Witraże w Polsce? Średniowieczne? Brzmi po pierwsze niedorzecznie, a po drugie nieciekawie. I tak faktycznie przez wieki było: niedoceniane, zapomniane, pomijane. W książkach z historii sztuki stojących na moich półkach nie znalazłam żadnego rozdziału dotyczącego witraży. No dobrze, jeden, ale w tym przypadku chodziło o witraże z katedr francuskich, niemieckich i angielskich, co jest całkowicie zrozumiałe, bo każdy, kto był na przykład chociażby w katedrze Notre Dame, wie, że nie ma nic piękniejszego niż witrażowe rozety w słoneczny dzień. Ja takiego zachwytu doznałam w pustej katedrze w Chartres. Stałam jak w jakimś stuporze, patrząc na barwne promienie światła przechodzącego przez witraże do wnętrza. Pyłki kurzu unosiły się w tej smudze światła jak w jakimś kosmosie, a na posadzce powstawały przedziwne układy barw. To był przepiękny spektakl uruchomiony przez światło właśnie, bo światło jest witrażowi niezbędne. Bez niego to tylko kolorowe szybki, o barwach zgasłych. To dlatego wystawa polskich średniowiecznych witraży w Muzeum Narodowym w Krakowie nazywa się „Cud światła”. No ale pytanie trzeba powtórzyć: czy w Polsce mamy jakieś ciekawe średniowieczne witraże? Dotąd nasi rodzimi historycy sztuki raczej się nimi nie interesowali, pisząc o architekturze sakralnej zajmowano się raczej malarstwem ściennym czy sztuką zdobniczą niż oknem. Wystawa krakowska jest jednym z pierwszych owoców będącego wciąż w toku programu naukowego badającego polskie średniowieczne witraże. Kieruje nim dr Dobrosława Horzela, która też jest kuratorką wystawy. A wystawa nas zachwyci i zaskoczy, bo oto okazuje się, że witraż można spotkać nie tylko w gotyku wznoszącym się do nieba, ale i w niepozornym drewnianym kościółku.
Witraże mariackie
Wszystko zaczęło się od kościoła Mariackiego. Prace konserwatorskie ołtarza Wita Stwosza stworzyły okazję, która długo się nie powtórzy. Otóż dzięki stojącym wokół niego rusztowaniom można było wyjąć z okien część witraży i pokazać je z bliska, z perspektywy, z jakiej człowiek ich normalnie nigdy nie zobaczy. Ta możliwość dała pretekst do przygotowania wystawy, nad którą pracowano cztery lata. Witraże mariackie są głównymi jej bohaterami bez dwóch zdań. Udało się wymontować dziesięć kwater, czyli części XIV-wiecznych witraży, które zaprezentowano w Muzeum Narodowym w specjalnie zaaranżowanym oświetleniu.
Pewnie, że największe wrażenie robią w gotyckim wnętrzu kościoła Mariackiego. Tyle że wobec hulających barwami ścian giną, wtapiają się w to kolorowe zachwycające wnętrze, a na dodatek zakryte ołtarzem, który skutecznie odwraca od nich uwagę. Były tam przed nim, w głębi prezbiterium, wysokie, wąskie, strzeliste. Kim są ich twórcy dokładnie nie wiadomo, choć imiona znamy: Mikołaj, Jan, Piotr. Uważali się za zwykłych rzemieślników, a nie żadnych artystów, więc ich imiona zostały zapisane tylko w kościelnych aktach. Ich zadaniem było wypełnić otwory okienne kolorowymi szybkami według przedstawionego im wzoru, stworzonego przez nie wiadomo kogo. Twórca projektu jest do dziś nieznany.
