Logo Przewdonik Katolicki

Czy wróci handel w niedziele?

Piotr Zaremba
fot. Magdalena Bartkiewicz

Tylko dlaczego niemiecka klasa średnia nie ma z wolnymi niedzielami w handlu kłopotu, a polska ma mieć?

W Polsce, a jeszcze bardziej wokół Polski, widzimy wiele zdarzeń i zjawisk mocno niepokojących. Na tym tle temat, który poruszam, wydać się może błahy. W 100 dni od stworzenia rządu Donalda Tuska trwają rozliczenia tej ekipy z hojnych obietnic wyborczych. Miały one mieć wyraźny, właśnie studniowy horyzont czasowy. I w ogromnej większości nie zostały dotrzymane. Ze 100 zapisanych na miesiąc przed wyborami pozostało kilkanaście, często zresztą niedokończonych.
Na spełnienie jednego ze 100 konkretów jednak się zanosi. Polska 2050 proponuje przywrócenie dwóch niedziel handlowych w miesiącu. Koalicja Obywatelska zapowiadała powrót do otwarcia sklepów w każdą niedzielę. Więc pewnie ten projekt, jako swoisty kompromis między sprzecznymi dążeniami, zostanie przyjęty przez nowy parlament.
Na wstępie zwrócę uwagę na intelektualną niespójność. Podczas ostatniej kampanii Donald Tusk nagle zainteresował się pomysłami Nowej Lewicy na skrócenie tygodnia pracy z pięciu do czterech dni. Rzecz cała wymagałaby potężnej debaty. Nie wiemy, czy ekonomicznie to oferta racjonalna. No i dochodzi pytanie o nowy model życia, jaki by się tym samym wytworzył. Nie wygląda skądinąd na to, aby lider Koalicji Obywatelskiej głębiej się nad tym zastanowił. Ot, słowna sztuczka mająca pozwolić na podkradanie Lewicy elektoratu. Do 100 konkretów na 100 dni propozycji zresztą nie wpisano.
A równolegle KO poszła za głosami wielkomiejskich japiszonów, którzy chcą mieć dostęp do handlu w każdej chwili. Czyli wszyscy Polacy powinni pracować mniej, ale sprzedawcy mają stać za ladą w tradycyjnie wolny dzień? Coś tu do czegoś nie pasuje. 
Przyznam, że sam miałem opory przed likwidacją handlowych niedziel za poprzedniej władzy. Bo nie jestem wprawdzie od dawna japiszonem, ale człowiekiem o nieregularnym trybie i terminarzu pracy – i owszem. Kiedy związki zawodowe powtarzały, że chcą oferować pracownikom handlu wytchnienie, ale też walczyć z modelem rodzinnego spędzania czasu w centrach handlowych, wydawało mi się to zbyt natrętną inżynierią społeczną.
No tyle, że całkowicie laickie państwa zachodniej Europy, typu Niemcy czy Holandia, powprowadzały takie ograniczenia – nie w obronie zasad „dzień święty święcić”, a z motywów socjalnych. Przez ostatnie kilka lat żyliśmy bez niedziel w centrach handlowych i nic złego się nie stało. Najbardziej potrzebujący mogli liczyć na lokalne, rodzinne sklepiki (choć i na uruchamianą w następstwie kruczków prawnych jedną z sieci sklepów). A ja zacząłem inżynierię społeczną doceniać. Nie zwalczymy generalnej pokusy ludzi, aby spędzać wolny czas pośród sklepów. Ale dlaczego nie zaoferować im choć na jeden dzień alternatywnych możliwości?
Z sondaży wynika, że Polacy się do nowego systemu przyzwyczaili. Działacze Solidarności przekonują, że nawet młodzi ludzie ankietowani przez niemiecką Fundację Adenauera w 78 procentach akceptują przerwę w gorączce komercjalizmu. Po co przerywać eksperyment, który działał coraz lepiej?
Autentyczni, a nie kawiorowi lewicowcy widzą w tym przerwaniu filisterstwo formacji próbujących się przedstawiać od czasu do czasu jako emanacja klasy średniej. Tylko dlaczego niemiecka klasa średnia nie ma z wolnymi niedzielami w handlu kłopotu, a polska ma mieć? 
Ja odnoszę zresztą jeszcze inne wrażenie. Debata wokół 100 konkretów formacji Tuska, ale i wokół niedotrzymanych zapowiedzi Polski 2050, ujawnia brak realnej zmiany. Dlatego oferuje się zamiast niej korekty pozorne. Rzecz wywoła debatę, partie nowej koalicji będą oskarżały opozycję i Solidarność o ideologiczny konserwatyzm. Wyziera zza tego jakaś absurdalna programowa pustka. 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki