Logo Przewdonik Katolicki

Terrorystyczny zamach w terrorystycznej Rosji

Michał Szułdrzyński
fot. Magdalena Bartkiewicz

Ale równocześnie rosyjskie władze dokonują niemal codziennie terrorystycznych ataków na cywilów – mieszkańców ukraińskich miast.

Ćwierć wieku temu, w sierpniu 1999 r., na fotel premiera Rosji ze stanowiska szefa Federalnej Służby Bezpieczeństwa przesiadł się mało znany szerszej opinii publicznej Władimir Putin. Kilka dni później, 8 września, w Moskwie dochodzi do zamachu. Wybucha blok mieszkalny. 100 osób ginie, 700 zostaje rannych. Po kilku dniach dochodzi do kolejnego zamachu, wylatuje w powietrze kolejny blok, pochłaniając życie 124 osób. Premier Putin ogłasza, że za zamachami stoją czeczeńscy terroryści. W październiku rosyjskie wojska ruszają na Kaukaz, krwawo rozprawiając się z Czeczenami. Rosjanie chcą zemsty i z satysfakcją obserwują początek kolejnej wojny czeczeńskiej. Na fali popularności walki z terroryzmem Putin, który ogłasza, że dorwie terrorystów „nawet w kiblu”, zostaje kilka miesięcy później, w 2000 roku, wybrany na prezydenta Federacji Rosyjskiej. 
Były agent FSB Aleksander Litwinienko oraz historyk Jurij Felsztyński publikują teksty, w których dowodzą, że w zamachach maczali palce funkcjonariusze FSB, że była to prowokacja służb, która miała dać pretekst do rozpoczęcia drugiej wojny czeczeńskiej. Kilka lat później Litwinienko umiera w Londynie zatruty radioaktywnym polonem, przez mścicieli z FSB, którzy śmiercią karzą zdrajców, którzy przeszli na stronę Zachodu.
Choć już poprzedni tekst poświęciłem Rosji, tam skupiałem się na reakcjach rosyjskiego społeczeństwa na oszukane wybory, które miały przedłużyć mandat Władimira Putina w fotelu prezydenta, choć samych wyborów świat zachodni za demokratyczne nie uznaje, to jednak tragiczny zamach terrorystyczny, jaki miał miejsce w Moskwie kilka dni po wyborach prezydenckich, każe mi wrócić do tego tematu. Bo z jednej strony każde sumienie musi zadrżeć w obliczu tak potwornej zbrodni, jaką było zabicie ponad 150 niewinnych osób na koncercie w Moskwie. Na tym polega wszak terroryzm, że giną nie żołnierze, nie funkcjonariusze policji, ale zwykli cywile – jak każdy z nas. 
Ale równocześnie rosyjskie władze dokonują niemal codziennie terrorystycznych ataków na cywilów – mieszkańców ukraińskich miast. Obiektem bombardowań nie są żołnierze ani obiekty wojskowe, ale właśnie ukraińskie centra handlowe, bloki mieszkalne, dworce i bazary. Od początku wojny zginęły tysiące cywilnych mężczyzn, kobiet, dzieci i starców. Czy im winniśmy mniejsze współczucie niż ofiarom w Moskwie? Tym bardziej, że Władimir Putin natychmiast postanowił wykorzystać zamach podczas koncertu w Crocus Centrum w Moskwie – gdy piszę te słowa, nie ma żadnego dowodu, że za atakiem nie stali terroryści, ale służby – do uderzenia w Ukrainę. Choć złapani sprawcy mieli być powiązani z islamskim terrorem z państw Azji Centralnej, bez związków z Kijowem, Putin wykorzystał krwawy zamach – przed którym zresztą ostrzegały od kilku tygodni służby specjalne państw zachodnich (Amerykanie apelowali, by ich obywatele unikali miejsc publicznych w obawie przed zamachem) – do mobilizacji społeczeństwa na wojnę z Ukrainą. Właśnie dlatego trudno nie wrócić pamięcią do wybuchów sprzed ćwierć wieku. 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki