Lubi samotnie spędzać wieczory, chociaż z tą samotnością to nie do końca prawda. Po lewej Oblubienica Ducha Świętego, po prawej – św. Franciszek, a zdarza się, że i Mały Książę. Wśród przyborów pędzle i bardziej nietypowe narzędzia – jakiś drucik, wykałaczka, skalpel… Benedyktyńska robota, a ona przecież – zwyczajna szarytka.
Ile obrazów siostra już namalowała? – pytam. – Coś ponad trzysta. Większość z nich poszła w świat. Są chyba na wszystkich kontynentach – w Europie, Azji, Australii, w Afryce. Nie wiem tylko, czy w Ameryce Południowej. W 2001 roku przebywałam z pielgrzymką w Ziemi Świętej, nocowaliśmy u elżbietanek. Proszę sobie wyobrazić moje zdziwienie, ale i radość, gdy zobaczyłam u sióstr mój witraż! Skąd się wziął aż tutaj? Matka Boża Częstochowska i ta z Duchem Świętym „pojechały” do Kazachstanu, do Szortand, gdzie pracują nasze siostry. Do Australii „wybrał się” Mały Książę. Te prace „rozprzestrzeniają się” same, gdyż nigdy żadnych szyldów nie wywieszałam…
Od rzemyczka
– Pan Bóg zawsze prowadzi – mówi siostra Anna Mika. Od dziecka marzyła o tym, aby pisać, śpiewać, malować. Pociągały ją i muzyka, i kolory. „Nosiła” je w sobie odkąd pamięta. Ot, taki Janko Muzykant.
– Nigdy nie myślałam, że to, za czym tęskniłam, może stać się – przynajmniej w niewielkiej części – moim udziałem. A Pan Bóg prowadził... – dodaje siostra Anna. Z niewielkich Łażan na Dolnym Śląsku niespodziewanie zaprowadził ją do Chełmna, do nowicjatu. Wydawać by się mogło, że wszystko w tym względzie stracone, ale tak naprawdę – wszystko dopiero się zaczęło. Na początku lat 80. Zgromadzenie Sióstr Miłosierdzia zaplanowało restaurację XVII-wiecznego kościoła klasztornego w Chełmnie. Prace malarsko-konserwatorskie powierzono Kazimierzowi Kwaśniewskiemu, cenionemu konserwatorowi zabytków. „A że siostra ma taką smykałkę, więc będzie pomagać temu panu” – zaopiniowano. – Najpierw, jak na ucznia przystało, wiele dni mieszałam składniki chemiczne, aby uzyskać właściwy kolor. Jednocześnie podpatrywałam, w jaki sposób pan Kazimierz maluje figury drewniane i gipsowe. Nieco później pozwolił mi malować niektóre szaty, detale ubioru, a w końcu – niektóre twarze – wspomina.
– „Pan Bóg prowadzi”... Jak bardzo przydała się wcześniejsza umiejętność robienia makijażu, przekonałam się, malując oczy. Wiedziałam już, która kreska w którą stronę. Poza tym o wiele spraw pytałam „mistrza” i zapisywałam to w zeszycie. Może przeczuwał, że bliski jest koniec? Nie wiem – wspomina szarytka. Po kilku miesiącach wspólnej pracy nastąpiła dwumiesięczna przerwa, w czasie której Kazimierz Kwaśniewski miał dokończyć zlecenie w jednym z gdańskich kościołów. Niestety, tam – w czasie prac na wysokości – nastąpił wylew i zgon. Niektóre rozpoczęte przez niego prace w Chełmnie siostra Anna kończyła już sama.
„To ma duszę”
Kolejny przystanek na drodze powołania to Zabrze, a potem Bydgoszcz, z którą wiązała się częściowa realizacja dziecięcych marzeń. Właśnie tutaj zaczęły powstawać pierwsze miniaturki na szkle – jakby maleńkie (jedna trzecia kartki zeszytu), imitujące płótno obrazki. Siostra Anna zaprawiała szkło „tupowaniem”. Gdy zaschło i miało fakturę przypominającą lekko najeżone płótno, nakładała farby. – To była technika własna, wymyślona – uśmiecha się. Ale niezależnie od tych „perełek” po cichu marzyła o czymś innym.
