Okno zwykle kojarzy się nam z otwarciem na świat. Przez okno wyglądamy. Jest tym elementem, który nie powinien zwracać na siebie uwagi, lecz ukazywać świat, który jest za nim. Jeśli okno zatrzymuje nasz wzrok na sobie, to znaczy zazwyczaj, że jest mało przezroczyste lub zabrudzone. Tak naprawdę nie powinno być w ogóle widoczne.
Tym razem jednak chciałbym zwrócić uwagę właśnie na okna, w dodatku na okna widziane od „tej drugiej” strony, czyli z zewnątrz. Być może nauczyła mnie na nie zwracać uwagę moja mama: Zobacz, jakie brudne te okna, jak to wygląda! – mówiła zgorszona, gdy na spacerze rzuciły nam się w oczy wyjątkowo zaniedbane i zapaskudzone przez muchy, deszcz i kurz szyby. Mnie było wszystko jedno – nie mam zmysłu czystości i porządku, właściwego kobietom i gospodyniom – ale w efekcie z czasem zacząłem zwracać uwagę właśnie na takie stare, często odrapane i zakurzone okna. W dobie różnokolorowych, plastikowych cacek z mosiężnymi, niezacinającymi się, markowymi okuciami, z idealnie gładkimi, zespolonymi szybami, szczelnie zakrytymi listewkami łomoodpornych żaluzji, tylko takie stare okna, nie z tej epoki, wydają mi się godne uwagi. I tylko takie okna mam ochotę podziwiać i uwieczniać na fotografiach.
Dusza domu
Nie chodzi o to, by zaglądać wścibsko w cudze okna, zwłaszcza po ciemku, gdy blask żarówek rozświetla ciemności i nawet przez zasłonięte firanki wiele widać. Oglądam i podziwiam okna w ciągu dnia, gdy przyciągają uwagę swoim pięknem, kwietnymi ogródkami, fantazyjnymi firankami. Przez okna ma się wgląd do duszy domu, podobnie jak przez oczy – do duszy człowieka. Okno objawia charakter i osobowość domowników, ich zamiłowanie do piękna, społeczną naturę, nastawienie do życia.
Mam nadzieję, że ludzie, którzy żyją po drugiej stronie tych okien, nie mają mi tego podziwu i zainteresowania za złe. Nie muszą się wstydzić ani niczego obawiać. Na ogół okna, które fotografuję, to prawdziwe dzieła sztuki użytkowej. Widać w nich wiele gustu, włożonego serca i wrażliwości, najczęściej kobiecej. Bo czymże innym wytłumaczyć obecność białych, haftowanych lub koronkowych firanek, skrzętnie krochmalonych i prasowanych? Niekiedy firanki są ściągnięte pośrodku wstążką lub gumką. Przypominają wtedy kibić zgrabnej kobiety. Nie pełni to żadnej specjalnej funkcji – po prostu: ładnie wygląda i już. Nieraz do firanek są przypięte fantazyjne motyle z kolorowej bibuły lub jedwabiu. Bywa, że za firanką widnieje słoń albo lalka z porcelany.
Najczęściej jednak ozdobą okien są kwiaty. Pelargonie w doniczkach z wielkimi czerwonymi lub różowymi kulami kwiatów, zielone paprotki i asparagusy, długie liście sansewerii i bezwstydnie wywinięte „języki teściowej”, niepozorne, ale za to oszałamiająco pachnące przy dotknięciu geranium – to żelazny repertuar okiennych parapetów. Zimą widać na nich kwitnące czerwono drzewka betlejemskie. Zdarzają się też całe kolekcje kaktusów, wśród których znów króluje niezwykle kolczasty „fotel teściowej”. To chyba wielka niesprawiedliwość, bo najczęściej właśnie teściowe, czyli babcie naszych dzieci, wkładają całe swoje serce w pielęgnację tych domowych ogródków.
Na wiosnę ogródki te przenoszą się nieraz na zewnątrz – na małe balkoniki, oparte zmyślnie na parapetach lub zawieszone na specjalnych uchwytach skrzynki kwiatowe. W żyznej, ogrodniczej ziemi, na powietrzu, w słońcu i rosie prawdziwego deszczu, pelargonie i surfinie rozkwitają żywymi kaskadami kwiatów. Okna stają się wtedy dla domowników bramą do istnego rajskiego ogrodu, a dla przechodniów wizytówką wrażliwej na piękno natury gospodyni.
Okna – ołtarze
Pamiętam czasy, kiedy na kilka dni okna zamieniały się z ogródków w ołtarze. To były błogosławione dni papieskich pielgrzymek oraz tydzień oktawy Bożego Ciała, zwłaszcza w domach przy trasie procesji. Ile pomysłowości i twórczego wysiłku wkładali domownicy w to, by przystroić okna na miarę swej wiary i miłości do Papieża. Oczywiście dominowały białe, żółte i czerwone flagi, złociste tła dla papieskich portretów, święte obrazy z Matką Bożą Częstochowską na czele, Święta Rodzina przy pracy, Serce Jezusa, ale raz zauważyłem nawet Ostatnią Wieczerzę. To był festiwal pobożności, a okna stawały się na tydzień galerią sztuki. Niestety, dziś nadzwyczajnych okazji dla takich manifestacji już nie ma, a dla większości z nas Boże Ciało jest zbyt skromnym tytułem do dekorowania okien.