Technika
Do dziś technika się właściwie nie zmieniła, wiemy więc dokładnie, jak wyglądał warsztat witreatora. Oczywiście w gotyku witraży było najwięcej, a ich twórcy osiągnęli mistrzostwo, ale na szkle malowano kilka wieków wcześniej. Pierwszym zachowanym traktatem opisującym pracę witrażystów była praca prezbitera Teofilusa z XII w. Najpierw więc było zamówienie od fundatora, który określał tematykę. Potem wykonanie projektu, który fundator musiał zatwierdzić i dopiero wtedy zaczynała się praca ze szkłem. Witrażyści przenosili rysunek na drewniane tablice, szkicowali linie sieci z ołowiu, na której będzie się opierał witraż i decydowali o kolorach poszczególnych części. Potem według tego planu przycinano szklane płytki i malowano je według zwyczajów panujących w danym warsztacie. W jednych najpierw malowano czarne kontury, w innych kładziono wpierw laserunkowy kolor, którym kształtowano na przykład fałdy szat. Pomalowane szkło wypalano w piecu, co sprawiało, że barwa stawała się niezniszczalna, a potem szklane płytki oprawiano w ołów, układając je na tej drewnianej tablicy. Od początku XII w. okna projektowano coraz większe, więc i witraże opowiadały coraz ciekawsze historie, a w końcu, w okresie dojrzałego średniowiecza można zauważyć, że to one, okna, a właściwie witraże, są tu najistotniejsze. Tak jakby mury były tylko konstrukcją niezbędną do ich podtrzymania, niewiele znaczącym szkieletem. Witraże nauczały, miały być odbiciem słów Pana, miały oświetlać nie tylko przestrzeń świątyni, ale i wnętrze wiernego.
Reaktywacja
Barwy miały być niezmienne, a jednak ciemniały. W XVIII w. już niemal nie było ich widać, więc proboszczowie bazyliki Mariackiej zastanawiali się, co zrobić, żeby świątynię rozjaśnić. No jak to co? Wymienić szyby w oknach, z kolorowych, a właściwie szaroburych na przezroczyste. Ach, jakże wtedy będzie jasno! W 1810 r. robotnicy zaczęli witraże rozmontowywać, ponoć rzucali je na bruk, w końcu były na wyrzucenie. W ich miejsce wkładano zwykłe szklane tafle. Sprawa na szczęście nabrała rozgłosu, zaprotestowali krakowscy artyści, udało się średniowieczne witraże częściowo zachować. Z jedenastu okien witrażowych pozostały trzy odtworzone z najlepiej zachowanych elementów, poukładanych na nowo bez zachowania chronologii i logiki. W obronie witraży wystąpił nawet duński artysta Bertel Thorvaldsen, który przebywał wówczas w Polsce. Zachwycił się „starożytnymi oknami” i poruszył środowisko, które zaczęło dyskusję nad ich konserwacją.
Ale dlaczego to zabarwione i utrwalone w piecu szkło tak się postarzało? Konserwatorzy mówią o składzie średniowiecznego szkła, które zawiera dużo potasu i wapnia, przez co jest bardzo wrażliwe na wilgoć. Do tego krakowskie powietrze, a więc dymy z kominów i oto powstaje niechciana warstwa, którą na szczęście można zdjąć. Udało się to w latach 90. XX w., choć ponoć nie do końca. Niemożliwe jest przywrócić witrażom ich oryginalne barwy, odtworzyć odcienie. Dzisiaj od wpływów zewnętrznych chronią witraże dodatkowe tafle przezroczystej szyby. Pomiędzy witrażem a szybą zachowany jest odstęp, dzięki któremu powietrze nieustannie osusza cenną powierzchnię witrażu.
Przez najbliższych kilka miesięcy możemy spojrzeć na detale mariackich witraży nie zadzierając głowy i nie mrużąc oczu. Są na wyciągnięcie ręki.
W zmieniającym się świetle, no bo inne jest nad ranem, inne w słoneczne południe i inne, gdy słońce zmierza ku zachodowi, prezentowane są witraże w Muzeum Narodowym w Krakowie. Zebrano ich ponad 70. Wśród nich niewielki witraż z drewnianego kościoła w Miedźnej, witraże z wiejskiej świątyni w Koszewku, z katedry w Chełmnie, z kościoła oo. dominikanów w Krakowie, z kościoła w Starym Bielsku. Oprócz nich obrazy, rysunki, projekty, grafiki, książki i hafty. Wszystkie eksponaty opowiadają historię witrażownictwa, jej przeznaczenie, cel i przypominają ludzi – anonimowych twórców. W Polsce średniowiecznych witraży zachowało się bardzo mało, zbyt chętnie wymieniano je w minionych wiekach na jasne czyste szyby, niszczono bezpowrotnie. Krakowska wystawa opowiada i te smutne ich losy. To wystawa absolutnie pionierska w polskim muzealnictwie.