Skoro Dzień Kobiet za pasem, wyruszam na poszukiwania. Chcę znaleźć kobiety, które w miejscach, do których mało kto dociera, wykonują wielką pracę dla Kościoła. Wiem, że są panie, które zdobywają naukowe laury, które pracują w kurialnych instytucjach, katechizują, są motorami napędowymi niejednego duszpasterstwa. Ale dziś wolałabym zobaczyć, jak wygląda to „od kuchni”. I to w sensie dosłownym. Wędruję więc kilka kroków od naszej redakcji – na plebanię katedralną. Jest czwartek po Środzie Popielcowej. Drzwi otwiera mi pani Janka.
Pierwsze pytanie to: czego się napiję: kawy czy herbaty? Wybieram herbatę. Zieloną. Doceniam sam fakt, że mam wybór. W szklance czy w filiżance? W filiżance, oczywiście! Uśmiechamy się porozumiewawczo. W szklance jest stołówkowo – w filiżance domowo i elegancko. Tak, jak powinno być.
Na kuchennym stole surówki. Pachnie kurczakiem – ale nietypowo. Pewnie to niegrzeczne, ale nie umiem się pohamować i zaglądam do garnka: kurczak dusi się razem z ananasem. Obok w garnku coś, czego nie rozumiem, ale pani Janka wyjaśnia: to pory zapiekane z rodzynkami, danie na dzisiejszy obiad. Delikatny, lekkostrawny, zdrowy. Taka jest filozofia prowadzonej tu kuchni. Dużo warzyw i owoców, wszystko gotowane na parze lub zapiekane w folii, w piekarniku. Proboszcz nie lubi, jak jest dużo oliwy, smażone i ciężkie. A pani Janka przyznaje, że w domu czasem gotuje inaczej, i kiedy wikariusze chcą zjeść coś innego, to także przygotowuje kawałek porządnie przypieczonego mięsa.
Po kilku minutach rozmowy czuję, że mój żołądek, przegłodzony wczorajszym postem, daje o sobie znać dotkliwym burczeniem. Ale jak ma być inaczej, skoro słucham opowieści o najnowszym kulinarnym pomyśle pani Janki, czyli mięsie z orzechami? Ponoć to proste: do pokrojonego mięsa wrzucić orzechy, podpiec, dodać po trochu różnych ziół: i kolor wspaniały, i smak... Czy to rzeczywiście jest powszednia kuchnia? Czy księża nie jedzą zwykłych mielonych? – Owszem, też – śmieje się pani Janka. – Ale jak już robię mielone, to staram się zawsze coś włożyć do środka, choćby kawałek żółtego sera, żeby było ciekawiej. Pomysłów mi nie brakuje! Lubię eksperymentować w kuchni. Potem sprawdzam, czy smakuje. Jeśli danie nie ma wzięcia – więcej go nie robię. Nie eksperymentuję tylko na gościach: wtedy robię sprawdzone dania...
Fixy, zupki w proszku – to nie dla pani Janki. Korzysta z nich jedynie gdy bardzo się spieszy. Zwykle woli spokojnie przygotować cały obiad. Gotować i podać tak, żeby już oczy chciały jeść. – Zresztą, w podawaniu świetni są księża – zdradza sekret pani Janka. – Zwłaszcza na uroczystości potrafią tak nakryć stół, że przypomina elegancką wystawę. Potrafią i bardzo to lubią. Sama się od nich uczę! Zdarzają się i tacy, którzy świetnie gotują! Na szczęście nie wtrącają mi się do kuchni, nie poprawiają i nie krytykują. Jak chcą coś zrobić, to robią sobie sami. Ewentualnie podsuwają jakiś pomysł. Kiedyś jeden z księży zrobił sos śliwkowy. To potem, jak nie miałam pomysłu, z czym podać białe mięso, pomyślałam o sosie z malin. Wszyscy byli zachwyceni.
Pani Janka Urban już od szesnastu lat pracuje u ks. kanonika Jana Kasprowicza. Zna na pamięć kulinarne gusty swojego szefa i wie, jakie jedzenie będzie mu smakować. Ale to nie znaczy, że wpada w rutynę i przestaje się uczyć. Jakiś czas temu pojechała na kilkudniowe rekolekcje dla gospodyń parafialnych do Austrii. Tam miała okazję spotkać inne kobiety pracujące w tym szczególnym zawodzie, odwiedzić sanktuarium w Mariazel, wymienić się przepisami i doświadczeniami. – Przydałyby się i w Polsce takie spotkania – wzdycha – jakieś warsztaty, na których można by się podzielić wiedzą i czegoś nauczyć...
Kiedy pojawia się temat innych gospodyń, pytam, jaka powinna być gospodyni idealna? Kryteria stawiane przez panią Jankę są trudne. Trzeba nie tylko dobrze gotować. Trzeba umieć czysto i estetycznie jedzenie podać. Trzeba też rozumieć, że to proboszcz jest szefem. – Jak mi się coś nie podoba, mogę wykrzyczeć się w domu. Ale proboszcza nie postawię nigdy pod ścianą, nie powiem, że ja tu gotuję, więc ja rządzę. I jeszcze dyskrecja jest ważna. W końcu plebania to dom, i nie wypada, żeby gdzieś na ulicy opowiadać obcym, co się w tym domu dzieje. – Nigdy nie siadam z księżmi do stołu – mówi pani Janka. – Wiem, że są gospodynie, które pierwsze do stołu się pchają. Ale oni mają swoje sprawy, niech sobie pogadają spokojnie, mają swoje problemy. Tak myślę... I tak chyba powinno być...
Skończyła się zielona herbata w mojej filiżance, czas było się zbierać. Wychodząc, zapytałam jeszcze, czy gotowanie to jest dar, czy można się tego nauczyć? – Ja jestem krawcową – śmieje się pani Janka. – A gotowania się nauczyłam sama. I każdy może się nauczyć. Opuszczałam katedralną plebanię z mieszanymi uczuciami. Pierwszym był wstyd: okazało się, że brak talentu nie jest usprawiedliwieniem dla moich zdolności kulinarnych ograniczających się do jajecznicy i zupy pomidorowej. Drugim zaś, o wiele ważniejszym – wielki podziw. Podziw dla kobiety, która doskonale wie, jak ważną i potrzebną pracę wykonuje, a nie domaga się krzykiem nagród i pochwał.
Mogłabym dalej szukać kobiet, pracujących w Kościele. Rozmawiać z tymi, które zajmują ważne stanowiska, pracują naukowo, mają wpływ na podejmowane decyzje. Ale pani Janka pokazała mi już to, co najważniejsze: świadomość swojej godności, która wynika nie z tego, jak głośno walczymy o swoje prawa, ale z tego tylko, że jesteśmy. Niezależnie od tego, czy gotujemy zupę, czy piszemy doktorat. Dziękuję.
Kurczak pani Janki
Pierś kurczaka pokroić w kostkę, lekko doprawić solą i pieprzem, podpiec. Dodać dwie łyżki wody. Na kurczaku położyć drobne kwiatki brokuł. Nie mieszać. Polać wszystko śmietaną 36 proc, na wierzchu pokruszyć ser pleśniowy „Lazur”. Zapiekać ok. 20 minut.
Przed podaniem można posypać całość płatkami migdałów, przesmażonymi bez cukru. Podawać na talerzu z kawałkiem mandarynki.