Jest jeszcze jedna okoliczność, która czyni z okna znak wiary i nadziei: burza. W wielu oknach, pomimo piorunochronów, zapalane są świece – gromnice, poświęcone specjalnie w kościele w dniu 2 lutego. Chodzi oczywiście o ludzi, którzy jeszcze zachowali w sercach jakiś ślad wiary, bo jeśli nie, to nawet wielki strach przed wielką burzą nie pomoże. Starsi, mieszkający na ogół w skromnych mieszkaniach lub domkach ze starymi oknami, nie mają oporów z zapaleniem gromnicy i modlitwą, ale młodzi, mieszkańcy blokowisk i bogatych willi, muszą przeżywać wewnętrzne zmaganie: czy silniejszy będzie strach przed burzą, czy też obawa przed tym, co sobie pomyślą i powiedzą ludzie. W takich okolicznościach okno z gromnicą staje się ważnym znakiem świadectwa wiary.
Widziałem też okno w starym, opuszczonym domku w górach, kilka kilometrów od wsi. Ostatni właściciel umarł, a spadkobiercy nie mają ochoty na przeprowadzkę w leśne ostępy Beskidu Sądeckiego. Dom stopniowo zarasta dzikim bzem, wierzbówką i pokrzywami. Dla nielicznych na szczęście turystów na pewno stanowi atrakcję, bo widoczne są ślady ich bytności w obejściu. Na pustkowiu nie byłoby najmniejszego problemu z wybiciem szyby i wejściem do środka, a zapewne stare meble i skrzynia pod ścianą mogą stanowić nie lada pokusę... Ale w oknie stoi stary krucyfiks, taki, jaki podczas kolędy stawia się na stole zasłanym białym obrusem. I ten niepozorny krucyfiks stanowi jedyną ochronę tego domu. Ochronę skuteczną.
W oknie obrona
Innym sposobem ochrony przed nieproszonymi gośćmi i ciekawskimi spojrzeniami były okiennice. Drewniane, malowane olejną farbą na zielony kolor, zamocowane solidnie na zmyślnie zdobionych, kutych w żelazie zawiasach, uzbrojone w metalowe sztaby, stanowiły porządne zabezpieczenie i na noc, i na dłuższe wyjazdy. Dziś okiennice zostały zastąpione przez eleganckie antywłamaniowe żaluzje, opuszczane lekko jednym pociągnięciem taśmy. Eleganckie, wygodne i pewne, ale jakże pozbawione indywidualności i wyrazu, nieciekawe... W starych, drewnianych zabudowach, w każdej okiennicy obowiązkowo musiał być wycięty otwór – często w kształcie serca, krzyża czy liścia. Miał on na celu szybkie dostrzeżenie blasku ognia. W czasach, gdy pożary pochłaniały zabudowę całych wsi czy drewnianych ulic, od szybkości wszczęcia alarmu zależało życie i los wielu rodzin. Obecnie wystarczą czujniki przeciwpożarowe i telefony komórkowe.
Na zimę trzeba było okna uszczelnić i ocieplić. Między okienne skrzydła wkładało się stare, zrolowane koce, gazety, pakuły, bo skrzynkowe okna nie były szczelne i mroźny wiatr hulał po mieszkaniu. Przez kilka miesięcy okna nie były otwierane, a mieszkania niewietrzone. Na takich oknach mróz wyczarowywał z pary wodnej wspaniałe, fantazyjne wzory w kształcie liści paproci, akantu, gwiazd, ptasich pióropuszów. To była istna skarbnica ornamentów dla linorytników. Niestety, od lat nie widziałem tych bajkowych wzorów, bo współczesne okna nie przepuszczają ani mrozu, ani wilgoci.
Łączyły ludzi
Tak, życie jest dziś zdecydowanie łatwiejsze i wiele sprzętów zmienia swoją funkcję i zastosowanie. Tylko patrzeć, jak okna zostaną pozbawione zawiasów i możliwości otwarcia, bo do wietrzenia pomieszczeń będzie służyła klimatyzacja, a my będziemy się chronili od upalnego, zakurzonego i pełnego spalin powietrza. Może też zamiast wyglądać przez okno, będziemy woleli rzucić okiem na plazmowy monitor wysokiej rozdzielczości i wybrać sobie dowolny obraz, nawet z najbardziej egzotycznych zakątków globu. A pamiętam czasy, kiedy na uliczkach Starego Miasta czy na robotniczych osiedlach, prawie w każdym oknie wspierała się na parapecie kobieta i prowadziła z sąsiadkami ożywione dyskusje. Kiedyś okna łączyły ludzi...