A Pan Bóg wciąż prowadził. I stało się! – Ten dzień pamiętam dokładnie: 19 sierpnia 1999 roku. Nazajutrz miałam pojechać z dziećmi z naszej świetlicy na kolonie do Powidza. Przyszedł wówczas zaprzyjaźniony ksiądz, podał reklamówkę i zasugerował, aby „zapoznać się z instrukcją obsługi”. Nie miałam wiele czasu, ale – mimo to – zajrzałam, a tam… dwa pędzle, rozpuszczalnik, jakieś tubki i kolorowe buteleczki. Czytam: vetro color! Domyśliłam się, że mogą to być akcesoria do malowania na szkle. Nie wytrzymałam i otworzyłam tubkę. Nie zauważyłam, że jest na niej nakładka. Jak się tam dostać? Zrobiłam igłą dziurkę i zaczęłam z całej siły wyciskać. Umęczyłam się bardzo (później się okazało, że tę nieszczęsną nakładkę trzeba było zdjąć). Zrobiłam jednak pierwszy relief. Był zygzakowaty i nierówny. Do pewnego czasu...
Gdy wróciliśmy, rozpoczął się rok szkolny. Znowu trzeba było wszystko odłożyć... – A jednocześnie przeglądałam rozmaite materiały związane z malowaniem na szkle. Kiedy przechodziłam ulicą Gdańską, nie mogłam nie zatrzymać wzroku na rozmaitych pracach witrażowych. Wreszcie przyszedł czas na pierwsze szybki. Na wytrawionym uprzednio szkle – metodą prób i błędów – malowałam rzeczy najprostsze, głównie kwiaty. Jednak samo zamalowanie szybki to zbyt mało. Szkło należało oprawić tak, by można było je powiesić, choćby w oknie. W jaki sposób to zrobić? Pewnego dnia udałam się do jednej z pracowni witraży. Pracownik oznajmił, że właściciel leży w szpitalu. Nie traciłam czasu. Udałam się w odwiedziny. Przedstawiłam się, opowiedziałam trochę o tym, co chciałabym robić. Umówiliśmy się, że gdy tylko właściciel wyzdrowieje, przyjdę do pracowni. Rzeczywiście, dostałam lutownicę kolbową. Rozpoczęłam lutowanie. Niestety, była to lutownica o małej mocy i moje pierwsze otoczki, chociaż miały swój urok, bardziej przypominały jeże, którymi można się było skaleczyć! Ale cyny nie można było przytwierdzić do szkła, więc wyruszyłam w poszukiwaniu specjalnej taśmy. Mój Boże! Ileż w tym czasie „kompletowania wiedzy witrażowej” doświadczyłam ludzkiej, bezinteresownej życzliwości. Właściciel „znalezionej” pracowni witraży podarował mi nowiutką taśmę. Nie pytał o dane personalne, ale powiedział: „Siostra mi odda taśmę, gdy namaluje pierwszy witraż. Chciałbym go zobaczyć. Zgoda?”. Po pewnym czasie przyszłam do niego z namalowanymi irysami. Serce biło mocno. Co też powie na temat tej pracy znawca? Witrażysta wziął krążek, podszedł do okna, oglądał uważnie i po dłuższej chwili powiedział: „To ma duszę”. Padał deszcz, gdy wracałam, ale byłam szczęśliwa i wcale nie czułam, że zmokłam, choć miałam parasolkę. Jeśli „to” ma duszę – myślałam – to mam imprimatur!
Wszyscy święci
Siostra Mika przez kilkanaście miesięcy malowała kwiaty. Nowe wyzwanie przyszło – jak zawsze – nieoczekiwanie. Zaczęło się od dni skupienia w Domu Prowincjalnym w Chełmnie, na które przyjechała także jej kursowa siostra z Kazachstanu. W kaplicy wyjęła mały obrazek i czytała z niego jakąś modlitwę. Siostra Anna zerknęła i... urzekła ją piękna, współczesna ikona Matki Bożej z Duchem Świętym. Postanowiła ją namalować. – Niestety, nie wszystkie farby są transparentne i – żeby wizerunek nie stracił urody – zaczęłam szukać nowego rozwiązania: odtąd miały to być obrazy na ścianę, a nie szkiełka na okna. Chociaż obrazy przedstawiające osobę maluje się o wiele trudniej niż kwiaty, „przygoda z Matką Bożą” uświadomiła mi, że warto taki wysiłek podejmować z dwóch powodów. Po pierwsze – są to godziny refleksji modlitewnej, a po drugie – obrazy te są przez odbiorców chętnie zamawiane. Zestawienie dwóch (pozornie) sprzecznych ze sobą spraw dało efekt – co najmniej – ciekawy: zamiast drewna i farb olejnych jest szkło i farby witrażowe. Dla mnie każda praca włożona w powstanie obrazu o tematyce religijnej to takie małe rekolekcje.
