje, z rozmów w redakcji, nie były to tylko moje problemy. Przede wszystkim brakowało mi systematyczności. Dwa razy coś zapisałem w przypływie zapału i świeżości, a potem dłuższy czas nic. Wydawało mi się, że potem trzeba zaczynać od nowa. Zakładać nowy zeszyt. Tamto wyrzucić. Miałem też wciąż wrażenie, że to, co chcę napisać, jest za małe. Czekałem może na lepszą chwilę, lepszy moment, lepszą myśl. Wiemy dobrze z doświadczenia, że lepszy czas jest tylko naszym pobożnym życzeniem. Tym, co mamy do dyspozycji, jest dziś. I albo „dziś” wykorzystamy, albo „ten moment” bezpowrotnie minie.
W tekście Wojciecha Żmudzińskiego znajdziemy więc wszystko, co jest nam potrzebne, by taki dziennik duchowy prowadzić. I argumenty za tym, i praktyczne wskazówki. Myślę, że obok niewątpliwej wartości duchowej jest to też świetna pomoc w samorozwoju. W modelach biznesowych ewaluacja jest czymś naturalnym. Jesteśmy nieustannie coachowani, a nasz progres weryfikowany. Człowiek jest istotą cielesno-duchową. Dlaczego więc to, co sprawdza się w jednym, nie miałoby sprawdzić się w drugim? Zwłaszcza że metoda jest stara, dobra i wypróbowana.
Być może ktoś po przeczytaniu tekstu Elżbiety Wiater o świętowaniu i odpoczywaniu – a pozostajemy wciąż w nauczaniu dobrego biskupa Franciszka Salezego w Filotei – odkryje, że tym właśnie jest pisanie dziennika duchowego w pięknych okolicznościach wiosennej przyrody? Być może takie notatki pomogą nam też odkryć to, co należy do serca chrześcijańskiej duchowości, czyli radość, o której rozmawiają Weronika Frąckiewicz i ks. Grzegorz Strzelczyk. Być może dziennik duchowy będzie jednym z ćwiczeń z radości, do czego zachęca śląski duchowny?
Święty Paweł nawiązuje w jednym z listów do doświadczenia kobiety, która po urodzeniu dziecka nie pamięta już o bólu rodzenia. To, co ją całkowicie przenika, to radość z przyjścia na świat dziecka, choć przecież to przyjście poprzedzone było bólem. Taka jest dynamika naszej wiary: jeśli żyjemy autentycznie prawdą o zmartwychwstaniu, pojawiający się i poprzedzający ją krzyż nie absorbuje całej naszej uwagi. Ona skoncentrowana jest na radości, że Pan żyje, oraz na miłości, która z krzyża płynie. I właściwie o tym na różne sposoby piszemy.