Niedawno siostra Anna ukończyła duży (prawie 1:1) obraz Matki Bożej Częstochowskiej w sukience, z koronami „Totus Tuus”. Mówi, że to chyba dzieło jej życia. Spędziła przy jego malowaniu dziesiątki godzin. Gdy w trakcie pracy zwierzyła się jednej z sióstr, że maluje Czarną Madonnę, tamta zapytała ze zdziwieniem, czy się nie boi, bo w Chełmnie jeden pan malował Częstochowską i... umarł.
Trudno policzyć wizerunki Matki Bożej, które stworzyła: Częstochowska, Ostrobramska, Nieustającej Pomocy, Królowa Pokoju w ornacie kapłańskim, Pani Kaszub, Oblubienica Ducha Świętego, no i oczywiście patronka diecezji bydgoskiej – Matka Boża Pięknej Miłości. Częstym motywem jest również Chrystus – Pantokrator. Nie brakuje i świętych: Jerzego na białym koniu, Jana i Łukasza, Franciszka i Marii Magdaleny. A to zaledwie kropla w morzu…
Praca na wysokości
Siostrę Annę można spotkać w różnych miejscach. Zdarzało się jej pracować nawet na… wysokościach. Przez kilka lat, na wiosnę, odnawiała figurę Matki Bożej umieszczoną na pięciometrowym słupie. Kiedy zbliżał się maj, trzeba było ją oczyścić ze starej, złuszczającej się farby, pomalować na nowo i ozłocić. Wówczas przyjeżdżał dźwig i przez kilka godzin „więził” siostrę na wysięgniku, aż do skończenia pracy. – I tylko modliłam się o pogodę – wspomina.
Siostra Anna już od kilku lat ratuje mniej lub bardziej cenne figury. Odnawianie dużych posągów (z użyciem wysięgnika) rozpoczęła w Chełmnie od figur św. Józefa i św. Wincentego à Paulo. Zdarzały się też sytuacje zupełnie niespodziewane: pewnego razu siostra zakrystianka w Chełmnie odkurzała stojącą na wysokim cokole piękną, francuską figurę dużego anioła z potężnymi skrzydłami, niechcąco nią poruszyła i anioł – zamiast odfrunąć – runął na ziemię. Połamały się skrzydła i dłonie. Natychmiast „po sygnale” przywieziono go do „szpitala”, gdzie przez trzy tygodnie leżał – jak na stole operacyjnym – u siostry Anny, po czym wrócił „cały i zdrowy” na swoje miejsce.
Matka Boża Bydgoska, czyli Pięknej Miłości
„Ikony, ikony – malowany czas...”
Artysta nie byłby artystą, gdyby już dziś nie myślał o przyszłości. Siostra Anna też ma ciche, choć nawet realne marzenia: chciałaby pisać ikony. Ma już nawet przygotowane drewno. – Miałyśmy kiedyś w kaplicy tabernakulum stojące na drewnianym cokole w formie skrzyni – to drewno ma już prawie 20 lat. Stolarz je pociął – teraz drewno czeka. Ono jest uświęcone, bo stał na nim sam Pan Jezus. Zawsze chciałam malować na drewnie. I kto wie, czy „na stare lata”, gdy już nie będę mogła malować farbami witrażowymi, nie zacznę wszystkiego od początku…
Warto dodać, że malowanie siostry Anny nie jest „sztuką dla sztuki” ani „sztuką dla osobistego zysku”, bo i jedno, i drugie w zgromadzeniu nie uchodzi. Pieniądze – uzyskane ze sprzedaży obrazów – przeznaczane są na pomoc ubogim dzieciom ze świetlicy, którą prowadzą szarytki ze Starego Fordonu w Bydgoszczy. – Dziękuję Bogu, że mogę malować, że to się komuś podoba, że ktoś to kupuje – mówi siostra Anna. No i że dzieci mają się gdzie podziać…